Mirsad Terzić: Kształtują nas trudne chwile [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Mirsad Terzić
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Mirsad Terzić

Kiedy wybuchła wojna i miał 10 lat, musiał uciekać z domu. W wieku 33 lat przegrał finał Ligi Mistrzów, który zapisał się w historii. W międzyczasie spędził 11 sezonów w Veszprem i stał się jednym z najlepszych obrońców świata. To Mirsad Terzić.

37-letni Bośniak latem trafił do Orlen Wisły Płock. Wcześniej, przez 11 lat, występował w węgierskim Telekom Veszprem, z którym rokrocznie bił się o najwyższe laury. W swoim kraju uznawany jest za najlepszego zawodnika wszechczasów. W wywiadzie bez tematów tabu Terzić daje się również poznać jako świetny rozmówca. Promieniuje, gdy opowiada o niesłabnącej pasji do piłki ręcznej, transferze do Polski, roli obrońcy oraz byciu "włamywaczem" we własnym domu. Poważnieje zaś tłumacząc patologie bośniackiego związku piłki ręcznej, kulisy przegranego finału Ligi Mistrzów z 2016 roku przeciwko Łomża Vive Kielce oraz dzieląc się przejmującą historią z dzieciństwa, naznaczonego wojną na Bałkanach.

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Lepiej późno niż wcale. Na wywiad umawialiśmy się od miesiąca. Z dnia na dzień potrafiłeś napisać mi, że jednak nici z naszych planów. Tak wygląda życie sportowców w czasie pandemii?
Mirsad Terzić, rozgrywający Orlen Wisły Płock:

Tak. A skoro my nie możemy umówić się na wywiad, to pomyśl jak trudno zorganizować mecz. My naprawdę nie wiemy, co wydarzy się jutro. Wystarczą wyniki testów nasze lub przeciwników i plan wywraca się do góry nogami. A sportowcy lubią mieć swoje rytuały, rozpiski, kalendarze. Zawsze wiemy dokładnie, co się wydarzy i na boisku i poza nim. Dla wielu niepewność co do kolejnego meczu czy treningu jest bardzo niekomfortowa. Ale i tak najgorzej mają trenerzy, bo cała organizacja na końcu spada na nich. To szalony czas.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się bawi Joanna Jędrzejczyk. Na wakacjach w Meksyku

Największy absurd?

Podróże. Jadąc na mecz z Czechowskimi Niedźwiedziami, trzeba było lecieć do Moskwy. Ale wszystkie loty zostały odwołane, wiele krajów nie ma bezpośrednich połączeń do stolicy Rosji. Więc najpierw polecieliśmy do Stambułu i dopiero stamtąd do Moskwy. Bez sensu, nadłożyliśmy tysiące kilometrów i dobrych kilka godzin. Ale nie było innej opcji. Podobnie podróżując z Francji po meczu z Tuluzą. Są pojedyncze loty, więc musieliśmy lecieć o 5 rano. Droga trwała 12 godzin, w Płocku byliśmy o 17 po południu. Cieszymy się jednak, że w ogóle możemy grać.

Na ile się da, staramy się ignorować takie niedogodności. Jesteśmy profesjonalistami i mamy swoją pracę do wykonania. A ona nie polega tylko na rozgrywaniu meczów, ale też na treningach i analizach. Widzę jednak jeszcze poważniejszy problem: zawodnicy po kwarantannach od razu wracają do gry, na pełne obroty. To byłoby nie do pomyślenia w normalnych warunkach, ale przy dzisiejszej sytuacji kadrowej wielu drużyn to norma. Ci, którzy grają, muszą dawać z siebie 200 proc. za tych, którzy pauzują. To może i dobre na jeden mecz, ale na dłuższą metę stwarza ogromne ryzyko kontuzji, co widać, gdy śledzimy doniesienia ze wszystkich lig.

W Płocku zakażeń nie brakowało. Z tego powodu cała drużyna kilkukrotnie znalazła się w izolacji, bez treningów. Wisła nie podaje personaliów chorych, byłeś wśród nich?

Tak, teraz mogę to potwierdzić. Przeszedłem wirusa. Miałem symptomy, to nie był tylko pozytywny wynik, czułem się źle przez kilka dni. Kiedy otrzymaliśmy dodatnie wyniki, klub zorganizował nam lekarza, który zajął się nami i zapewnił mnie, że nic poważnego się ze mną nie dzieje. To miło ze strony klubu. Po powrocie czuję się zupełnie dobrze.

Dobrze jak dotąd radzi sobie też Wisła. Szczególnie w Lidze Europejskiej, w której jesteście liderami mimo brakujących spotkań.

Nasz poziom wciąż mocno faluje. Sytuacje z wirusem są poza naszą kontrolą, więc jak możemy kontrolować nasz poziom gry? Ale myślę, że jesteśmy zadowoleni z tego, jak stoimy w rozgrywkach, zwłaszcza w LE. Możemy być dumni, że niezależnie ilu nas gra, walczymy do końca. Tak samo będzie we wtorek w rewanżu z Tuluzą. W pierwszym meczu Francuzi pokazali bardzo agresywną obronę i dynamikę (Wisła wygrała 26:25 - red.). Jesteśmy jednak bardzo zdeterminowani, żeby punkty zostały w Płocku.

A Superliga?

Jestem nią bardzo pozytywnie zaskoczony. Przed transferem do Wisły nie wiedziałem za dużo o polskiej lidze, ale okazało się, że gra tu wielu naprawdę dobrych zawodników. Zaczęliśmy od wpadki w Szczecinie, ale od tego momentu wygraliśmy wszystkie mecze, więc nasza reakcja była chyba dobra. Zespół pracuje bardzo ciężko i każdy daje z siebie maksimum.

Najlepsza historia, jaka przydarzyła ci się jak dotąd w Polsce?

Jest jedna całkiem dobra. To było zaraz po tym jak wprowadziłem się do wynajmowanego domu na obrzeżach Płocka. Jednego wieczoru leżę w ogrodzie, kiedy usłyszałem wrzaski i zobaczyłem światło latarki. Jakiś mężczyzna zaczął na mnie wrzeszczeć w moim ogrodzie! Nie rozumiem jeszcze za wiele polskiego, ale słowo "idiota" jest raczej uniwersalne. Więc ja też się zdenerwowałem i o mało nie doszło do bójki. Facet chciał dzwonić na policję, ale uratowała mnie właścicielka domu, która mieszka po sąsiedzku. Okazało się, że mężczyzna był ochroniarzem tego obiektu, ale nie wiedział, że właśnie został wynajęty. Wziął mnie za włamywacza czy złodzieja. Finalnie przeprosił i wypiliśmy kawę.

Czyli Mirsad Terzić obrońcą nie tylko na parkiecie!

Każdy szanujący się zespół ma kogoś takiego w swoich szeregach! Moja rola polega na bronieniu już od wielu lat. Na początku nie byłem do końca pewien, jak to wpłynie na moją karierę, czy będę potrzebny skoro nie będę rzucał bramek. Ale z czasem zrozumiałem, że faceci od czarnej roboty także są niezbędni, nawet jeśli kibice nie zawsze to widzą. Gdyby tak nie było, Xavi (Sabate, trener Wisły - red.) by mnie nie ściągnął. Na każdej pozycji oddaję swojemu klubowi całego siebie, w Płocku oprócz obrony moją rolą jest także przekazywanie doświadczenia młodszym chłopakom.

A dlaczego właściwie po 11 latach zamieniłeś Veszprem na Płock?

Na Węgrzech nie chcieli przedłużyć mojego kontraktu. Dostałem telefon z Płocka, grało tu wielu moich dobrych znajomych, wszyscy chwalili tutejszy klub, kibiców i atmosferę, sam zawsze dobrze postrzegałem Wisłę. To nie była trudna decyzja. Od zawsze bardzo dobrze współpracowało mi się z trenerem Sabate, jego telefon mnie przekonał. Wiedziałem, że będę mógł pomóc drużynie swoimi umiejętnościami i swoim doświadczeniem. Znałem system gry. Możesz mówić, że jestem już stary, ale dokąd mam w sobie ogień do piłki ręcznej, będę grał. A ja wciąż czuję to samo, co na początku kariery, cieszę się grą. Nawet w tym trudnym okresie.

Oczywiście nie da się porównać Wisły i Veszprem. Za Węgrami stoi nie tylko miasto, ale to projekt całego kraju. Dlatego też kiedy negocjowałem z Wisłą, byłem z tego powodu bardzo zadowolony, nie uważam tego transferu za degradację.

Da się czerpać satysfakcję z psucia życia innym w obronie?

Jasne! Ja to bardzo lubię! Lubię walkę wręcz, grę na kontakcie. Jak dla mnie w nowoczesnej piłce ręcznej to właśnie obrona jest najważniejsza. Atak, przy znakomitym dniu, może ci wygrać jeden mecz. Ale, jak to mówią, tytuły wygrywa się obroną. Bez dobrej defensywy nie ugrasz nic w dłuższej perspektywie. W Wiśle to rozumiemy i mocno stawiamy na grę obronną.

Masz jakieś sztuczki? Dorobiłeś się pozycji jednego z najlepszych specjalistów w tym fachu na świecie.

Bronię!
Przecież nikomu nie powiem.

Dobra, kluczem jest analiza. Piłka ręczna to mały świat, na najwyższym poziomie gra z 500 zawodników, znamy się. I tę wiedzę trzeba zawsze wykorzystywać. Musisz wiedzieć nie tylko, jaki styl i umiejętności prezentuje rywal, ale też, jak silny jest psychicznie, co go wytrąca z równowagi. Jeśli ktoś uwielbia grę w kontakcie, nie ma sensu iść mocno, bo on pójdzie jeszcze mocniej i to go napędza. Wtedy wykorzystujesz ustawienie. A jeśli ktoś jest bardziej kruchy, wystarczy raz czy dwa wyjść wyżej, zaatakować i przejdzie mu ochota.

Używam doświadczenia ze wszystkich lat. Również z wtedy, kiedy sam byłem głównie strzelcem na początku kariery. Dzięki temu mogę się wczuć w pozycję rywala.

W Superlidze najwięcej problemów sprawiają ci jak dotąd sędziowie. Trener Sabate po meczu w Głogowie, gdy dostałeś drugą czerwoną kartkę z rzędu, nie wytrzymał i powiedział, że trzeba się zastanowić, czy wszystko jest w porządku, skoro Mirsad Terzić przez 10 lat w Veszprem dostał tyle czerwonych kartek, co w tydzień w Polsce.

Uważam się za dość pozytywną osobę. Może... potrzebujemy z polskimi sędziami trochę czasu, żeby się dogadać? Też uważam, że dostawałem dziwne dwie minuty, ale sędziowie to też ludzie i mogą się mylić, albo to my się mylimy i oni mają rację. Błędy rzecz ludzka. Nie jestem typem, który będzie z tego robił zamieszanie. Mam jednak głęboką nadzieję, że się dogadamy, bo naprawdę nie chciałbym dostawać więcej czerwonych kartek i osłabiać mój zespół.

Sędziów da się oszukać? Może ci węgierscy byli bardziej naiwni od naszych.

Nie da się ukryć za wiele, jest ich dwóch, widzą naprawdę dużo.

Ale VAR-u jeszcze nie ma.

Możesz to sobie wyobrazić, co by to znaczyło dla obrońców?! Chociaż... uprawiamy twardy i ostry sport, więc to, że grasz agresywnie, nie znaczy, że grasz nie fair i wbrew zasadom. One dopuszczają taką grę, więc je wykorzystuję. Gdybym nie mógł, grałbym inaczej. A czasem sędziowie tylko zobaczą kogoś leżącego na parkiecie i myślą, że go prawie zabiłem. Dajcie spokój! Więc może nie byłoby to dla nas aż tak złe, bo atakujący potrafią dużo dołożyć od siebie.
[nextpage]Na 13 grudnia zaplanowano pierwszą w tym sezonie "Świętą Wojnę". Dla ciebie mecze z Łomża Vive Kielce są w pewien sposób wyjątkowe?

Wiem, do czego zmierzasz. Granie z zespołem z Kielc zawsze jest specjalne, bo to wielka ekipa. Ostatnio pokazali świetną grę w meczach z Vardarem Skopje, ciekawy jestem, jak będą prezentować się po kwarantannie, bo mają teraz kilku zakażonych zawodników. Nie patrzę jednak na rywalizację z tym zespołem tylko pod kątem tego jednego meczu (finału Ligi Mistrzów z 2016 roku, Veszprem 15 minut przed końcem meczu prowadziło 9 bramkami, kielczanie odrobili straty i zdobyli tytuł po dogrywce i rzutach karnych - red.).

Cieszę się, że gramy z tak jakościowym rywalem. Żałuję tylko, że na razie nie poczuję atmosfery tych meczów. Czekam aż wrócą kibice i znów zagramy takie mecze!

Tamten przeszedł do historii piłki ręcznej. Da się jakoś wytłumaczyć, co się z wami stało?

To największa lekcja w historii piłki ręcznej. Sam dzielę mecze na te, które wygrywam i te, z których mogę się czegoś nauczyć. Tamtej nocy wszyscy nauczyliśmy się bardzo dużo, ale tyle samo zapłaciliśmy za tę lekcję. Spotkanie kończy się wraz z ostatnim gwizdkiem, kropka. Od tamtego momentu nigdy nie cieszę się z wygranej przed końcem. Nigdy.

Po meczu czytaliśmy i słyszeliśmy, że jesteśmy frajerami, słabeuszami. Kiedy rozmawialiśmy wewnątrz zespołu, doszliśmy do wniosku, że może tak po prostu miało być. Puchar nie był nam pisany, nie zasłużyliśmy na niego. W trakcie ostatnich 10 minut meczu wszyscy już świętowaliśmy, byliśmy rozluźnieni. Niektórzy myśleli o tym, żeby dorzucić samemu kilka bramek, zgarnąć tytuł MVP. A kiedy rywale nas dogonili, nie było mowy, żeby wrócić na poprzedni poziom.

Co się działo w szatni Veszprem zaraz po końcu spotkania?

(długa cisza) A co ty byś zrobił na naszym miejscu?

Nie wiem. Rozwalił coś.

Czyli zachowałbyś się tak jak my, albo i łagodniej. Reagowaliśmy w przeróżny sposób. Jedni przez pół godziny siedzieli w zupełnej ciszy i bez ruchu, inni płakali, trzeci krzyczeli, jeszcze inni wyżywali się, na czym się dało. Emocje, które w nas siedziały, są nie do opisania.

Od tego czasu Veszprem ma obsesję na punkcie wygrania Ligi Mistrzów? Węgrzy nigdy nie zdobyli tego tytułu.

O tak, zdecydowanie. Ale w pozytywny sposób. Nie ma nikogo na świecie, kto pragnąłby tego trofeum bardziej.

Kiedyś twój rodak, Marko Panić (były zawodnik Azotów Puławy, dziś Mieszkow Brześć - red.), powiedział mi, że bośniacki związek piłki ręcznej w zasadzie nie istnieje. Nie chciał jednak wchodzić w szczegóły. Wyjaśnisz? Co się tam dzieje?

Ile mamy czasu? Postaram się wytłumaczyć w najważniejszych punktach. Po pierwsze, pytanie co się tam dzieje jest nieprawidłowe, trzeba zapytać co tam się nie zdarzyło. Włodarze wpędzili federację w milionowe długi. A teraz nikt nie wie ani gdzie są pieniądze, ani gdzie są ci ludzie. Minęło już 10 lat. Urząd skarbowy nie może nadać federacji numeru oraz ID, bo każde pieniądze, które pojawiłyby się na koncie, od razu byłyby zabierane. Nie możemy mieć więc żadnych legalnych sponsorów. Do tego we władzach pracują ludzie umieszczeni tam politycznie, nie mają pojęcia o sporcie i wcale nie życzą nam sukcesów. Tak naprawdę gramy pomimo związku, nie dzięki niemu.

To w jaki sposób organizujecie zgrupowania i awansowaliście, po raz pierwszy w historii, na mistrzostwa Europy w styczniu tego roku?

Jeśli mielibyśmy jakiekolwiek wsparcie federacji, gralibyśmy na każdym wielkim turnieju. Mamy jakościowych graczy i to wielki wstyd i szkoda, że kolejne generacje naszych zawodników marnujemy z powodu tych... ludzi. Nasz awans nie był sukcesem, był cudem. Zrobiliśmy to tylko dlatego, że jako zespół tworzymy świetną ekipę, przyjacielską atmosferę i sami musimy zadbać o większość rzeczy.

A jak jest z popularnością piłki ręcznej w Bośni i Hercegowinie? Jeśli ty, jako najlepszy zawodnik w historii - z największą liczbą występów i bramek - tej dyscypliny w twoim kraju, szedłbyś po ulicach Sarajewa, ktoś by cię rozpoznał?

Może czasami. Ale to w ogóle fajny temat, bo zawszę mówię znajomym, że w Sarajewie nie ma gwiazd. Taką mamy mentalność, nikt nie będzie zaczepiał nawet najsłynniejszych aktorów, jeśli spacerowaliby po Sarajewie. Prędzej byśmy sobie pożartowali, na przykład zagadali o autograf i potem próbowali wcisnąć mu nasz podpis, nie chcąc jego. Jeśli chodzi o popularność ręcznej, to jest daleko za piłką nożną. Może uda nam się poprawić sytuację jeśli awansujemy na kolejne turnieje.

Usłyszałem, że Bośnia to kraj absurdów. Podobno macie 12 różnych ministerstw edukacji, które zajmują się głównie kłóceniem się ze sobą, czyj program jest lepszy! Prawda?

Takie historie to normalność w Bośni. To bardzo chaotyczny kraj. Jeśli takie sytuacje, jak w związku piłki ręcznej, zdarzają się w sporcie, który jest mało ważny w skali globalnej, to co musi się dziać, gdy w grze są jeszcze większe pieniądze i władza? W normalnym kraju poszlibyśmy do sędziego, zapadłby wyrok, ktoś by za to odpowiedział. Ale nie w Bośni, nic nie da się tam wyegzekwować. Ludzie u władzy się zmieniają, ale oni nie zmieniają nic. Nie chcę używać brzydkich słów, a jestem blisko. Wciąż wybieramy ludzi, którzy nie potrafią rozwiązać problemów. Nie mam wytłumaczenia dla tego.

Bośnia to także uczestnik ostatniej dużej wojny w nowoczesnej Europie. Gdy się rozpoczęła, miałeś 10 lat.

Urodziłem się na granicy serbsko-bośniackiej (te dwa kraje walczyły ze sobą w latach 1992-95 - red.), musieliśmy więc uciekać z domu. Zdarzyło się wiele strasznych rzeczy, ale przetrwaliśmy. Byłem z mamą i moim bratem, ojciec pracował w tym czasie w Niemczech. Cały region został odcięty od świata na cztery lata, z tatą nie widziałem się ponad sześć. Przez ten czas on nie wiedział czy my wciąż żyjemy, my nie wiedzieliśmy, gdzie on jest. Mama robiła, co mogła. To nie było życie, ale walka o przeżycie, dla dwóch nastolatków coś ekstremalnego.

Wojna się skończyła, zostawiła na nas ślad. Po czasie naszła mnie refleksja, że cały świat się wówczas od nas odwrócił, nikt nie chciał widzieć, co się dzieje, nikt nie chciał widzieć śmierci. Unia Europejska? Wspólnota? Wszyscy się odwrócili. Dla nas było to ogromne doświadczenie, mam nadzieję, że ludzkość wyciągnęła wnioski i coś takiego się już nie powtórzy.

To dzięki tym przeżyciom jesteś takim wojownikiem?

Być może. Z każdej części mojego życia starałem się czerpać lekcje, to właśnie trudne chwile nas kształtują. Wszystkie części składają się na to, jacy jesteśmy. Wielu rzeczy nie wyrzucę z pamięci, ale nie mam też w sobie żalu, by obwiniać kogokolwiek o to, co się stało. Mieliśmy szczęście, by przeżyć. Nie możemy spędzić reszty naszego czasu, by wciąż do tego wracać.

Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty!

Czytaj także:
Gwiazdy opuszczą MŚ 2021
Polki odpadły z ME 2020

Komentarze (11)
avatar
WISŁA1947
8.12.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Gdzież tam ten transfer mógłby się równać do prawdziwego hitu wszechczasów czyli wyszarpania Jusufa Faruka wprost do łomżyńskiej areny marzeń! 
avatar
Maxi-102
8.12.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
U "ekspertów" z Kielc...już nastąpił ból pewnej części ciała....:) 
Cypr
8.12.2020
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Mirsad Terzic to nietuzinkowa postać w świecie piłki ręcznej,a Xavier Sabate miał główny udział w jego sprowadzeniu do Wisły i już wiemy, że było warto. 
avatar
Złoty Bogdan
8.12.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Szkoda, że prowadzący wywiad nie zapytał Terzicia, dlaczego zawodnicy Orlen Wisełki nazywają swojego trenera........"Hitler" :) 
avatar
Maxi-102
8.12.2020
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
"Dostałem telefon z Płocka, grało tu wielu moich dobrych znajomych, wszyscy chwalili tutejszy klub, kibiców i atmosferę, sam zawsze dobrze postrzegałem Wisłę. To nie była trudna decyzja. Od zaw Czytaj całość