Pick w najmocniejszym składzie, z gwiazdami pokroju Deana Bombaca czy Marina Sego w swoich szeregach. Wisła osłabiona brakiem dwóch podstawowych kołowych i z młodym Aleksandrem Olkowskim w składzie, ale ogromną nadzieją na sprawienie niespodzianki. Pierwsza odsłona boju o ćwierćfinał LM zapowiadała się niezwykle interesująco.
Jeszcze przed początkiem spotkania gromkimi brawami uhonorowano juniorów Wisły, zdobywców złotych medali tegorocznych mistrzostw Polski. Na podobne przywitanie mógł liczyć Dmitrij Żytnikow; Sego i Bombaca powitała solidna porcja gwizdów.
W pierwszych minutach Nafciarze skupili się na tym, co im w tym sezonie wychodzi najlepiej - defensywie. Szybko przesuwali, nie dawali się zaskoczyć, w efekcie w 15 minut stracili raptem 3 bramki. Gorzej to wyglądało w ataku. Momentami płocczanie grali zbyt zachowawczo, przez co nie zwracali uwagi na wydarzenia koło nich. I tak w efekcie nie wykorzystali dwóch dogodnych sytuacji: gdy Pick grał z pustą bramką i kontry czterech (!) na jednego.
W grze gospodarzy wyraźnie brakowało doświadczenia Renato Sulicia. Zawieszonego Chorwata starał się zastąpić Mateusz Piechowski. Chociaż wychowankowi Wisły nie można odmówić zaangażowania, brakowało mu boiskowego sprytu 39-latka.
ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". "W meczu z Łotwą, Polska może przegrać tylko sama ze sobą"
Im dalej w las, tym problem ten był coraz bardziej widoczny. Gdy tylko Węgrzy zacieśnili szyki obronne, w płockiej maszynie coś się zacięło. Rozgrywający nie mogli zgubić defensorów, akcje traciły tempo i w efekcie w 23. minucie Pick wyszedł na prowadzenie. Do szatni jednak zespoły schodziły przy stanie 10:10.
Czytaj też: pewna wygrana Vardaru
W drugiej połowie rozszczelniły się obrony Picku i Wisły. Mimo tego obydwie drużyny szły łeb w łeb. W barwach Wisły ciężar lidera wziął na swoje barki Jose de Toledo. Brazylijczyk, który był ojcem poprzedniego zwycięstwa w LM nad Madziarami, rzucił kilka ważnych bramek, był też nie do przejścia w defensywie.
Wynik byłby zapewne inny, gdyby nie Adam Morawski. Golkiper Nafciarzy po raz kolejny udowadniał, że status pierwszego bramkarza ma nie przez przypadek. I aż szkoda, że jego koledzy z pola nie dostosowali się do jego poziomu, bo mecz kończyliby w zupełnie innych humorach.
Kilka błędów indywidualnych (w czym prym wiódł będący daleko od optymalnej formy Dan-Emil Racotea), kilka trafień Joana Canellasa i mistrzowie Węgier wrócili na prowadzenie. Na minutę przed końcem podopieczni Juana Carlosa Pastora prowadzili trzema bramkami i wiadomo już było, ze to oni będą się cieszyć z końcowego zwycięstwa.
Pick wygrał 22:20 i jest w odrobinę lepszej sytuacji przed meczem rewanżowym. Nie jest to jednak zaliczka, która przesądza o sukcesie. Sprawa awansu pozostaje zatem otwarta.
Liga Mistrzów
Orlen Wisła Płock - MOL-Pick Szeged 20:22 (10:10)
Wisła:
Wichary, Morawski, Borbely - Daszek 5 (2 k), Krajewski 1, Racotea, Moya 3, Zdrahala 1, Obradović, Góralski, Piechowski 1, Olkowski, Mihić 2, de Toledo 5, Mlakar, Gębala 2
Karne: 2/2
Kary: 8 min. (Racotea, Gębala - 4 min.)
Pick:
Sego, Alilović - Maqueda 1, Bodo 4, Sigurmannsson 2 (1 k), Canellas 6, Henigman, Balogh 2, Blazević, Gaber, Sostarić 3, Rodriguez, Banhidi 3, Kasparek, Bombac 1, Żytnikow
Karne: 1/1
Kary: 2 min. (Banhidi - 2 min.)
Za to zdziwieniem jest kiepska gra Vive z taką drużyną.
Trzeba się martwić każdego kolejnego meczu mając w składzie Alexa Czytaj całość