Szczypiorniści poza mistrzostwami Europy 2018 i mistrzostwami świata 2019, klęska w Izraelu i ryzyko nieobecności na poszerzonym europejskim czempionacie, na który ponoć nie da się nie awansować. Trzeci z rzędu nieudany turniej Polek, 14. miejsce na kontynencie i powiększający się dystans do elity. Możemy żyć tylko wspomnieniami z czasów, gdy styczeń stał pod znakiem piłki ręcznej. Jeszcze dwa lata temu Polacy byli w olimpijskim półfinale...
Ostrzegał Bogdan Wenta, reprezentanci i ligowi trenerzy. Wszystko jak grochem o ścianę. Dopóki sił starczyło najlepszej generacji w historii, faktyczny stan piłki ręcznej udawało się przypudrować. Po odejściu Karola Bieleckiego, Sławomira Szmala czy Michała Jureckiego zostaliśmy z niczym. Lada moment to samo może dotknąć kadrę pań, dwukrotnie czwartą na świecie. Od 2007 roku i srebrnego medalu mistrzostw globu do teraz nie wypracowano racjonalnego systemu szkolenia. Wyniki młodzieży tylko potwierdzają, że polska piłka ręczna zmierza donikąd. Na ostatnich mistrzostwach Europy juniorzy byli przedostatni, po drodze zbili ich Izraelczycy. Młodzieżowcy ostatni. Daleko także szczypiornistki.
Z rozmów z trenerami i ekspertami wyłania się przygnębiający obraz. Szkoły Mistrzostwa Sportowego nie przynoszą oczekiwanych efektów, w trzy lata nie da się wyszkolić i wypuścić w świat ukształtowanego zawodnika. Na trzydniowe testy zjeżdżają się ochotnicy, często niegotowi fizycznie do uprawiania sportu. Ochotnicy, a nie wyselekcjonowane talenty. Perełki rozsiane po kraju pozostają niezauważone. Poza tym, przy takim natłoku kandydatów łatwo przeoczyć talent, czego najlepszym przykładem jest odrzucenie przed laty Karola Bieleckiego.
Sedno problemu leży na niższych szczeblach. Wprowadzony przez ZPRP program Ośrodków Szkolenia Piłki Ręcznej miałby sens, gdyby rzeczywiście wyłaniał pretendentów na wcześniejszym etapie, bo zdaniem ekspertów 8-10 lat to optymalny czas na przygotowanie szczypiornisty. Przykład idzie z siatkówki. Zadaniem trenerów jest znalezienie potencjalnego kandydata na siatkarza. Są z tego rozliczani, od rezultatów zależy ich wynagrodzenie. Stąd ciągły dopływ świeżej krwi, medale wśród juniorów. Nie ma mowy o luce pokoleniowej jak u szczypiornistów. Dwóch 21-latków zdobyło przecież złoto mistrzostw świata seniorów w siatkówce.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Sobowtór Zlatana Ibrahimovicia gra w koszykówkę. Wygląda identycznie!
W piłkę ręczną grają ci, którzy chcą. Niekoniecznie ci z predyspozycjami. O samorodne talenty trzeba dbać od najmłodszych lat. Rzadko trafia się taki ewenement jak Arkadiusz Moryto. Przed nauką w SMS-u o jego przygotowanie fizyczne zadbał świadomy ojciec, w przeszłości koszykarz. Moryto trenował wcześniej judo, potem do motoryki dołożył technikę i inne elementy wyszkolenia. W wieku 19 lat był gotowy do gry na najwyższym poziomie. Na zachodzie to standard, w Polsce niestety wciąż precedens.
Na tle Europy jesteśmy na szarym końcu. Za mało zarejestrowanych piłkarzy ręcznych (ok. 20 tys.)? Nonsens. Dwumilionowa Słowenia, mająca raptem kilka tysięcy graczy, zdobyła złoto ME do lat 20. Wielki postęp zrobili Portugalczycy, Islandczycy (populacja 300 tys.!) co roku wysyłają w świat materiały na gwiazdy. Prześcignęli nas nawet Białorusini, finansujący piłkę ręczną z budżetu państwowego, a władze klubów muszą rozliczyć się z każdego wydanego rubla. Do tego dwie główne szkoły, gdzie są kierowane tamtejsze nadzieje. Nawet prywatny Mieszkow Brześć finansuje ligę dla 10-14 latków. Efekty przyszły szybko, dwudziestolatkowie przebili się do mocnych zespołów, progres zanotowała reprezentacja.
Białorusini podążyli drogą Niemców czy Hiszpanów. Najlepsi w Europie od najmłodszych lat monitorują rozwój dzieci, dopiero później zapraszają na treningi i weryfikują. Spośród kilkuset pretendentów zostaje garstka najlepszych. Niedoścignionym wzorem pozostają Francuzi i... Holendrzy. Ci pierwsi założyli 12 ośrodków, zawodnicy trenują od poniedziałku do piątku, w weekendy wracają do domów, grają mecz w swojej macierzystej drużynie, a ich trener dostaje raport o występie. Podobnie działa szkoła dla holenderskich szczypiornistek. Postępy na bieżąco podlegają ocenie, odpadają najsłabsze ogniwa. Najzdolniejsze w wieku 23 lat rozjeżdżają się i podpisują kontrakty z europejską czołówką. W Polsce licealiści są właściwie skoszarowani, przez kilka miesięcy nie widzą rodzin, grając non stop.
Trener Jan Prześlakiewicz, wychowawca wielu reprezentantów, zwrócił mi uwagę na jeszcze jeden aspekt, może najważniejszy - adeptami zajmują się trenerzy bez podstawowej wiedzy, instruktorzy bez umiejętności. Czym skorupka za młodu... Uzdolnione dzieci bywają fatalnie kierowane na wstępie. W późniejszych latach trudno nadrobić zaległości w piłkarskim elementarzu, naprostowanie na właściwą drogę zajmuje kawał czasu, a i tak nie zawsze uda się wyplewić złe nawyki.
Wyjazdy trenerów na zagraniczne staże? Rzadkość. Chlubnym wyjątkiem jest Patryk Rombel, który po stracie posady w Zaporożu pojechał podpatrywać pracę w PSG. Mają pomóc kursokonferencje organizowane przez ZPRP, ale to znowu teoria. Przy 250 uczestnikach trudno o jakiekolwiek efekty, zwłaszcza że niektórzy wykładowcy zatrzymali się na wiedzy sprzed 20 lat. Tak jak polska piłka ręczna.
Nieuchronnie zmierzamy do zamierzchłych i ciemnych lat 90., gdy reprezentacja seniorów zakopała się w europejskiej drugiej lidze. Kryzysy przydarzyły się Niemcom czy Szwedom, ale błyskawicznie wdrożyli plan naprawczy i zbierają owoce. A u nas? Podział środowiska, torpedowanie nowych pomysłów, sądowy spór o licencje trenerskie i wiele pomniejszych spraw. W międzyczasie huczne obchody 100-lecia związku. Całokształt przypomina czekanie na cud albo narodziny równie fenomenalnego pokolenia, które pod swoje skrzydła wziął Bogdan Wenta.
Dobrze chociaż, że za szkolenie wzięła się młoda fala - Marcin Lijewski, świeżo upieczony trener juniorów Bartłomiej Jaszka, Rafał Kuptel, Bartosz Jurecki. Kropla drąży skałę. Bez dalekosiężnej strategii piłka ręczna nie podniesie się z desek przynajmniej przez dekadę. O ile w ogóle jeszcze powstanie.