Rajd Dakar to jedyna impreza na świecie, która jest tak nieprzewidywalna, bezwzględna i wymagająca. Drugi etap tegorocznego rajdu tylko to potwierdził. Zawodnicy mieli do pokonania 463 kilometry odcinka specjalnego, wiodącego w części przez pierwsze wydmy tej edycji. Na 214. kilometrze załoga Hołowczyc/Kurzeja doświadczyła ciemnej strony legendarnego maratonu.
W czasie wyprzedzania grupy motocyklistów jeden z nich niespodziewanie zmienił tor jazdy i wjechał wprost pod pędzące MINI w barwach AzotoPower. Krzysztof Hołowczyc nie chciał potrącić zawodnika, odbił i uderzył w skałę.
Uszkodzenia rajdowego MINI były bardzo poważne - urwane prawe koło, uszkodzona zwrotnica i amortyzatory. Zniszczenia samochodu wskazywały na konieczność wycofania się z rajdu. Na szczęście załodze nic poważnego się nie stało, chociaż Hołowczyc zgłasza problemy z kręgosłupem szyjnym.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gola zapamięta do końca życia. Co tam się stało?!
Po dłuższej chwili zapadła decyzja o próbie naprawy samochodu pośrodku saudyjskiej pustyni. Pomimo heroicznej walki z mechaniką rajdowego MINI, samodzielna naprawa nie powiodła się i załoga zmuszona była czekać kilka godzin na ciężarówkę X-Raid z pomocą techniczną. Tytaniczną pracą mechaników i załogi udało się zreanimować samochód i wrócić do obozu.
Po ekstremalnie ciężkim dniu Krzysztof Hołowczyc z Łukaszem Kurzeją razem z biało-niebieskim MINI pojawią się na starcie do trzeciego etapu w poniedziałek. Strata do liderów Dakaru będzie jednak bardzo duża. Przed zawodnikami jeszcze dziesięć etapów, więc z pewnością "Hołek" podejmie jeszcze walkę o awans do czołówki. Olsztynianin musi jednak zapomnieć o wymarzonym podium.
- No cóż, Dakar pokazał nam swój charakter. Jechaliśmy dobrze i spokojnie. Od początku powtarzałem, że to długie dwa tygodnie i nie możemy sobie pozwolić na głupie błędy. Musiałem jednak podjąć ryzyko, żeby nie zabić człowieka. Z grupy motocyklistów, których wyprzedzaliśmy w kłębach kurzu, wyjechał nam nagle jeden zawodnik. Nie miałem wyjścia, musiałem odbić, żeby go nie rozjechać. Niestety uderzyliśmy w potężny głaz. Rozbiliśmy dość poważnie samochód - tak podsumował pechowy etap Hołowczyc.
Kierowca z Olsztyna nie ukrywa, że w pierwszej chwili był przekonany, że nie ma szans na dalsze uczestnictwo w Dakarze. - Na szczęście nic nam się nie stało. Trochę boli mnie szyja i drętwieją ręce, a Łukasza boli kręgosłup lędźwiowy, ale zajmie się nami Marcin, nasz fizjoterapeuta. Szczerze mówiąc, to myślałem, że to już koniec, jednak stwierdziliśmy z Łukaszem, że tak łatwo się nie poddamy. Próbowaliśmy sami naprawić auto, ale uszkodzenia okazały się zbyt poważne. Byliśmy zmuszeni czekać kilka godzin na ciężarówkę serwisową. Najważniejsze jest jednak to, że jedziemy dalej - dodał.
"Hołek" jeszcze przed startem Dakaru postanowił promować Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Biznesmen Jarosław Peczka przeznaczy na WOŚP 10 zł za każdy kilometr przejechany przez doświadczonego kierowcę. - Zbieramy przejechanymi kilometrami pieniądze dla WOŚP, więc ważne, żeby zbierać kilometry! Sportowo będziemy cisnąć jak zawsze, nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa. W niedzielę naprawdę poczuliśmy Dakar w tym złym sensie, ale na tym też polega jego piękno i to właśnie dlatego wszyscy tak go kochamy. Jutro jest nowy dzień i będziemy do niego gotowi! - podsumował jeden z lepszych rajdowców w historii Polski.
W poniedziałek zawodnicy mają do pokonania 438 kilometrów z Al Duwadimi do Al Salamiya.
Czytaj także:
- Koszmar. Nowe informacje na temat Hołowczyca
- Fatalny wypadek na trasie Dakaru. Reanimacja motocyklisty