Loteria, nie mistrzostwa. Wirusowe tsunami wisi nad ME 2022

Materiały prasowe / ZPRP / Grzegorz Trzpil / Na zdjęciu: Michał Daszek (przy piłce)
Materiały prasowe / ZPRP / Grzegorz Trzpil / Na zdjęciu: Michał Daszek (przy piłce)

Miało być wielkie święto piłki ręcznej, a może skończyć się farsą. Fala zakażeń u Polaków to prawdopodobnie tylko wierzchołek góry lodowej w mistrzostwach Europy piłkarzy ręcznych.

Normalnie w tym miejscu zastanawialibyśmy się nad szansami Polaków w turnieju, wskazywalibyśmy faworytów i wielkich nieobecnych. Całą radość z imprezy odebrały jednak przymusowe izolacje, które - chcąc nie chcąc - wypaczą zawody. Niby wszyscy o tym wiedzieli i zdążyli się przyzwyczaić do koronawirusa, do imprezy dopuszczono tylko zaszczepionych, ale wobec tak łatwej transmisji, turniej może stać pod znakiem wirusowego tsunami.

Na razie trzęsienie ziemi przeżyła polska kadra, która w 24 godziny straciła na co najmniej pięć dni siedmiu (!) zawodników (CZYTAJ). W praktyce oznacza to, że nie zagrają w fazie grupowej. Trener Patryk Rombel może czuć się jak Adaś Miauczyński z kultowego "Dnia Świra". Pół roku przygotowań, serie zgrupowań i sparingów... wszystko jak krew w piach. Cały misterny plan runął i selekcjoner stara się jakkolwiek załatać skład, by w ogóle zmontować sensowną meczową szesnastkę. Co najgorsze, przed reprezentacją kolejne testy i wobec takiej dynamiki zakażeń nie można wykluczyć, że Rombel będzie musiał sięgnąć do głębokich rezerw.

Jak na złość, Polacy w optymalnym składzie mogli coś zdziałać. Niemcy przyjechali w znacznie odmłodzonym, trochę eksperymentalnym składzie, Białorusini mają nierówną kadrę, Austriacy też opierają się na pierwszej siódemce. W zasięgu pozostawał nawet awans z pierwszego miejsca. Teraz można tylko gdybać. Ostał się wprawdzie trzon kadry (na razie), ale nawet jeśli udałoby się uniknąć kolejnych zakażeń, to Polacy będą w gorszym położeniu niż rywale, którzy jakimś cudem ostali się cali i zdrowi. Na przykład Austriacy podjęli ryzyko i w ogóle odpuścili gry towarzyskie, zamknęli się we własnym gronie i jako jedni z niewielu uczestników nie mają u siebie stwierdzonych przypadków. Białorusini przymusowo zrezygnowali ze sparingów, bo kilka dni temu u siebie mieli zakażonego zawodnika. Testowy mecz z Francuzami na razie nie odbił się Niemcom czkawką.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Messi na parkiecie? Nie porywa

Biało-Czerwoni trafili akurat do "słowackich" grup i nie widzą na własne oczy, co dzieje się na Węgrzech. Po przeczytaniu relacji Francuzów, Serbów czy Islandczyków włos jeży się na głowie, bo jednoznacznie wynika z nich, że kolejne zakażenia to kwestia czasu i mistrzostwom grozi paraliż. Albo nieoficjalne przemianowanie ich na czempionat reprezentacji B, selekcjonerzy mogą bowiem skorzystać ze zgłoszonych wcześniej 35 zawodników.

- Goście hotelowi bez maseczek, w tym samym korytarzu - kpił trener Serbów Toni Gerona. Hiszpan zdążył się nabawić kolejnej porcji siwych włosów, gdy na kilka dni przed turniejem kluczowi gracze masowo wypadali mu z treningów i ciągle musiał wzywać posiłki. Sam też nie był pewny udziału w mistrzostwach, ale może akurat Serbowie mieli szczęście w nieszczęściu, bo w dużej części zdążyli przejść izolacje.

- Przestrzegaliśmy ścisłych protokołów, aby nie zarazić się koronawirusem, po czym przyjeżdżamy do hotelu, w którym jest pełno gości bez maseczek. Do tego jemy w tych samych miejscach, w których ci goście hotelowi. Byliśmy zszokowani - to z kolei lider Francuzów Nikola Karabatić.

Słowaccy organizatorzy chociaż spróbowali jakkolwiek ograniczyć ryzyko zakażeń i wpuszczą tylko 25 proc. widzów na trybuny. U Węgrów hulaj dusza, bez restrykcji. W Budapeszcie może pojawić się aż 20 tysięcy widzów! To wszystko zapewne bomba z opóźnionym zapłonem.

Skoro już EHF podjął się organizacji turnieju w szczycie europejskiej pandemii, to dziwi, że organizatorzy nie zdecydowali się na zamknięcie zespołów w "bańce" jak podczas mistrzostw świata w Egipcie. Wówczas względnie udało się przeprowadzić sprawiedliwe zmagania, choć niektórzy uczestnicy mocno ucierpieli (jak wycofani w ostatniej chwili Czesi). Dobrze chociaż, że europejska federacja zrezygnowała z irracjonalnego planu dwutygodniowej (sic!) izolacji po dodatnim teście, niezależnie od objawów, co już w ogóle wypaczyłoby rywalizację.

Kwestie sportowe zeszły na drugi plan, bo typowania z dnia na dzień mogą się przedawnić. Dla zasady jednak, faworyci niezmienni: Francuzi (którzy swoje już odchorowali na początku stycznia), mocarni Duńczycy, obrońcy tytułu Hiszpanie i odrodzeni po chudych latach Szwedzi. W drugim szeregu Chorwaci, który zaczną turniej bez Domagoja Duvnjaka i Luki Cindricia, dwukrotni wicemistrzowie świata Norwegowie, być może także odświeżeni Niemcy albo główny kandydat na czarnego konia Węgrzy.

Na szczęście ME 2022 mogą zagwarantować "tylko" bezpośredni awans do MŚ 2023 i nikogo nie pozbawią szans na igrzyska w Paryżu. Z tego względu dla wielu reprezentacji turniej w roku poolimpijskim stawał się okazją do testów i sprawdzenia nowych nazwisk, ale sytuacja chyba wymusi eksperymenty na niespotykaną dotąd skalę.

Polacy zainaugurują ME 2022 meczem z Austriakami 14 stycznia o godz. 20.30. Hitem pierwszego dnia starcie Chorwacji z Francją.

ME 2022, 13.01:

Grupa A:
Słowenia - Macedonia, godz. 18.00
Dania - Czarogóra, godz. 20.30

Grupa B:
Węgry - Holandia, godz. 20.30

Grupa C:
Serbia - Ukraina, godz. 18.00
Chorwacja - Francja, godz. 20.30

Grupa E:
Hiszpania - Czechy, godz. 18.00
Szwecja - Bośnia i Hercegowina, godz. 20.30

Grupa F:
Słowacja - Ukraina, godz. 18.00
Litwa - Norwegia, godz. 20.30

ZOBACZ: Hiszpanie przed historyczną szansą

Komentarze (1)
avatar
M1953
13.01.2022
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Białorusi? To jakiś nowy naród?