Julen Aguinagalde: Wciąż mamy co zdobywać. Takie kolacje chcę stawiać drużynie co roku!

Getty Images / Martin Rose / Na zdjęciu: Julen Aguinagalde
Getty Images / Martin Rose / Na zdjęciu: Julen Aguinagalde

- Takie kolacje, jak po mistrzostwie Europy, chcę stawiać co rok! - uśmiecha się Julen Aguinagalde. Kielczanie w niedzielę wracają także do gry w Lidze Mistrzów. - We Flensburgu trzeba zagrać perfekcyjny mecz, ale stać nas na to - przekonuje Hiszpan.

[b]

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Jak świętowaliście tytuł mistrzów Europy z Hiszpanią?[/b]

Julen Aguinagalde, obrotowy PGE VIVE Kielce: Zwyczajnie. Naprawdę. Nie było żadnej wielkiej imprezy. Jeszcze w Chorwacji siedzieliśmy z rodzinami, przyjaciółmi. Potem w Madrycie była też kolacja ze sponsorami, ale nic specjalnego. Wszyscy cieszyli się z naszego zwycięstwa i to było najważniejsze.

W klubie też was miło przywitali. Wrzucił pan filmiki do social mediów. Przyjęcie godne mistrzów?

Tak! To była dla nas wspaniała, duża niespodzianka. Było nam bardzo miło. Dziękuję chłopakom.

ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: hit dla Azotów. Genialny gol Iso Sluijtersa (WIDEO)

Ale podobno mieliście się odwdzięczyć kolacją, którą razem z Alexem (Dujszebajewem - red.) musieliście postawić zespołowi.

Ha ha, tak. No musieliśmy zapłacić, ale nie tylko my dwaj, także chociażby Manu (Manuel Strlek - red.), a Alex podwójnie! Ale ja mogę i chcę co roku zabierać zespół na takie kolacje! Bylebyśmy znów przywozili medale.

W zespole jest teraz dwóch mistrzów Europy, w klubie - czterech. Trener również z hiszpańskim paszportem. W Kielcach zaczyna się robić mała hiszpańska kolonia.

To fajna sprawa, czasem pomoc, mieć rodaków wokół siebie w obcym kraju, ale przede wszystkim stanowimy jedność jako PGE VIVE Kielce. I to jest najważniejsze. Trener nie patrzy przecież na narodowości. Cieszę się, że przychodzą rodacy, ale na takiej samej zasadzie jak z każdego innego transferu dobrych zawodników.

To pan jednak przetarł szlaki, będąc pierwszym Hiszpanem w VIVE. Wtedy w klubie w ogóle nie było graczy z zachodu, a raczej z Polski i Bałkanów. Nie było panu trudno się zaadaptować?

Nie. Owszem, jest dość duża różnica w mentalności, ale zawodnicy grając w innych krajach uczą się właśnie innych kultur, to ich rozwija i później pomaga. Choćby Alex: po wyjeździe z Hiszpanii długo grał w Vardarze, w Macedonii, więc jemu było jeszcze łatwiej się tutaj odnaleźć.

To czym różnią się Polacy od Hiszpanów?

Wszystkim! A na poważnie, to wieloma cechami. Nie tyle kulturowo, co charakterem. Przede wszystkim Hiszpanie są bardziej otwarci, nastawieni na kontakt z drugim człowiekiem, Polacy są bardziej...

Introwertyczni?

Tak, dokładnie. O to mi chodziło.

To panu nie przeszkadzało?

Nie, skąd! Jestem bardzo pozytywnym człowiekiem. Od początku podszedłem z pozytywną energią do każdego. To sprawiło, że szybko znalazłem wspólny język z resztą. I z tego też powodu jestem z pobytu w Kielcach bardzo zadowolony.

Wspomnieliśmy już o social mediach. Jest pan zdecydowanie najbardziej aktywnym zawodnikiem VIVE w sieci. Skąd ta potrzeba?

Nie wiem ile już lat temu wpadłem na pomysł, że możemy w taki sposób być naprawdę bliżej kibiców. Chcę przez to pokazać, że jesteśmy normalnymi ludźmi, niczym się nie różnimy na co dzień. Czasem też zrobimy coś głupiego, śmiesznego. Zaczęliśmy więc wrzucać filmiki i zdjęcia, szybko się to rozkręciło i tak zostało już do dzisiaj.

Sam pan wszystko wrzuca?

Nie wszystko. Mam pomoc, ale zawsze musi być moja akceptacja!

Na rozmaitych platformach śledzi pana po blisko 50 tysięcy osób. To także sposób na budowanie marki?

Tak, po części o to też w tym chodzi. Ale jako piłkarz ręczny nie mam się co równać z innymi sportami. Wszystko idzie jednak powoli. Staram się trzymać poziom, rozwijać kolejne pomysły, chciałem tego i taka aktywność mnie cieszy. W Hiszpanii jest zresztą na to moda. Popatrz na Victora Tomasa, on też to fanie robi.

W trakcie ME nie raz pisał pan o "niełatwych spotkaniach i dużych wyzwaniach". Jaki był więc najtrudniejszy moment w drodze Hiszpanii po złoto w Chorwacji?

Na pewno porażka ze Słowenią. Wtedy pod znakiem zapytania stanął nasz awans do półfinału. Czekaliśmy na inne wyniki, ale koniec końców wszystko ułożyło się po naszej myśli. To był nasz najgorszy i najtrudniejszy mecz, ale też i najcięższy moment w całym turnieju.

Ja natomiast nie mogłem zagrać w dwóch meczach. Miałem mocno poobijane plecy, ale to nic wielkiego. Na jedno spotkanie w ogóle nie było mnie w kadrze, drugie całe przesiedziałem na ławce. Ważne, że mogłem grać w decydujących meczach.

Finalnie udało wam się jednak "stworzyć historię". Mieliście już brąz, było srebro w Polsce. Długo marzył wam się ten tytuł?

Trener nam mówił: byliście już trzeci, drudzy, czas na złoto! No i faktycznie, udało nam się je zdobyć. Byleby się teraz ta seria nie odwróciła. Już żartowaliśmy, że na kolejnych mistrzostwach finał mamy na pewno, ale i tak go nie wygramy.

To co, nie ma już teraz czego zdobywać?

Jak to nie?! Mamy, mamy. Każdy kolejny turniej to nowa historia! 

Co ciekawe, najtrudniejsze mecze na Chorwacji rozegraliście jeszcze w grupach. Półfinał i finał wygraliście dość pewnie, kilkoma bramkami.

Myślę, że od spotkania z Niemcami złapaliśmy odpowiedni rytm i weszliśmy na najwyższy poziom. Od początku graliśmy nieźle, ale się rozkręcaliśmy. Zwycięstwo z Niemcami dało nam dużo mentalnie. Zagraliśmy trochę tak, jak zwykle Francuzi - udało nam się trafić z formą na te najważniejsze mecze. Kończyliśmy ten turniej w najwyższej dyspozycji. 

Powrót do klubu po mistrzostwach był trudny? Dwa tygodnie takiego wysiłku musiało spowodować zmęczenie.

Właśnie nie. Czuję się całkiem normalnie. Minęło już trochę czasu od tego finału, więc wraz z zespołem jesteśmy w pełni przygotowani i czekamy na kolejne spotkania. Dlatego fakt, że więcej zawodników Flensburga grało na mistrzostwach w Chorwacji nie będzie miał większego znaczenia. Jedni są w rytmie meczowym, ale reszta ciężko pracowała w klubach. Nie ma wielkiej różnicy.

Właśnie. Przed wami pierwszy ważny klubowy sprawdzian w nowym roku. Z jakim nastawieniem podchodzicie do meczu z Flensburgiem?

Wiemy, że będzie bardzo trudno. Rywale będą grać u siebie, a to ich duża przewaga. Ja jednak lubię grać w takich "gorących" warunkach. Flensburg to świetny niemiecki zespół, ale wiemy, że musimy tam wygrać i dać z siebie sto procent w tym spotkaniu. Jak zawsze musimy mieć dobrą obronę, bramka musi pomóc i trzeba będzie dużo biegać. Niemcy grają dużo kontr, więc musimy temu zapobiec. Trzeba zagrać perfekcyjny mecz, ale stać nas na to. Bardzo chcemy tych dwóch punktów.

W porównaniu z pierwszym meczem w Kielcach dołączy do nich Rasmus Lauge Schmid. To dla nich bardzo ważny zawodnik. Ma za sobą dobre mistrzostwa Europy, na pewno podniesie poziom zespołu. Ale czy to zmieni aż tyle? Na parkiecie wciąż będzie tylko siedmiu rywali. Nawet jego powrót tutaj nic nie zmieni.
Złoto mistrzostw świata ma pan już od dłuższego czasu, tytuł mistrza Europy trochę krócej. Puchar Ligi Mistrzów też ma pan w domu. Ostatni duży cel w karierze to igrzyska w Tokio?

Tak, pewnie, ale to za bardzo, bardzo dużo czasu. Przez dwa i pół roku może się bardzo wiele zdarzyć. Myślę, że nie ma co o tym teraz rozmawiać, ja nawet jeszcze o tym za bardzo nie myślę.

Ale rozumiem, że do tego czasu będzie pan chciał utrzymać najwyższa formę?

Jasne, chciałbym, ale muszę na to patrzeć krok po kroku - mecz po meczu. Jak masz 35 lat, musisz patrzeć z dnia na dzień, nie wybiegać za bardzo w przyszłość. 

Pojedzie pan tam jako zawodnik VIVE?

Oj, to bardzo trudne pytanie. Mam jeszcze rok kontraktu, tyle mogę powiedzieć na pewno. To wszystko zależy od wielu rzeczy. Prawda, że mam dżentelmeńską umowę z prezesem Servaasem, ale to niewiele zmienia. Tak jak w przypadku Tokio - mając na uwadze mój wiek skupiam się na małych celach. Co będzie potem? Podejrzewam, że będzie to niespodzianka także i dla mnie!

VIVE będzie pana ostatnim klubem?

Zawsze mówiłem, że marzę, by zakończyć karierę w Bidasoa Irun - moim rodzinnym mieście i klubie. Zobaczymy, czy będzie mi to dane.

Obserwuj autora na Twitterze!

Komentarze (0)