Kamil Syprzak: Stracony ten, kto nie popełnia błędów. Na mistrzostwach każdy mecz będzie finałem

- Do Szwecji jedziemy rozegrać trzy finały. Tak podchodzimy do każdego z grupowych spotkań i na koniec zobaczymy, co z tego wyniknie - mówi o mistrzostwach Europy Kamil Syprzak. Obrotowy opowiada także o swoich przygodach w Barcelonie i PSG.

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Kamil Syprzak (z piłką) Newspix / Łukasz Laskowski / Na zdjęciu: Kamil Syprzak (z piłką)
Kamil Syprzak, obrotowy PSG i reprezentacji Polski: Scena numer jeden. Turniej 4NationsCup w Tarnowie. Po jednym ze spotkań biegnie za mną kibic, prosząc o zdjęcie. Stanąłem, zrobiliśmy je, dałem też autograf, po czym taka rozmowa: - To jak, jutro będzie lepiej? - pyta kibic. Przyznam, mała konsternacja. - A co, dziś było źle? - odpowiedziałem, bo jesteśmy tuż po wygranym meczu ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. - No mi się nie podobało! - To zapraszam na boisko, zobaczyć z czym to się je i jakie to trudne - i tu był koniec dyskusji.

Oczywiście, ja rozumiem kibiców, że być może przez lata przyzwyczaili się do wielkich sukcesów, wielobramkowych zwycięstw, co też dobre, bo czujemy wiarę w nas, jak właśnie w Tarnowie, gdzie przyszło bardzo dużo ludzi i bardzo to doceniamy, ale też prośba o zrozumienie i cierpliwość, bo jesteśmy tylko ludźmi, a ta nowa kadra dopiero zaczyna swoją przygodę.

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Temat reprezentacji Polski w piłce ręcznej w ogóle nie jest chyba najłatwiejszym do rozmowy. Będzie się pan pilnował, by nie powiedzieć za dużo?

Nie ma co ukrywać, że atmosfera jest napięta. Głównie przez wyniki. Ale ja nie mam z tym problemu. Lubię rozmawiać o rzeczach, których inni wolą unikać, ale tylko jeśli rozmowa przebiega w taki sposób, że i dziennikarz potrafi zrozumieć sytuację, w której jesteśmy. A z tym bywa różnie. Już nawet przestałem czytać i słuchać rzeczy, jakie się o nas pisze i mówi, bo jest w nich dużo niepotrzebnego napinania się i szukania sensacji kosztem prawdy. Czasem braku profesjonalizmu. Jak miałbym się tym wszystkim przejmować, to nie miałbym na nic innego czasu! Krytyka jest potrzebna, jesteśmy mężczyznami i trzeba o tym rozmawiać, ale trzeba też rozgraniczać pewne sprawy. Mamy taką mentalność, że zawsze coś nam nie pasuje. Spotkałem się z tym tylko w Polsce.

ZOBACZ WIDEO "Kierunek Dakar". Rajd Dakar a życie rodzinne. Wszystko da się poukładać

To na początek ustalmy jedną rzecz: z jakim nastawieniem i z jakimi celami jedziemy na mistrzostwa Europy?

Ledwo co skończył się 2019 rok, a 2020 bardzo szybko nas zweryfikuje. Na mistrzostwa jedziemy rozegrać trzy finały. Tak podchodzimy do każdego z grupowych spotkań i na koniec zobaczymy, co z tego wyniknie. Jasne, że najważniejsze będzie to pierwsze, ze Słowenią, bo ustawi atmosferę na dalsze spotkania. Dlatego od kilku dni zajmujemy się już tylko tą grą.

Szanse?

Jesteśmy realistami. Pewnie mamy mniejsze niż oni. Ale nasza kadra zawsze lubiła płatać figle, bywały mecze, które były dla nas teoretycznie przegrane, a na koniec okazywało się inaczej. Wierzę, że dalej mamy w sobie tę siłę. Jesteśmy jednak narodem, dla którego zawsze coś jest nie tak, dlatego jeszcze raz prosiłbym o wyrozumiałość i cierpliwość. Zarówno kibiców, którzy są z nami od lat na dobre i złe, jak i tych, którzy podczas mistrzostw wrócą do oglądania szczypiorniaka. Jedno jest pewne: każdy z nas da z siebie 110 proc. Odpowiedzi poznamy dopiero na parkiecie.

Jeśli mówimy już o Słowenii, zmienili ostatnio trenera. To dla nas ułatwienie, bo nie zdążą się zgrać czy utrudnienie, bo nie wiadomo czego się spodziewać? 

Można żartować, że brak materiału wideo to bardziej problem trenera, ale na poważnie to nie sądzę, że Słoweńcy zmienią tak dużo w swojej taktyce i stylu. Oni od lat mają swój szkielet, który na pewno został nienaruszony. Jasne, że wprowadzą kilka korekt, rozwiązań nowego trenera, założeń pod konkretnych rywali, ale nie będą to aż tak drastyczne zmiany. Naszym celem będzie nie dać im zrealizować ich planu na mecz.

-> Przeczytaj więcej o reprezentacji Słowenii

Dla kibiców, którzy na co dzień nie śledzą tak dokładnie piłki ręcznej, a włączą mistrzostwa, może być dziwne, że zamiast kadry wygrywającej brąz mistrzostw świata z Hiszpanią w 2015 roku, pięć lat później oglądają kadrę przegrywającą z Hiszpanią B.

Takie porównania nie mają najmniejszego sensu. Nie można tak podchodzić do analizy - tak naprawdę - dwóch reprezentacji: tej z Kataru czy z Rio i obecnej. Bo to dwie różne ekipy, wystarczy popatrzeć na skład. Ci co nas śledzą, doskonale wiedzą w jakiej jesteśmy sytuacji, jaką zmianę kadrową właśnie przechodzimy, ile wymaga to czasu, pracy i na jakim etapie teraz się znajdujemy.

Na kole zobaczymy Kamila Syprzaka, który wzrostem góruje nad wszystkimi obrońcami. Można pomyśleć: dlaczego nie można po prostu podawać mu piłek tak wysoko, że defensorzy nie sięgną, a on zdobędzie dziesięć bramek w meczu?

Faktycznie, to trochę śmieszne pytanie, ale paradoksalnie trudno to wyjaśnić. Po pierwsze, gdy wbiegam na pozycję, zwykle obok mnie jest dwóch, nawet trzech obrońców. Widząc mnie i moje warunki, muszą się na mnie bardziej skupić. W ten sposób momentalnie tworzy się miejsce dla moich kolegów i czasem właśnie takie mam zadanie, by zwabiać i wiązać obrońców. Nie zawsze występ zawodnika można oceniać tylko przez cyferkę obok nazwiska w protokole. Moje warunki można wykorzystywać na różne sposoby.

Po drugie - my się wciąż siebie nawzajem uczymy. Wspomnieliśmy wcześniej mistrzostwa świata w Katarze, tam współpraca z kołem wyglądała bardzo dobrze, rzucałem wiele goli, ale proszę zobaczyć ile meczów wcześniej razem zagraliśmy, na ilu wspólnych turniejach byliśmy. Wypracowanie takiego zgrania, podania w punkt, zwłaszcza na wysokości, wymaga czasu, kilku udanych dwójkowych akcji, by załapać, że to może funkcjonować i przynosić korzyści. Do tego potrzebna jest regularność. Dla niektórych taka gra jest łatwa, dla innych nie. Ja sam wciąż się uczę i ustawienia, i – przede wszystkim – moich kolegów, by pomóc im dograć taką piłkę.

I tu jeszcze jedna sprawa: okazji do zgrania się wcale nie mamy za wiele. Jeśli wyjdzie dziesięć zgrupowań w ciągu roku, to już dużo. Dlatego każde trzeba wykorzystać na maksa.

Wchodząc z kolei w szczegóły: trener Rombel postawił na hiszpańską szkołę piłki ręcznej, poprzedni selekcjoner preferował niemiecką. Dużo mówimy o tej zmianie. Co to oznacza dla obrotowego?

W skrócie: w niemieckiej taktyce stawia się na walkę fizyczną. Dla kołowego oznacza to stale dwóch obrońców na plecach, bardzo trudne ustawianie się na pozycji, bo defensorzy będą ciągle wypychać i odcinać, no i dużo siniaków. W tej taktyce pracuje się bardziej dla zespołu. W wariancie hiszpańskim z kolei obrony będą bardziej otwarte, więcej pracy mają obrońcy na pozycjach numer dwa, stąd więcej miejsca dla kołowego, który będzie wbiegał im plecy. Samemu cały czas miałem styczność z hiszpańskim stylem i on mi naprawdę odpowiada. Ale dobrze czuję się też w grze z niemieckimi zespołami; w fizycznej walce.

Piłka ręczna ewoluuje co roku. Przyjęto taktykę, że na środku obrony stoją najwyżsi i najsilniejsi defensorzy, dlatego często bez sensu jest grać i ustawiać się na nich. Ich gabaryty wykorzystać może z kolei środkowy rozgrywający, będący od nich znacznie zwinniejszy i szybszy.

W obecnej reprezentacji odgrywa pan rolę jednego z liderów. Nikt inny nie ma takiego CV. A jeszcze nie dawno sam wchodził pan do kadry!

Fakt. I choć ani nie zapisuję się już do kategorii młodych zawodników, bo są w kadrze tacy, co mają osiemnaście lat, ani jeszcze na pewno nie jestem starym graczem, to mam sporo doświadczenia. Dobrze czuję się w tej roli. Na treningach młodsi koledzy zawsze mogą liczyć na mnie i innych bardziej doświadczonych chłopaków. Bardzo dużo rozmawiamy, zwłaszcza starając się dotrzeć elementy współpracy w parach.

Widzi pan potencjał?

Na pewno widzę talent. Każdy kiedyś zaczynał, ja tak samo. Dla nich teraz najważniejsze, by wykorzystać swoje możliwości, a mają duże, i trafić na właściwą osobę, która ich poprowadzi. Bo z doświadczenia wiem, że samemu w tym dużym świecie handballu się zginie. Do tego nie można się bać próbować. Trzeba wykorzystywać okazje. Jak komuś przytrafi się szansa wyjazdu zagranicę, namawiałbym, by spróbować.

Pierwsze mecze, turnieje, to zawsze pierwsze stresy. Z tego wychodzą błędy, głupie niewykorzystane sytuacje. Ale to normalne. Według mnie stracony jest ten, kto nie popełnia błędów, bo to pokazuje, że nawet nie podejmuje próby zmiany i wniesienia czegoś. Sam stopniowo wchodziłem do kadry, też popełniałem i wciąż popełniam błędy, aż doszliśmy tutaj, gdzie jestem jednym z liderów i to ja przekazuję dalej doświadczenie. To wymaga czasu.

Polska pokona Słowenię w pierwszym meczu mistrzostw Europy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×