4 Nations Cup: papierek lakmusowy dla kadry. Polacy zagrają z Rumunami o triumf w Opolu

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix /  MIROSŁAW SZOZDA / 400mm.pl / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Arkadiusz Moryto w meczu z Japonią
Newspix / MIROSŁAW SZOZDA / 400mm.pl / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Arkadiusz Moryto w meczu z Japonią
zdjęcie autora artykułu

W czerwcu 2017 roku zwycięski mecz z Rumunami był dobrym prognostykiem na przyszłość. W finale turnieju w Opolu okaże się, czy przez 1,5 roku polscy szczypiorniści zrobili progres czy wykonali krok do tyłu. Spotkanie będzie jak papierek lakmusowy.

Na początku kadencji Piotra Przybeckiego dostaliśmy zastrzyk optymizmu. Kadra szczypiornistów zagrała obiecująco w el. ME 2018, przegranych już na wcześniejszym etapie. Przecież po dwóch zgrupowaniach zremisowała na wyjeździe z Serbami i wygrała w Gdańsku z Rumunami 32:31. - Naprawdę nie chcę na was trafić w kolejnych eliminacjach - mówił ówczesny trener rywali Xavier Pascual.

Po 1,5 roku nie mamy powodów do optymizmu. Przegrane awans do MŚ 2019 z Portugalczykami, kompromitacja w Izraelu w el. ME 2020, niewiele triumfów z klasowymi rywalami. Zespół wyhamował, miny zrzedły.

Towar deficytowy

W Gdańsku jedyne zwycięstwo w el. ME 2018 dał rzut rozpaczy Piotra Chrapkowskiego, nieobecnego w Opolu. Kibice wybuchnęli radością, byli spragnieni triumfów po fatalnych kwalifikacjach, które Biało-Czerwoni położyli m.in. w Rumuni. W Klużu doświadczona kadra Tałanta Dujszebajewa poległa na całej linii (23:28).

Teraz głód sukcesów jest jeszcze większy, dlatego nie brakowało uśmiechów po mordędze z Japończykami (25:25, karne 4:3). Styl gry pozostawiał wiele do życzenia, ale ważne jest zwycięstwo nawet po rzutach karnych, bo byłoby trudno zdzierżyć kolejną porażkę. Nawet biorąc pod uwagę zupełnie inny etap przygotowań - Azjaci, budowani przez Dagura Sigurdssona z myślą o igrzyskach w Tokio, za dwa tygodnie zagrają w MŚ 2019.

ZOBACZ WIDEO Kto sportowcem roku w Polsce? "Stoch zrobił tyle, że więcej się nie da. A może nie wygrać"

Egzamin zaliczony

- Nie można oczekiwać, że wszystko zagra po dwóch dniach treningów z debiutantami. Było kilka pozytywów - gra Szczęsnego w obronie, Kamil Syprzak pomógł w tyłach, dobrze radził sobie Paweł Paczkowski - wylicza Przybecki.

Obawialiśmy się o nowicjuszy na lewym rozegraniu, powołana czwórka miała na koncie raptem kilka występów w dorosłej reprezentacji. Debiutanci i dublerzy zdali egzamin na czwórkę. Wspomniany Denis Szczęsny nie jest demonem szybkości, łapie wykluczenia, dużo nadrabia siłą i walecznością, ale przydał się w obronie, rzucił cztery bramki. Niezłe momenty miał wracający po nieobecności Szymon Sićko. Obaj mogą być alternatywami na lewej stronie, gdzie mamy niedobory, a dodatkowo na kilka miesięcy wypadł kontuzjowany Paweł Genda.

Promyk nadziei rozbłysł na środku rozegrania. Z Japończykami zupełnie nie radził sobie Adrian Kondratiuk, wszedł kolejny debiutant Bartosz Kowalczyk i porozstawiał kolegów, rozprowadził kilka akcji. Występ na plus, choć nie ustrzegł się błędów. Rumuni zweryfikują jego przydatność, bo na obecnym etapie to zespół klasy Polaków.

- Myślę, że można uznać debiut za udany. Premierowa bramka, podania do kołowych, ale były też słabsze momenty - analizował Kowalczyk.

Kontrola jakości

Abstrahując od kilku absencji, na większości pozycji skład Polaków nie będzie się jakoś drastycznie różnił od tego z początku kadencji Piotra Przybeckiego. Wymuszone zmiany zaszły jednak na rozegraniu, najbardziej newralgicznych pozycjach i w meczu z Japończykami było widać, że kadra spędziła ze sobą zaledwie jeden dzień. Nową drużynę budują też Rumuni, trener Manuel Montoya nie zabrał do Polski wszystkich podstawowych graczy.

Szkoleniowiec przejął kadrę po Xavierze Pascualu, po latach asystentury w reprezentacji Kataru i Hiszpanii pracuje na własny rachunek. Początek był daleki od oczekiwań, 13 goli w el. ME 2020 z Portugalczykami to tragiczny wynik (21:13). Kilka dni później wysoka porażka z mistrzami świata, Francuzami (21:31). Dla Rumunów każde zwycięstwo będzie zatem równie cenne jak dla Polaków. W półfinale w Opolu "tłukli się" z Czechami do samego końca, wygrali 27:26 po zaciętym meczu. Warto zwrócić uwagę na leworęcznego Demisa Grigorasa, w reprezentacji obudził się Dan-Emil Racotea, niemrawy jesienią w Wiśle Płock.    Tak czy inaczej, mając z tyłu głowy eksperymenty na rozegraniu, finał 4 Nations Cup da jakiś ogląd sytuacji po 1,5 roku pracy Przybeckiego.

Finał 4 Nation Cup:

Polska - Rumunia / 29.12.2018, godz. 17.00

Mecz o 3. miejsce: 

Japonia - Czechy / 29.12.2018, godz. 15.00

Źródło artykułu:
Czy Polacy pokonają Rumunów?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (3)
avatar
Czarcik
29.12.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Wszystko zależeć będzie od obrony. Rumunia to europejska drużyna i gra "naszą normalną" piłkę. Liczę, że Kowalczyk i Sićko zagrają na większym luzie i te parę rzutów z drugiej linii będzie, bo Czytaj całość
avatar
Cbc
29.12.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Życzę naszym jak najlepiej, ale bazując na wrażeniach z wczorajszych meczów, to szanse są niewielkie. Oby zagrali lepiej, bo Rumuni jakościowo zagrali o poziom wyżej z lepszymi niż Japonia Czec Czytaj całość