[b]
WP SportoweFakty: Nie minęło nawet pół roku, a kibice w Kielcach zapomnieli o Marinie Sego. Ba! W pierwszej połowie sezonu przyćmił pan nawet wielkiego Sławomira Szmala. Lepszego startu w nowych barwach nie mógł pan sobie wymarzyć.[/b]
Filip Ivić: O tak. To było trochę jak sen. Jestem bardzo zadowolony z decyzji o przenosinach do Vive. To nie tajemnica, że miałem oferty z innych klubów, ale Vive było moją pierwszą opcją. Cieszę się, że jak do tej pory trener Dujszebajew we mnie wierzy i dał mi tyle szans do gry jesienią. Staram się za to wszystko odpłacać dobrą grą. I tyle. Jestem tu naprawdę szczęśliwy.
Na jesieni kilkukrotnie został wybrany pan do najlepszej siódemki kolejki Ligi Mistrzów, pana interwencje niejednokrotnie lądowały także w zestawianiach najefektowniejszych. Możemy liczyć na powtórkę wiosną?
- Spróbuję, choć poprzeczkę zawiesiłem sobie wysoko. To będzie trudne zadanie, bo wszystkie mecze w Lidze Mistrzów są bardzo wymagające, niezależnie od tego kto stoi po drugiej stronie boiska. Wierzę jednak i w zespół, i w siebie. Jedyna droga do powtórzenia tamtych występów to dobry trening i pełna koncentracja. Cały przepis na sukces.
Pana formę wyhamować mogły nieco mistrzostwa świata: tylko pięć spotkań, po których został pan zmieniony przez Ivana Pesica. Dlaczego?
- Sam nie wiem. Szczerze. To było dla mnie duże zaskoczenie i rozczarowanie.
Może trener Babić po prostu pana nie lubi? To nie pierwsza taka sytuacja. Na przykład zabrakło pana w Rio.
- To już jego trzeba zapytać. Wszyscy znajomi dzwonili i pytali mnie dlaczego. Do teraz nie umiem odpowiedzieć.
ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: medale paraolimpijskie już mam, czas na medal IO zawodowców
We Francji Chorwacja była od medalu dosłownie o bramkę. Duży zawód?
- Bardzo duży. Można powiedzieć, że do finału zabrakło nam siedmiu metrów. Dla całej kadry był to piekielnie trudny turniej. Tyle spotkań w dwa tygodnie? To ogromny wysiłek fizyczny i mentalny. Może po prostu nie wytrzymaliśmy tej końcówki.
Po mistrzostwach cały sztab szkoleniowy rozstał się z reprezentacją Chorwacji. Jak pan zapatruje się na te zawirowania wokół pana kadry?
- Nie czytam chorwackich portali, nie oglądam telewizji. Trochę się odciąłem. Przyjadę na kolejne zgrupowanie i wtedy będę mógł coś więcej powiedzieć.
To wróćmy do spraw klubowych: do Kielc przyszedł pan raczej jako dubler Sławomira Szmala. Tymczasem, w pierwszej części sezonu stał się pan gwiazdą numer jeden. Niespodzianka?
- Nie ma między nami podziału: pierwszy czy drugi bramkarz. Razem trenujemy, wspieramy się i ktokolwiek stanie w bramce, ma po prostu jak najwięcej dać drużynie. Oczywiście, bardzo dziękuję trenerowi Dujszebajewowi za te wszystkie minuty na parkiecie i mam nadzieję, że dalej będzie podobnie.
Szybko zaskarbił pan sobie sympatię kibiców.
- Czuję ich wsparcie. Atmosfera w hali bardzo mi odpowiada. Trochę bałkańska - taka, jaką pamiętam z Zagrzebia. Kibice są żywiołowi, głośni. Świetni.
Czy coś w trakcie tego pół roku spędzonego nad Wisłą zaskoczyło pana w Polsce?
- Ludzie. To, jak bardzo podobni są do Chorwatów. Przyjaźni, mili. Nawet język chorwacki jest nieco podobny do polskiego. Czasem już nie czuję różnicy między Zagrzebiem a Kielcami. Dobrze się tu czuję.
Jak idzie nauka języka?
- Wszystko rozumiem, ale gorzej z mówieniem. Muszę jeszcze trochę poćwiczyć.
Po meczu z Niemcami czekają was dwa ligowe spotkania i za tydzień starcie z Celje. U siebie wygraliście ośmioma bramkami. Będzie powtórka?
- Oni grają naprawdę dobry handball. To bardzo młoda drużyna, która już dużo potrafi i w tym sezonie dobrze się spisuje. Szczególnie groźni są środkowi rozgrywający jak Miha Zarabec, i skrzydłowi z Blazem Jancem na czele. Nie mam wątpliwości, że będzie ciężko, ale liczę, że do domu wrócimy ze zwycięstwem.
Rozmawiał Maciej Szarek