Była reprezentantka Polski: W chorobie brzydziłam się siebie

– Mówiłam mężowi, by mnie zostawił, bo nie można być z taką osobą jak ja. Bałam się, że wywiozą mnie do szpitala psychiatrycznego i pozbawią opieki nad córką – mówi portalowi WP SportoweFakty Ewa Urtnowska, była polska kadrowiczka w piłce ręcznej.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Ewa Urtnowska Newspix / Rafal Rusek / PressFocus / Na zdjęciu: Ewa Urtnowska
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: W kwietniu napisała pani w mediach społecznościowych, że zmagała się z depresją. Zacytuję: "Nie mogłam oddychać. Czułam, że umieram". Bardzo mocne słowa.

Ewa Urtnowska, była reprezentantka Polski w piłce ręcznej: Choroba bardzo we mnie uderzyła. Cios nadszedł pół roku po urodzeniu dziecka. Początkowo byłam wielkim kłębkiem nerwów, po jakimś czasie zamykałam się w sobie coraz bardziej. Przez dwa miesiące byłam nieobecna w życiu rodziny, godzinami leżałam bezwładnie na kanapie, łóżku czy podłodze. Nie podnosiłam się, nie miałam siły. Odczuwałam wielką pustkę, to było straszne doświadczenie. Nocą złe myśli przybierały na sile, potrafiłam nie spać dwie doby z rzędu. Czasem budziłam męża, towarzyszył mi. Głowa przypominała pralkę, w której ktoś włączył wirowanie. Nie umiałam znaleźć przycisku "stop". Noc, cisza, ciemność, a ja walczę o to, żeby zamknąć oczy i przestać myśleć. Zanim spotkałam się z psychologiem, nie rozumiałam, czym jest ta choroba i dlaczego trafiło na mnie.

Obwiniała się pani?

Tak, w chorobie brzydziłam się siebie. Byłam przekonana, że stałam się złym człowiekiem. Rodzina i przyjaciele łapali mnie za rękę, mówili: "to choroba, minie". Ale do mnie to nie docierało, negatywne myśli były zbyt silne. Nie lubiłam się do tego stopnia, że powiedziałam mężowi, by mnie zostawił i rozpoczął nowe życie. Bo jak można być z taką okropną osobą? Tak wtedy czułam.

ZOBACZ WIDEO: Coming out polskiej wioślarki podczas wywiadu. "Chciałabym żeby każdy na to spojrzał normalnie"

Jak choroba wpłynęła na relacje z córką?

Miałam wyrzuty sumienia, że się nią nie zajmuję. Nie potrafiłam, nie wiedziałam jak. Gdy zaczęłam brać leki, zaprzestałam karmienia piersią - to był dla mnie podwójny ból, ponieważ bardzo lubiłam ten okres. Choroba zabrała mi wyjątkową bliskość z córeczką, mocno nad tym ubolewam. Zosia była wtedy na etapie rozszerzenia diety. To trudny czas dla matki i dziecka. Ciągle stałam przy blacie kuchennym przed słoiczkami z jedzeniem. Nie wiedziałam, czym nakarmić dziecko, mimo że były podpisane. Depresja zabrała mi wszelkie umiejętności opieki nad córką.

Musiała to pani mocno przeżywać.

Choroba odpychała mnie od córki, ale jednocześnie kiedy mąż pielęgnował Zosię, chciałam stać tuż obok. To było niesamowite, budziło we mnie iskierkę nadziei. Mąż stał się jednocześnie matką, ojcem i gospodynią domową. Ja z kolei myślałam o tym, jak złym rodzicem jestem. W pewnym momencie nie chciałam mówić o swoich myślach, żeby nie rozdzielili mnie z córką. Byłam pewna, że przez moje zachowanie pewnego dnia odbiorą mi prawa rodzicielskie, założą kaftan bezpieczeństwa i wywiozą do szpitala psychiatrycznego. Prosiłam rodzinę, by pomogła w opiece nad Zosią, jeśli tak się stanie. Teraz wiem, że to przez chorobę. Z powodu braku świadomości o ewentualnych działaniach lekarzy i procedurach dusiłam w sobie coś, co powinno wybrzmieć od razu. Dla mojego dobra i przyspieszenia procesu leczenia.

Jak reagowali bliscy?

Od początku mocno mnie wspierali. Mam wyjątkową rodzinę i przyjaciół, to ogromne szczęście. Depresja uderza nie tylko w chorego. Moje lekarki - psychiatra i psycholog - były dostępne niemal 24 godziny na dobę dla mnie, ale też moich bliskich. Rodzina i otoczenie ma wyjątkowo trudne i bolesne zadanie - trwać i próbować pomóc, nie wiedząc do końca, co przeżywa chory. To musi być okropne. Depresji nie da się w pełni zrozumieć, jeśli samemu nie miało się z nią do czynienia. Apeluję do rodzin, aby nie bały się pytać, jak rozmawiać z chorym oraz go wspierać.

Co było kluczowe w walce z depresją? 

Musiałam uświadomić sobie, że z tej choroby można wyjść, oraz że to proces, który trwa. Dziś każdy oczekuje natychmiastowego efektu. Bierzesz tabletkę i myślisz, że problem zaraz zniknie. W depresji tak to nie działa.

Miała pani myśli samobójcze?

Nie. Ale chciałam dosłownie zniknąć. Na szczęście nie przełożyło się to na konkretne plany i próby.

Kiedy pierwszy raz pomyślała pani, że zaczyna wygrywać z depresją?

Wstałam z kanapy, mogłam się ubrać, wziąć prysznic, umyć zęby. Potraktowałam to jako pierwszy znak, że idę w dobrym kierunku. Potem wyszłam z domu bez uczucia lęku. Dla kogoś może to brzmieć bardzo dziwnie i śmiesznie, ale to był naprawdę przełomowy krok. Dziś jestem już zdrowa. Odłożyłam tabletki. Zaznaczam, że kierowałam się poleceniami lekarza. Mówię o tym, bo gdy ktoś biorący leki pierwszy raz poczuje się lepiej, przychodzi bardzo niebezpieczny moment w terapii. Chory często odstawia tabletki przedwcześnie na własną rękę i istnieje zagrożenie, że depresja wróci ze zdwojoną siłą.

Pisała pani, że do depresji doprowadził sport, ale zachorowała pani po karierze.

Wcześniej choroba nie miała możliwości ujścia i wypłynięcia na powierzchnię. Co chwilę trenujemy i gramy. Liga, puchary, kadra… Żyjemy w biegu, nie ma czasu, żeby się zatrzymać. Przegrywasz spotkanie i chciałbyś chwilę o nim pomyśleć, ale zamykasz drzwi szatni i jedziesz dalej, bo zaraz kolejne starcie. Wszyscy wymagają od ciebie, żebyś wyszedł na mecz i walczył, przecież za to ci płacą. Znajdujesz się w wirze, adrenalina buzuje. Jestem przekonana, że nie borykałam się z depresją poporodową. To sport dał mi tę depresję. Pierwsze symptomy wystąpiły właśnie na boisku. Nikt z otoczenia ani ja sama nie byliśmy wystarczająco uważni.

Dlaczego pani zdaniem to sport doprowadził do choroby?

Bo nie daje się nam prawa do słabości. Wiele razy słyszałam, że mam fajnie życie - muszę tylko rzucać piłką i zarabiam bardzo dobre pieniądze. Sport jest piękną przygodą i daje niezły zarobek, ale to również ogrom wyrzeczeń, życie w ciągłym biegu i podporządkowywanie się. Na boisku nie istnieje L4, często wychodzimy na trening lub mecz, zakładając maskę. Powinno się uczyć zawodników, jak radzić sobie z presją i takim trybem życia. Nie rozumiem, dlaczego w każdym klubie niezależnie od dyscypliny zatrudnia się fizjoterapeutę, a nie każdy ma psychologa? Odpowiem: bo na zawodnika patrzy się przez pryzmat jego ciała. A przecież sport to przede wszystkim psychika. Upraszczając, głowa jest w stanie pracować bez nóg, ale nogi nie pójdą bez głowy.

Początki depresji miały bezpośrednie przełożenie na pani występy?

Tak, objawiało się to w przeciągającej się bardzo słabej formie sportowej. Nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego mi nie idzie. Starałam się z tym walczyć, lecz bezskutecznie. Często pojawiały się łzy i ogromna irytacja. Zależało mi na jak najlepszej grze, a nie mogłam dać z siebie więcej. To okropne uczucie. Dopiero dziś wiem, że przyczyną była właśnie głowa i kiełkująca we mnie choroba, nad którą nikt się nie pochylił.

Jest w pani żal, że nie otrzymała pani odpowiedniej pomocy?

Nie. Głęboko wierzę, że dzięki temu, co przeszłam i co powiedziałam o chorobie, pomogę choć jednej osobie. Zwrócę uwagę na problem i jego skalę, by popchnąć polski sport w lepszym kierunku. Nic nie dzieje się przypadkiem. Traktuję chorobę jako doświadczenie, z którego wyciągnęłam wnioski. Depresja sporo mi zabrała, ale jednocześnie dzięki niej stałam się lepszym człowiekiem. Wraz z innymi dziewczynami z boiska ruszyłyśmy z projektem "Depresja – gramy w to". Mamy duże plany oraz ogromne chęci, by pomagać. Naprawdę chcemy zmieniać sport na lepsze. Zależy mi, byśmy głośno mówili o depresji w sporcie wyczynowym na każdym jego etapie, ponieważ dotyka ona również dzieci i młodzież. Wiele osób borykających się z problemami psychicznymi wypiera chorobę. W dodatku nie ma pomocy od klubu i otoczenia. A depresja nie zniknie sama. Chowana przed światem, i tak któregoś dnia się ujawni i to ze zdwojoną siłą.

Ostatnio wicemistrzyni olimpijska z Atlanty w judo, Aneta Szczepańska, przyznała na naszych łamach, że od kilku lat choruje na depresję. Podobnych świadectw ciągle przybywa.

Skala problemu jest bardzo duża, a wciąż mało się o nim mówi. Sportowcy mają swoje zobowiązania. Gdyby przyznali, że chorują, w wielu przypadkach mogliby ponieść konsekwencje - stracić kontrakty i sponsorów. Patrzy się nam na ręce niezależnie od dyscypliny. Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka, ale w polskim sporcie nie wiemy, jak radzić sobie z depresją, mamy za małą świadomość. Udajemy że problemu nie ma. To ciągle temat tabu, totalnie tego nie rozumiem. Nie boję się postawić tezy, że gdyby środowisko podjęło otwarty dialog, zainteresowało się sprawą i wdrożyło pewne rozwiązania, polski sport byłby o wiele wyżej w światowych rankingach.

Jaki jest dziś pani stosunek do sportu?

Był czas, gdy go nienawidziłam, byłam zmęczona piłką ręczną. Odkąd zaszłam w ciążę i zeszłam z boiska, minęły dwa lata. Dopiero teraz potrafię wejść na halę, przekroczyć linię autu z uśmiechem. Mam do sportu duży sentyment. Nadal chciałabym mieć z nim kontakt. Dał mi wiele pięknych przeżyć i postawił na mojej drodze wspaniałych ludzi, tego nikt mi nie odbierze. Jestem za to wdzięczna. Jednocześnie cieszę się, że zakończyłam już karierę. Wypaliłam się, przestałam lubić piłkę ręczną. Teraz pora na kolejny etap w życiu. Mam nadzieję, że będę w stanie zrobić dla piłki ręcznej i sportu w Polsce to, czego nie udało mi się zrobić na boisku.

Czytaj także: 
Polak nie został dopuszczony do startu w igrzyskach
Tokio 2020. Japonia to kraj paradoksów 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×