Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Podczas EHF EURO 2022 byłeś zawodnikiem, który na całej imprezie przebiegł najwięcej (38,5 km) i był najdłużej na parkiecie (463 min.). To dlatego dostałeś wolne w sobotnim meczu z Sandrą Spa Pogoń Szczecin?
Sigvaldi Gudjonsson, skrzydłowy Łomża Vive Kielce: Cały poprzedni tydzień byłem mocno przeziębiony, a tuż po mistrzostwach trochę zmęczony. Dostałem wtedy cztery dni wolnego, które poświęciłem na kompletny detoks od piłki ręcznej. Na zmianę albo spałem, albo wstawałem, by coś zjeść lub coś obejrzeć. Najważniejsze było, żeby w ogóle nie myśleć o piłce ręcznej, bo po mistrzostwach miałem jej serdecznie dość! Po kilku dniach to uczucie zniknęło i teraz cieszę się na powrót do klubowych rozgrywek.
Zawodnicy są chronicznie przemęczeni? Ten temat wraca co roku.
Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, choć nie ukrywam, że tygodniowe wakacje po mistrzostwach byłyby miłe. Wiemy jednak, że nie ma na to czasu. Handballowy kalendarz jest bardzo napięty: ostatni mecz na mistrzostwach Europy rozegrałem 28 stycznia, a ledwie osiem dni później mieliśmy pierwsze spotkanie ligowe. Ci, co na ME grali o medale, mieli jeszcze mniej czasu na regenerację. Całe szczęście, że zaraz po powrocie do klubów gramy tylko raz w tygodniu. Mamy trochę czasu, by na spokojnie odzyskać rytm przed Ligą Mistrzów.
ZOBACZ WIDEO: Jego zjazd robi ogromne wrażenie. Zareagował znany aktor
Mówisz, że byłeś zmęczony piłką ręczną. Czy po takim przesycie jest mecz, który może jeszcze wywołać w tobie dodatkowe emocje?
Tak. Bardzo czekam na spotkanie z Flensburgiem. W zeszłym roku przegraliśmy na wyjeździe i teraz chcemy się zrewanżować. Niemcy z kolei mocno dostali od nas w Kielcach kilka miesięcy temu (37:26), ale od tego momentu wielu graczy wróciło do składu po kontuzjach i też będą chcieli coś udowodnić. Dla nas to może być kluczowy mecz w kontekście wygranej w grupie Ligi Mistrzów, która jest naszym celem, bo zapewni łatwiejszą drogę do Final4. W tym roku mamy o wiele większe szanse, by to osiągnąć.
Dlaczego?
W zeszłym sezonie po mistrzostwach świata cały zespół był bardzo zmęczony. Teraz dwóch spośród naszych liderów, czyli Alex Dujshebaev oraz Igor Karacić, odpoczywali w przerwie zimowej i na pewno bardzo szybko będą w dobrej formie. Druga sprawa to kibice. Poprzedniej wiosny nie było ich na trybunach, a gdy jesteś zmęczony, potrzebujesz dodatkowego bodźca, by o tym zapomnieć. Nasi kibice sprawiają, że wychodząc na parkiet wszystko inne się nie liczy, choćby nogi już odpadały.
Wiem też, że to mój ostatni sezon w Kielcach (od lipca Sigvaldi będzie zawodnikiem Kolstad Handball - przyp. red.). Awans do Final4 to jedno z moich największych marzeń i zrobię wszystko, by spełnić je właśnie tutaj. Mamy kompletny zespół, świetnych graczy na każdej pozycji i czuję, że mogę zakończyć pobyt w Kielcach cały w złocie i z trzema pucharami.
Podobno równie pewny siebie jechałeś na mistrzostwa Europy, na których Islandia zajęła szóste miejsce.
Prawda. Czułem, że to nasz moment i mamy bardzo dobry zespół. Plan posypał się trochę, gdy jedenastu zawodników zostało wykluczonych z turnieju z powodu COVID-19. Nie jesteśmy Danią, która bez problemu może powołać kilkunastu zawodników z rezerwy. Islandia to mały kraj.
Trudno wyczuć czy jesteś zadowolony z waszego wyniku.
Jeśli byś mi powiedział przed turniejem, że będziemy na szóstym miejscu, cieszyłbym się. Ale byliśmy tak blisko półfinału, że mam duży niedosyt.
Domyślam się. W przerwie meczu Danii z Francją mogliście czuć się półfinalistami (17:12). Wygrana Skandynawów zapewniała wam awans, ale skończyło się 30:29 dla Francji. Rozgorzała dyskusja czy Duńczycy celowo odpuścili mecz.
Na początku mówiliśmy sobie, że nie mamy na co liczyć. Wiedzieliśmy, że Duńczycy będą oszczędzać się na półfinał i przewidywaliśmy łatwe zwycięstwo Francji. Wszystko zmieniło się właśnie w przerwie. Wtedy pojawiła się pierwsza myśl: “Kurde, zagramy o medale!”. No i się zaczęło. Duńczycy zmienili skład, my zaczęliśmy się coraz bardziej stresować. Mecz oglądałem w pokoju z Thrainem Jonssonem i lepiej nie przytaczać, co mówiliśmy w końcówce. Byliśmy zdruzgotani, telewizor najchętniej wyrzucilibyśmy przez okno.
Rozmawialiście z Duńczykami po meczu?
Tak, przecież doskonale się znamy. Zapewniali, że zrobili, co mogli, by wygrać mecz. Na pewno nie możemy mieć pretensji, że ich czołowi gracze odpoczywali, bo to normalne, że każdy myśli przede wszystkim o sobie. Zabolało nas jednak to, jak gra Duńczyków zmieniła się po przerwie. Na końcu trzeba jednak zaznaczyć jasno, że gdybyśmy wygrali z Chorwacją, to my zagralibyśmy w półfinale, niezależnie od wyniku Danii z Francją. Wszystko było w naszych rękach, nie możemy winić nikogo innego.
Przypomniałem sobie właśnie, że dwa lata temu, podczas Mistrzostw Europy 2020, to Duńczycy czekali na wynik naszego meczu z Węgrami! Wygrana Islandii zapewniała im awans, a my byliśmy już pewni kolejnej rundy. Przegraliśmy, oni odpadli. Teraz historia zatoczyła koło.
Co jeszcze zapamiętasz z mistrzostw?
Bjorgvin Gustavsson. Po przyjeździe na Węgry nasz bramkarz dostał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. Odsiedział przepisowy tydzień w izolacji, wyszedł z niej dzięki kolejnemu testowi z współczynnikiem CT (stężenie wirusa w próbce - przyp. red.) ponad 30 i zagrał w meczu z Chorwacją. Dzień później ponownie wysłano go jednak na izolację, bo ten wynik spadł poniżej 30. Bjorgvin dostał szału, bo czuł się dobrze, był zaszczepiony, tylko odrobinę zmieniła się wartość jego CT. Co najlepsze, mógłby zostać wykreślony z turnieju jako zawodnik i normalnie wejść na halę, by nam kibicować, ale nie mógł zagrać. Absurd.
W waszej reprezentacji jest jeszcze kilka ciekawych postaci. Trener Gudmundur Gudmundsson, kapitan Aron Palmarsson i najlepszy bramkarz EHF EURO 2022, czyli Viktor Hallgrimsson.
Gudmundur to bardzo oddany trener, który naprawdę kocha piłkę ręczną. Duży postęp reprezentacji Islandii to głównie jego zasługa. Jest twardy i pełen emocji, ale ma dobry kontakt z zawodnikami, choć rzadko pozwala nam się rozluźnić. Pamiętam, gdy nie trafiłem prostej sytuacji na treningu. Rzucił tabletem i krzyczał do mnie: "Masz zawsze trafiać takie piłki, rozumiesz?!".
Aron to świetny kapitan, prawdziwy lider i twarz reprezentacji Islandii. Nawet jeśli wydaje się nieco wycofany medialnie, jest bardzo aktywny wewnątrz drużyny. To ten typ zawodnika, który sam nie musi wcale grać wyjątkowo dobrze, ale jego obecność podnosi poziom zespołu. Roztacza wokół siebie unikatową aurę. Podobną czuję wokół Alexa Dujshebaeva. Kiedy masz takiego zawodnika po swojej stronie, wszyscy dookoła chcą równać do niego poziomem i grają lepiej.
Viktor ma dopiero 21 lat, a już gra na najwyższym poziomie. Wielu mówi, że to następca Niklasa Landina i ja się z tym zgadzam, bo Viktor będzie czołowym bramkarzem przez kolejną dekadę. Jest wysoki, szybki i dobry technicznie. Oprócz tego jest bardzo spokojny. Na boisku troszczy się o swoją pracę, czyli odbijanie piłek, a nie krzyczy na obrońców, gdy ci popełnią błąd. Bardzo komfortowo gra się z nim za plecami.
Jak to w ogóle możliwe, że kraj liczący 350 tysięcy mieszkańców dorobił się takiej drużyny? Pamiętajmy, że z Islandii pochodzą także wybitni trenerzy Alfred Gislason czy Dagur Sigurdsson, a w przeszłości takie gwiazdy jak Gudjon Valur Sigurdsson czy Olafur Stefansson.
Są dwa powody. Piłka ręczna jest u nas sportem numer jeden, tylko czasem wyprzedzi nas piłka nożna, gdy reprezentacja akurat dobrze sobie radzi. Popularność dyscypliny jest u nas na tyle wysoka, że Omar Magnusson (rozgrywający reprezentacji Islandii oraz SC Magdeburga - przyp. red.) został ostatnio sportowcem roku w kraju.
Druga sprawa to masowa kultura sportowa. Na Islandii niemal wszystkie dzieci już od siódmego, ósmego roku życia trenują jakiś sport. Nawet nie z myślą o profesjonalizmie, ale dla towarzystwa, dla przyjaciół, dla zdrowia. Nie ma takiego odgórnego przymusu, ale kulturowo mamy zakodowane, że każdy uprawia sport. W piłkę ręczną gra także moje młodsze rodzeństwo, Simon i Elna. Oboje na poziomie ligi islandzkiej, ale kto wie, może uda im jeszcze się przebić?
Co więcej, od samego początku zajęcia są ze specjalistami, trenerami dedykowanymi konkretnej dyscyplinie. Dlatego też dużym szokiem były dla mnie treningi w Danii, bo rodzice przeprowadzili się tam, gdy miałem 10 lat. Kontynuowałem grę w piłkę ręczną, ale zamiast czterech mieliśmy tylko dwa treningi w tygodniu, a trenerem był tata któregoś z zawodników. To była przepaść.
Ty trenowałeś tylko piłkę ręczną?
Nie. Do 15. roku życia grałem jednocześnie w piłkę nożną, ręczną i koszykówkę. Handball wybrałem, bo… mój przyjaciel dostał ofertę z dużego klubu i mogłem przenieść się wraz z nim. Jeśli chciałbym kontynuować karierę w piłce nożnej, zostałbym sam. Piłkę ręczną wybrałem z uwagi na przyjaciela, więc można powiedzieć, że szczypiornistą zostałem trochę z przypadku. Czy byłbym lepszym piłkarzem? Może tak być (śmiech)!
Wróćmy do EURO. Patrząc na tabelę mistrzostw, skandynawskie reprezentacje zajęły cztery miejsca w czołowej szóstce. To początek dominacji?
Norwegia, Szwecja oraz Dania bardzo dobrze radzą sobie już od dłuższego czasu. Mam nadzieję, że od tego momentu i my do nich dołączymy. Nasza gra opiera się na fizyczności. W obronie często wchodzimy w kontakt z rywalem, w ataku mamy bardzo silnych i szybkich zawodników, świetnie grających jeden na jeden. Przewagi szukamy w tempie gry, intensywności i przewadze fizycznej.
Poprzednie lata spędziłeś grając właśnie w takim systemie. Trudno było odnaleźć się w Kielcach, w zupełnie innym stylu gry trenera Talanta Dujshebaeva?
Tak, choć już w Elverum poznałem pewne elementy hiszpańskiego systemu, bo dużo z niego czerpaliśmy. W Polsce jednak nie tylko styl gry był inny, ale też język i kultura. To prawda, że my, Skandynawowie, jesteśmy jednymi z najbardziej zamkniętych ludzi na świecie, trudno nam wpuścić kogoś do swojego życia, a Polacy sami wykazują chęć pomocy. Język polski jest jednak szalenie trudny, chyba nie opanuję go dobrze już do końca pobytu. Niemniej, dopiero teraz, w drugim roku w Kielcach, mogę powiedzieć, że gram na swoim poziomie.
Aż tyle trwa adaptacja?
Jeśli chodzi o moją rolę, skandynawski styl gry zakłada, że głównym zadaniem skrzydłowych jest szybko biegać do kontry i czasem wbiec do środka. Tutaj z kolei więcej gramy akcji dwa na dwa lub współpracujemy z obrotowym. Można powiedzieć, że w hiszpańskim systemie skrzydłowi są o wiele bardziej w grze.
Wszystko zależy od pozycji. Popatrzmy na środkowego Haukura Thrastarsona. Dla niego to jeszcze większe wyzwanie, a do tego poprzedni rok stracił z powodu kontuzji. Haki jest jednak na tyle inteligentny, że łatwo przychodzi mu zrozumienie nowego systemu, choć wcześniej grał tylko po skandynawsku.
Skoro tak dobrze idzie skandynawskim reprezentacjom, dlaczego brak topowych klubów z tego regionu?
Chodzi o pieniądze. Jak dotąd skandynawskie kluby nie mogły się równać z gigantami z kontynentu. To bardzo ważne nie tylko dla naszej, ale całej europejskiej piłki ręcznej, by w czołówce pojawiły się także skandynawskie kluby.
Powstają dwa superprojekty: Aalborg z Mikkelem Hansenem i Aronem Palmarssonem oraz Kolstad z Sanderem Sagosenem, Magnusem Rodem, Torbjornem Bergerudem oraz Sigvladim Gudjonssonem. Jak wyglądał pierwszy telefon od Norwegów? "Cześć, tu Kolstad. Teraz jesteśmy w połowie tabeli ligi norweskiej, ale mamy worek pieniędzy i za kilka lat wygramy Ligę Mistrzów"?
No coś w tym stylu (śmiech)! Uwierz, dla mnie ta sytuacja także była bardzo dziwna. Podobno byłem jednym z pierwszych zawodników, do których zadzwonili. Przedstawiciele Kolstad mówili wtedy o projekcie, o nazwiskach, które chcą ściągnąć, z kim jeszcze rozmawiają, jakie mają plany…
Ale?
Ale to były tylko plany, dlatego bardzo sceptycznie podszedłem do ich propozycji. Czekałem na jakieś potwierdzenie. Zwłaszcza, że wcześniej byłem kapitanem Elverum i nie wyobrażałem sobie powrotu do Norwegii do innego klubu. Przełomem była pewna rozmowa, bo wszyscy zawodnicy, którym zaproponowano kontrakt w Kolstad, byli w podobnej sytuacji. Zdzwoniliśmy się, pogadaliśmy i ustaliliśmy: "Okej, idziemy w to razem". Teraz, gdy ogłoszono wszystkie wielkie nazwiska z Sagosenem na czele, zawodnicy sami dzwonią, by zapytać, czy mogą dołączyć (śmiech). To zbyt wielki projekt, zbyt interesujący, by nie zaryzykować i odmówić.
Na myśl od razu przychodzi wielki projekt AG Kopenhagi. Zakończony równie wielkim fiaskiem i bankructwem klubu, który przetrwał ledwie dwa lata (2010-2012).
O, nie! Tutaj nie ma takiej możliwości, bo klub jest zarządzany w zdrowy sposób. Kolstad ma potężnego sponsora, firmę REMA 1000, która posiada sieć supermarketów w całej Skandynawii. Oprócz tego klub pochodzi z Trondheim, gdzie jest wielu sponsorów gotowych wesprzeć klub, w którym karierę rozpoczynał Sander Sagosen. Każdy chce pomóc, bo dla Skandynawów, a zwłaszcza Norwegów, wygranie Ligi Mistrzów z klubem z naszego regionu to wielkie marzenie. Rzecz nie do wyobrażenia, gdy zaczynaliśmy grę w piłkę ręczną. Praktycznie każdy z nas musiał wyjechać za granicę, by zrobić karierę.
Jest coś, co chciałbyś jeszcze zrobić przed wyjazdem z Kielc?
Poza kwestiami sportowymi, o których mówiliśmy, chciałbym… zagrać w golfa. Jestem wielkim fanem tego sportu, uwielbiam zarówno grać, jak i oglądać tę dyscyplinę i ostatnio dowiedziałem się, że w okolicy jest dobre pole golfowe. Jak dotąd nie miałem okazji skorzystać, więc śmiało mogę na to postawić.
Obserwuj autora na Twitterze oraz czytaj jego pozostałe teksty!
Czytaj także:
Kolejny transfer Łomża Vive Kielce
Orlen Wisła Płock podjęła decyzję