PGNiG Superliga. Wisła - VIVE. Dzień przełomu! Złoty dotyk Mindegii

PAP / Piotr Augustyniak / Na zdjęciu: Niko Mindegia (z lewej) i Mariusz Jurkiewicz (z prawej)
PAP / Piotr Augustyniak / Na zdjęciu: Niko Mindegia (z lewej) i Mariusz Jurkiewicz (z prawej)

Jeden z najciekawszych ligowych klasyków ostatnich lat. Orlen Wisła Płock wygrała z PGE VIVE Kielce po raz pierwszy od 3,5 roku! (27:26). Zwycięstwo dał niesamowity rzut Niko Mindegii.

Ponad trzy lata prób, 1305 dni. Po drodze remisy albo minimalne porażki. Wielu kibiców w ogóle zdążyło zapomnieć, kiedy ostatni raz Wisła świętowała sukces w "świętej wojnie" (marzec 2016), tak bardzo wszyscy przyzwyczaili się do triumfów kielczan. Żeby uzmysłowić jak odległe to czasy - na ławce siedział wtedy Manolo Cadenas, polscy szczypiorniści bili się o medale wielkich imprez.

Ten sezon zapowiadał się jako przełomowy, głównie dlatego, że w Płocku postawiono na rozsądne transfery. Xavier Sabate miał wreszcie działa, by pójść na wymianę ciosów z VIVE i liczyć na zwycięstwo.

Może te oczekiwania trochę poplątały nogi, bo Nafciarze zaliczyli falstart. Niemrawo, nerwowo, bez pomysłu. Efekt - 0:3 i pierwszy niepokój płockich kibiców. Piłka mijała bezradnego Adama Morawskiego, obrona, znak firmowy trenera Sabatego, zrobiła się dziurawa. Władisław Kulesz nawet nie korzystał ze wzrostu, bez naporu rzucał z biodra.

ZOBACZ: Nie żyje były reprezentant Niemiec

Na środku obrony musiał stanąć chorwacki kolos Leon Susnja i naprędce szykowany przez fizjoterapeutów Philip Stenmalm, by mecz zaczął przypominać wojenkę. Alex Dujshebaev nie wchodził pod bramkę tak bezkarnie, a nawet gdy Hiszpan bądź któryś z jego kompanów doszli do czystej pozycji, to na linii czekał Ivan Stevanović. Doświadczony Chorwat do tej pory bardziej figurował w kadrze, w końcu dał Wiśle coś ekstra. Niko Mindegia kręcił obroną VIVE, piorunem zrobiło się oczekiwane widowisko.

ZOBACZ WIDEO Karol Bielecki: Więcej w karierze przegrałem niż wygrałem [cała rozmowa]

ZOBACZ: Słynny trener myśli o emeryturze

Skoro wynik na styku, to i częściej iskrzyło między zawodnikami. Ledwie do 33. minuty dotrzymał Artsiom Karalek. Białorusin poszedł na całość, mając dwa wykluczenia na koncie nie odpuszczał Igorowi Źabiciowi i usiadł na krzesełku z napisem "czerwona kartka". Przez ostatnie dziesięć minut obrotowy miał przynajmniej do kogo usta otworzyć - obok niego przycupnął Blaż Janc. Słoweniec niezbyt rozsądnie sfaulował szarżującego w kontrze Lovro Mihicia. Mogło skończyć się poważną kontuzją, sędziowie bez wahania wyciągnęli czerwo z kieszonki.

Rozwiązał się worek z karami, rzadko kiedy zespoły grały siedmiu na siedmiu. Standard w ligowym klasyku, ale przynajmniej nie skończyło się na wzajemnych zaczepkach. Wszystko przyozdabiały choćby efektowne bramki Stenmalma i Góralskiego. W Płocku opracowali jakieś tajemne sposoby stawiania na nogi, Szwed dość mocno odczuwał skutki niedawnego urazu mięśnia. Prawoskrzydłowy, do tej pory nr 2 w hierarchii, rzucał z kolei jedne z ważniejszych goli w karierze.

Sabate trafił ze Stevanoviciem, trener Talant Dujszebajew też poszukał innego wyjścia, bo Mateusz Kornecki nie zachwycał. Andreas Wolff został ściągnięty do Kielc właśnie na takie okazje. Niemiec okazał się specjalistą od spraw beznadziejnych. Pomagała wysunięta obrona, ale przynajmniej trzy razy Wolff dokonał cudu między słupkami. Ledwie początek października, a chyba poznaliśmy paradę miesiąca (po wrzutce Nafciarzy). W pewnym momencie przy jego nazwisku widniał zapis 7/11.

Emocje udzielały się wszystkim, bez wyjątku. Czy to weteranom, czy nowicjuszom na takim poziomie. Wisła wychodziła z kontrą na trzybramkowe prowadzenie, ale nawet nie przekroczyła linii środkowej. Igor Źabić na treningach trafiałby z bliska z opaską na oczach, tym razem obijał Wolffa. To samo w drugą stronę, w idealnej sytuacji na minutę przed końcem przekombinował Angel Fernandez Perez. Hiszpan nie trafił nawet w światło bramki!

Przed Wisłą otworzyła się droga do zwycięstwa. Chwilę wcześniej wydawało się, że skończy się jak zawsze - porażką po walce, niedługo przed końcem Nafciarze tracili dwa gole. Zdołali się podnieść, zostało 40 sekund na cios. Ustalona akcja nie wyszła, więc na sekundę przed końcem z konieczności odpalił Mindegia. I umieścił piłkę w samym narożniku! Zatem przełom w Superlidze, chwilowy koniec ponad trzyletniej dominacji VIVE. Wisła zasłużyła na triumf, mało kto spisał się poniżej oczekiwań.

Nie tylko zawodnicy udźwignęli presję oczekiwań. Na pochwały zasługuje młody duet sędziowski Michał Fabryczny i Jakub Rawicki, który uniknął wpadek. Arbitrzy prowadzili zawody rozsądnie, zapanowali nad gorącymi głowami graczy, co nie było ostatnią regułą.

Orlen Wisła Płock - PGE VIVE Kielce 27:26 (14:12)
Orlen Wisła:

Morawski (0/7), Stevanović (9/26 - 35 proc.) - Mindegia 6, Góralski 4, Mihić 3, Stenmalm 3, Sulić 3, Szita 3, Mlakar 2, Ruiz 1, Źabić 1, Matulić 1, Igropulo, Susnja, Piechowski, Krajewski
Karne:
-
Kary:
14 min. (Sulić, Igropulo - po 4 min., Stenmalm, Szita, Mlakar - po 2 min.)
VIVE:

Kornecki (2/16 - 13 proc.), Wolff (8/21 - 38 proc.) - Karacić 5, Dujshebaev 4, Aguinagalde 4/4, Kulesz 4, Karalek 2, Janc 2, Fernandez 1, Moryto 1, Pehlivan 1, Jurkiewicz 1, Guillo 1, Lijewski
Karne:
4/5
Kary:
10 min. (Karalek - 6 min., Moryto, Guillo - po 2 min.)
Czerwona kartka: Janc (50 min. - za faul)

Sędziowie: Michał Fabryczny, Jakub Rawicki
Delegat: Mirosław Baum

Źródło artykułu: