Podczas legendarnego odcinka na Karowej, samochód braci Szeja uderzył w krawężnik. Załoga nie była w stanie przejechać pełnego oesu, ale mimo przygody nie zapomnieli o kibicach i w drodze do mety zgotowali widzom niepowtarzalne show. Nie często widzi się nawet na Karowej, jak Subaru wykonuje nawrót na beczce bez lewego tylnego koła.
- Jesteśmy już na mecie tego sezonu i niespodziewanie dotarliśmy do niej na trzech kołach. Pogoda na Karowej była stabilna, ale pech dopadł nas w tym roku inny sposób. Ruszyliśmy walczyć o jak najlepszy czas. Dolną część odcinka przejechaliśmy płynnie i z dobrym tempem. Niestety na prawym zakręcie pod wiadukt było za szybko, uderzyliśmy w krawężnik i to na tyle mocno, że tylne lewe koło odmówiło dalszej współpracy. Pod względem sportowym to był koniec, ale postanowiliśmy razem z Marcinem, że postaramy się jeszcze dojechać do mety i odwdzięczyć widowni na trybunach. Mam nadzieję, że sprawiliśmy kibicom dużo frajdy i udało się nam efektownie pożegnać z Barbórką - powiedział Jarosław Szeja.
- Inaczej chcieliśmy zakończyć ten sezon, ale kibice chyba na długo zapamiętają ten przejazd. Cieszy mnie, że pomimo takiej przerwy nadal tutaj o nas dużo ludzi pamięta i trzyma za nas kciuki. W Warszawie przekonaliśmy się o tym wielokrotnie. Dziękuje wszystkim, którzy byli zaangażowani w ten start, a Kajto i Jarkowi gratuluje fenomenalnej jazdy i wyniku, który już teraz jest historyczny. Sebastian Frycz też zanotował doskonały powrót na Barbórkę i Karową dodał Marcin Szeja.
ZOBACZ WIDEO Jarosław Szeja: Realizuję marzenia