Z powodu ciężkich warunków poniedziałkowy odcinek specjalny dla samochodów został skrócony z 510 do 387 kilometrów. Mimo ominięcia najbardziej zniszczonych przez wodę fragmentów, na trasie nie brakowało śliskich, błotnistych partii. Miejscami rajd bardziej przypominał imprezę przeprawową, a nie cross country. Wiele samochodów nie było w stanie pokonać najtrudniejszych części oesu i utykało w grzęzawiskach.
Z kolei w bardziej suchych miejscach szybką jazdę utrudniał unoszący się w powietrzu kurz. Adam Małysz w tych zmiennych, nieprzewidywalnych warunkach poradził sobie bardzo dobrze. Do najszybszego na poniedziałkowym odcinku Sebastiena Loeba stracił nieco ponad 12 minut i okazał się najszybszym z reprezentantów Polski startujących w tej kategorii.
- Na początku trudno mi było dziś złapać dobre tempo. Często napotykaliśmy ograniczenia prędkości, więc zwalnialiśmy i potem musiałem na nowo szukać rytmu jazdy. Z powodu trudnych warunków na trasie wielu kierowców miało spore kłopoty. Pomagaliśmy wyciągać z błota Orlando Terranovę, a później Naniego Romę. Z kolei pod koniec oesu dogoniliśmy Christiana Lavielle, który nie reagował na sygnały o zbliżającym się do niego szybszym samochodzie i nie chciał dać się wyprzedzić. Jechaliśmy za nim w kurzu, aż w końcu niedługo przed metą wypadliśmy z drogi w krzaki. Na szczęście nic poważnego się nie stało i mogliśmy kontynuować jazdę - opowiadał o przygodach na drugim etapie były skoczek narciarski.
We wtorek rajd wjedzie w góry. Trzeci etap, z Termas de Rio Hondo do Jujuy, ma długość 663 kilometrów. Odcinek specjalny, na którym najważniejsza będzie technika jazdy, liczy 314 kilometrów.
Starty załogi Małysz-Panseri samochodem Mini są możliwe dzięki zaangażowaniu sponsorów: PKN Orlen, Red Bull, Mini i Zowner-FS oraz partnera: Puma.
Tak wyglądała trasa Rajdu Dakar po przejściu ulewy