[b]
Maciej Szarek, WP SportoweFakty[/b]: Artsiom czy Artsem?
Artsiom Karalek, nowy obrotowy PGE VIVE Kielce: Jak pan chce. We Francji mówili na mnie Atrsem, bo ciężko im było wymówić Artsiom. W domu jestem jednak Artsiom. Na Instagramie czy w mailu mam Artsem, bo to angielska transkrypcja, ale oficjalnie jestem i wolę być nazywany Artsiom.
Skoro już się pan przedstawił, to idźmy chronologicznie. Jak pan w ogóle trafił na parkiet?
Od małego grałem w piłkę nożną. Kiedy miałem trzynaście lat, zobaczyłem w gazecie ogłoszenie o poszukiwaniu zawodników do gry w piłkę ręczną i możliwości zgłoszenia się na trening. Poszedłem więc na jeden zobaczyć o co chodzi. Bardzo mi się spodobało, a do pierwszego treningu szczypiorniaka nie widziałem ani jednego meczu, nie wiedziałem co jest czym! Ale od razu zamieniłem futbol na piłkę ręczną.
W juniorach z miejsca musiało panu dobrze iść, bo już w wieku 17 lat zadebiutował pan w kadrze, rok później zaczął pan grać w pierwszym zespole SKA Mińsk.
Tak, dobrze mi szło. Szybko zacząłem grać w juniorskiej reprezentacji Białorusi i krok po kroku przeskakiwałem kategorie wiekowe. Doszło do momentu, że grałem w trzech reprezentacjach naraz! Wiedziałem jednak, że to dobra droga. Chciałem dużo grać.
I już dwa lata później wyjechał pan z Białorusi. Aż tak szybko można dobić tam do sufitu?
Można tak powiedzieć. Niestety, grając tam nie ma co tydzień wymagających spotkań, nie gra się wyrównanych spotkań przez 60 minut, jak VIVE w Lidze Mistrzów, ale i czasem w polskiej lidze, która jest o niebo lepsza niż białoruska. My mamy tylko sześć drużyn i jedynie SKA Mińsk oraz Mieszkow Brześć mogą grać na wysokim poziomie.
Żeby się rozwijać, trzeba niestety wyjeżdżać z Białorusi. Nie tylko w sporcie jest trudna sytuacja. Przede wszystkim trudno znaleźć perspektywy. Gdybym w wieku 20 lat został w Mińsku, kto wie, pewnie nie grałbym teraz w VIVE.
Widzi pan duże różnice między Polską a Białorusią? Jesteśmy przecież sąsiadami.
Tutaj jest znacznie lepiej. Nie dziwie się, że wielu młodych Białorusinów przyjeżdża do Polski uczyć się lub po prostu do pracy z przyczyn ekonomicznych. U nas jest o wiele biedniej, średnie zarobki to 300 euro. To jest przecież nic! Do Polski przeniosłem się jednak sam. Mama i tata zostali na Białorusi.
Ale akurat w piłce ręcznej trafiło wam się chyba bardzo dobre pokolenie: pan, Władisław Kulesz, Andrei Yurynok, Wadim Gajduczenko. Kiedyś, gdy myślałeś o Białorusi w kontekście piłki ręcznej, był tylko Siergiej Rutenka.
Wszyscy spotkaliśmy się jakoś w jednej młodzieżowej reprezentacji i razem robiliśmy krok za krokiem do dorosłej reprezentacji, piłki ręcznej. To sprawiło, że jesteśmy bardzo dobrze zgranym zespołem. Teraz już nie mamy jednak wielu dobrych młodych zawodników w wieku 16-18 lat. Oni ostatnio przegrali z Włochami! Gdy my graliśmy z Włochami, było +13.
To kwestia popularności dyscypliny? Pan sam mówi, że trafił do szczypiorniaka trochę z przypadku.
Po trochu. Na pewno pierwszy jest u nas hokej, potem piłka nożna. Może trzecia jest piłka ręczna, bo teraz dobre wyniki robi Mieszkow Brześć, co pomaga piłce ręcznej na Białorusi.
No i pomaga chyba reprezentacja? Byliście na trzech z rzędu mistrzostwach Europy z jednych wyrzucając Polskę w eliminacjach, dwa razy na mistrzostwach świata. Dopiero teraz powinęła wam się noga w dwumeczu z Austrią i nie pojedziecie na mundial do Niemiec i Danii.
Długo pracuje z nami trener Jurij Szewcow, już 8 lat. Powiedział, że w jego drużynie będą grać tylko zawodnicy z charakterem, mentalnością zwycięzcy. Podobnie jest zresztą i u trenera Dujszebajewa. Możesz świetnie rzucać, ale nie tylko o to chodzi w tym wszystkim. Musisz mieć też wojowniczy charakter.
Wy takie macie?
Tak, dlatego w reprezentacji jesteśmy tak dobrą drużyną, każdy pójdzie za sobą w ogień, mając jakiekolwiek problemy, każdy pomoże sobie nawzajem, jednoczymy się.
To co nie zagrało z Austrią?
Po prostu nie graliśmy dobrze. Do tego Wlad (Kulesz - red.) miał problemy z ręką.
To tylko jeden zawodnik...
Ale Kulesz ma w zespole bardzo ważną, kluczową rolę. Gdy on rzuca z 11 czy 10 metra, obrona rywali musi wyjść trochę wyżej, przez co się rozluźnia, więcej piłek możemy wtedy grać np. na koło. Bez niego było nam bardzo trudno.
Wróćmy do pana. Po wyjeździe z Białorusi trafił pan do Francji, do Saint-Raphael HB. Inny świat?
Tak. Zarówno kulturowo, jak i jeśli chodzi o piłę ręczną. To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie. Na początku było mi trudno, nie znałem w ogóle języka francuskiego. Teraz już bym się spokojnie dogadał, ale nie mówię jakoś bardzo dobrze. Druga rzecz to kwestia piłki ręcznej. Tam jest zupełnie inny trening niż na Białorusi czy tutaj w Polsce. Gra się też w trochę innym stylu. To wszystko było dla mnie bardzo ciekawe, ale po tych dwóch latach poczułem, że trzeba zrobić kolejny krok. Wreszcie zagrać w Lidze Mistrzów, choć z Saint Raphael byłem już w Final Four Pucharu EHF, teraz trzeba zagrać w tym Ligi Mistrzów. Trzeba iść dalej.
Co ciekawe, dzięki temu transferowi byłem pierwszym od 15 lat Białorusinem, który zagrał w lidze z top 3, czyli francuskiej, niemieckiej lub hiszpańskiej. Poprzednio był to Ivan Brouka, białoruski lewoskrzydłowy (w latach 2005-2011 grał w MT Melsungen - red.). A teraz choćby mój przyjaciel Wadim Gajduczenko gra w moim byłym klubie, Saint Raphael. Po części trochę przetarłem ten szlak i bardzo się z tego cieszę.
NA DRUGIEJ STORNIE ARTSIOM KARALEK OPOWIADA O SWOIM TRANSFERZE, PIERWSZYCH WRAŻENIACH I NADZIEJACH ZWIĄZANYCH Z GRĄ W PGE VIVE KIELCE.
ZOBACZ WIDEO Niespodzianka w Carabao Cup. Ekipa z Premier League wyeliminowana [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 1]
[nextpage]No i wreszcie w lipcu trafia pan do PGE VIVE. Na sam początek pana pobytu w klubie przypadł jednak gorszy moment. Zbiegło się to z problemami finansowymi VIVE, wiemy że były cięcia kontraktów. Jak pan to przyjął?
Widziałem, że trafię do VIVE już od roku, ale poprzedni sezon był zupełnie normalny, jak każdy inny. Pracowałem na 100 proc. W ostatnich miesiącach, wiadomo, byłem już bardzo ciekawy jak tutaj się to wszystko potoczy. Faktycznie, na sam początek była ta sytuacja, ale na mnie nie zrobiło to wrażenia. Nigdy z mojej strony nie będzie problemów jeśli chodzi o finanse. Dla mnie najważniejsze to fakt, że mogę grać w Lidze Mistrzów, może nawet ją wygrać. Do tego trener Dujszebajew zachował się jak trener, bardzo dobrze względem nas. Z zespołu odszedł tylko Dean Bombac. Wszystko jest więc w porządku.
VIVE to była pana pierwsza opcja przy wyborze nowego klubu?
Kielce to dla mnie zespół na top 3 w Europie. Jasne, miałem inne opcje. Na początku były kluby z Niemiec i Veszprem, a potem, gdy miałem już kontrakt z VIVE, był jeszcze temat PSG, ale tam jest chyba za dużo gwiazd. Dla młodego zawodnika, myślę, że to nie najlepszy kierunek. Kielce za to, to dla mnie najlepsze możliwe miejsce do kontynuacji kariery. Jest tu wszystko, czego potrzebuję.
Podpisywanie tak wcześnie kontraktów w piłce ręcznej to nie jest jednak duże ryzyko? W innych sportach przepisy na to nie pozwalają. Chyba nie bez powodu.
Ale to przecież kwestia wyboru, jak kto chce. Nie chcesz, nie podpisuj, graj i znajdź klub tuż przed końcem kontraktu w pierwszym klubie.
Przyjeżdża pan do Kielc. Pierwsze odczucia?
Że język polski jest dla mnie prosty. Przez 9 lat w szkole uczyłem się białoruskiego, a to, jak się okazuje, bardzo podobny język.
Gdyby pan całego wywiadu udzielił mi po białorusku, rozumiałbym?
Tak. Prawie wszystko. Choć są pewne różnice, to są też oczywistości: nóż to u nas "noż", podłoga - "podloga". Teraz rozumiem wszystko po polsku, choć minęło dopiero kilka dni, mogę też w miarę swobodnie rozmawiać. To o wiele wygodniejsze niż we Francji i pomaga też na parkiecie. Szybciej rozumiem kolegów, trenera.
Do VIVE trafiacie od razu w pakiecie we dwóch: razem z Władisławem Kuleszem. To dla was duże ułatwienie?
Tak. To mój dobry kolega. Gramy razem już siedem, osiem lat w różnych reprezentacjach, graliśmy razem w Mińsku. Teraz razem mieszkamy, bo Wlad nie ma jeszcze lokalu. Otwieram lodówkę, a tam Wlad. Mówię mu, że mam opcję przejścia do VIVE: "Chodź, idziemy razem". On: "Nie ma problemu".
Od razu się zgodził?
Tak. I VIVE też! To była dobra opcja dla obu stron. I teraz mamy białoruską siłę w VIVE. Dzięki naszym pozycjom na boisku możemy dużo współpracować, tworzyć dobry duet, co będzie z korzyścią i dla VIVE, i dla naszej reprezentacji.
Trener Dujszebajew powiedział panu już jaka będzie pana rola w zespole w pierwszym sezonie?
Trener chce grać bardzo szybki środek. Od razu na turnieju w Kaliszu graliśmy taką szóstką w polu, ja z Michałem Jureckim na środku w obronie, że zupełnie unikaliśmy zmian. I tak przez całe 15 minut. Założenia były takie, że bardzo szybko idziemy do ataku i równie szybko wracamy do obrony.
Czyli takie VIVE będziemy oglądać w tym sezonie?
Będzie szybkie.
Zwłaszcza, że na środku grać będzie Luka Cindrić. On lubi taką grę.
Tak. Jak ma pozycję do rzutu - rzuca, nie ma - podaje do mnie czy do bocznych rozgrywających, dobrze pracuje dla drużyny. Jak dla mnie Luka to jeden z trzech najlepszych rozgrywających na świecie.
A pan gdzie się lepiej czuje na parkiecie: w obronie czy jednak pod bramką przeciwnika?
Jednakowo. Jeśli miałbym grać tylko w obronie, to źle. I tylko w ataku - też źle. Dzisiaj kluczem jest uniwersalność, chodzi o to, by właśnie grać dobrze i tu, i tu. Taki jest mój cel. Gram i w obronie, i w ataku. Tak jak mówiłem, trener chce, żebyśmy grali szybki środek, a dla mnie to żaden problem - gramy tak w reprezentacji Białorusi czasem całe 60 minut. Powoli zaczynam już rozumieć taktykę trenera, ale jeszcze w pewnych momentach jest to trudne. Z każdym meczem będzie na pewno lepiej.
W ataku konkurenta ma pan jednak chyba najsilniejszego z możliwych.
Julen to dla mnie nie konkurent, tylko kolega. Kiedy byłem młody. patrzyłem jak gra. Teraz o wszystko, czego nie wiem, pytam go i on mi tłumaczy niuanse czy jakieś kombinacje. Dobrze się dogadujemy.
Największe nadzieje, jakie wiąże pan z przenosinami do VIVE? Sezon zaczyna się lada chwila.
Mam w Kielcach cztery lata kontraktu, chcę grać tu całe cztery lata i mam nadzieję, że będzie to super okres. Chcę wygrać Ligę Mistrzów! Final Four to minimum. Do tego polska liga, Puchar Polski i tak co sezon. Jak mówi trener Dujszebajew, mamy teraz młodą i dobrą drużynę, ale każdy mecz musimy traktować jak finał: Kalisz nie Kalisz, Płock nie Płock, Barcelona nie Barcelona. Będąc profesjonalistami zawsze musimy celować w finał, zwycięstwo.
Wspomniał pan o meczu z Płockiem. W Kaliszu trudno było to jednak nazwać "Świętą Wojną" z racji na liczbę kibiców.
Tak, wiem. Widziałem na Youtube, jaka potrafi być atmosfera na tych spotkaniach i w ogóle w Hali Legionów. Bardzo mi się podobało i już czekam na takie mecze.
Na Twitterze: Obserwuj @Maciek_Szarek!