W świecie rajdów samochodowych był lubiany i szanowany. Zwłaszcza ze względu na poczucie humoru, którym potrafił zarażać innych. Wystarczy rzut oka na jego stronę internetową, by się o tym przekonać. "Przykładem tego, że uwielbiam motorsport, są tytuły wywalczone małym Fiatem i Cinquecento pomimo 197 cm wzrostu" - takimi słowami Marcin Turski witał się z internautami.
Witał, bo w poniedziałek Turski przegrał walkę z nowotworem. Toczył z nim nierówną walkę od ponad dwóch lat. Rak jelita grubego okazał się być najtrudniejszym oesem w jego życiu.
Marcin Turski - zaczęło się od "Malucha"
Być może z powodu wzrostu Turski nie od razu stawiał na motorsport. Na początkowym etapie życia był bowiem pływakiem stołecznej Polonii. Jednak już jako nastolatek zrozumiał, że od basenów i wody woli rajdowe oesy.
Kariera Turskiego zaczęła się w roku 1992 od występów w wyścigach za kierownicą Fiata 126p. Po trzech sezonach od debiutu mógł się poszczycić tytułem mistrza Polski. Początkowo występy na torach łączył z rajdami, po kilku latach postawił już tylko na odcinki specjalne.
Niemal dwa metry wzrostu nie przeszkadzały mu, by wejść do "Malucha" czy Cinquecento i następnie pokonywać rajdowe oesy. Podczas gdy większość narzekałaby na warunki panujące w środku, on jakoś się mieścił i nie psioczył na ciasnotę czy wysokie temperatury we wnętrzu. Tym bardziej że wyniki były na odpowiednim poziomie.
W roku 1996 wygrał Rajd Polski w klasie A0. W kolejnym sezonie został mistrzem Pucharu Cinquecento Sporting, co dało mu szansę występu w Rajdzie Monte Carlo w WRC. Tylko nieliczni Polacy mogą się poszczycić tym, że rywalizowali na drogach monakijskiego księstwa.
Przeciętnemu Polakowi nazwisko Turski nie mówiło i nie mówi zbyt wiele. Trafił na złoty okres RSMP. Gdy w roku 2001 trwała zażarta walka o tytuł między Januszem Kuligiem, Krzysztofem Hołowczycem i Leszkiem Kuzajem, to właśnie on dostał nagrodę od kibiców - za wygranie największej liczby oesów w sezonie. Z Kuzajem i Subaru Poland Rally Team w roku 2005 cieszył się jednak z tytułu mistrzowskiego w klasyfikacji zespołowej.
Nie tylko samochody
"Przykładem tego, że szanuję motorsport, jest to, że od 18 lat jestem mu wierny. Mam nadzieję, że to uczucie odwzajemnione, skoro od tylu lat mam przyjemność w nim działać" - pisał Turski na swojej stronie.
Bo nawet, gdy pożegnał się z fanami rajdów samochodowych w Rajdzie Barbórka w roku 2008, nie rozstał się z motorsportem. Na krótko postawił na motocykle i rajdy terenowe. Pojawił się na starcie RMF Morocco Challenge i miał ambitne plany.
- Frustrujący występ tylko zaostrzył mój apetyt na doświadczenia z pustynią i z pewnością przy najbliższej okazji będę chciał udowodnić swoje umiejętności. Kto wie, może podczas Rajdu Dakar? - mówił Turski po powrocie z Afryki w roku 2011.
Życie napisało inny scenariusz. Rajd Dakar poszedł w odstawkę. Turski zajął się rozkręcaniem swojej firmy. Szkolił kierowców - amatorów i rajdowców, występował jako kaskader w filmach, rozkręcał projekt MotoPrezent.
Cytryna i miód nie wystarczyły na raka
Życie "Turasa", jak nazywali go koledzy z rajdów, załamało się przed niespełna trzema laty. Wtedy były rajdowiec dowiedział się, że wykryto u niego raka jelita grubego. I to w bardzo agresywnej formie. Lekarze nie dawali mu większych szans. Mówili o trzech, może czterech latach życia.
Turski nie zamierzał się poddawać. Rozpoczął chemioterapię, która okazała się dla niego drogą przez mękę. Organizm jej nie tolerował. Aż w pewnym momencie był zmuszony szukać innych sposobów leczenia.
- Rodzina bardzo mocno mnie wspiera. Mentalnie, jak i finansowo, ale oni też mają swoje dzieci, swoje życiowe problemy. Przez wiele lat sam pomagałem innym i nie wyobrażałem sobie, że sam mogę kiedyś takiej pomocy potrzebować. Nie umiem na pewno o nią prosić. Zawsze byłem zdrowy jak koń. Cytryna i miód wystarczały, by przegonić przeziębienie. Aż tu niespodziewanie przyplątał się rak, którego nie da się już tak łatwo pozbyć - mówił w maju Turski.
To właśnie wtedy znajomi Turskiego rozpoczęli zbiórkę pieniędzy na eksperymentalną terapię, która po pierwszych testach dobrze rokuje i daje nadzieję chorym na raka jelita grubego. Przyjaciele Turskiego zamierzali zebrać 150 tys. zł na nowoczesną metodę leczenia. W poniedziałek na koncie akcji zgromadzonych było niemal 147,5 tys. zł. Do jej zakończenia pozostały dwa dni.
I też w poniedziałek przyszła wiadomość, że Turski nie skorzysta z nowoczesnej terapii. Rajdowiec przegrał walkę z chorobą w wieku 46 lat.
Czytaj także:
Kubica nadal ma żal do Niemców
Hamilton wziął udział w proteście na ulicach Londynu