Adam Małysz: Nie poddaliśmy się

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Adam Małysz
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Adam Małysz

Gdyby w rajdzie Dakar przyznawano nagrody dla najbardziej zawziętych uczestników, Adam Małysz i jego pilot Xavier Panseri śmiało mogliby znaleźć się w gronie wyróżnionych w tej kategorii załóg samochodów.

W tym artykule dowiesz się o:

Na piątkowym etapie z San Juan do Villa Carlos Paz ekipa Orlen Team znów straciła kilka godzin z powodu awarii samochodu.

Przedostatni etap tegorocznej edycji imprezy był jednocześnie jednym z najbardziej wymagających. Bardzo długa, nużąca dojazdówka utrudniała utrzymanie koncentracji. Z kolei liczący 481 kilometrów odcinek specjalny - pokrywający się częściowo z oesem z zaliczanego do mistrzostw świata w rajdach płaskich Rajdu Argentyny wymagał szybkiej jazdy po śliskiej nawierzchni z setkami ciasnych zakrętów. Jadąca Mini All4 Racing polsko-francuska załoga tylko pierwszą jego część pokonała w niezłym tempie. Później zatrzymała się z powodu awarii. Jej usunięcie zajęło ponad dwie godziny.

- Pech nas nie opuszcza. Po 35 kilometrach mieliśmy kapcia, a na 80. kilometrze straciliśmy hamulce. Tarcza w jednym z tylnych kół rozsypała się w drobny mak. Przyczyną było łożysko tylnego koła, które się poluzowało, a następnie rozleciało. To spowodowało, że tarcza zaczęła wibrować, po czym też się poluzowała i połamała. Z powodu awarii stanęliśmy. Trwało to długo, bo wymienialiśmy wszystko po kolei. Niestety, Xavier bardzo źle się poczuł. Jakiś wirus męczył go od trzech dni, a dopiero teraz mi o tym powiedział, twardziel - przyznał Adam Małysz.

- Było z nim tak źle, że miałem już zamiar wzywać helikopter medyczny. Ale Xavier odmówił. Stwierdził, że da radę. Kiedy mieliśmy już wszystko prawie naprawione, dojechała ciężarówka serwisowa. Okazało się, że mają zapasową tarczę hamulcową. A my wszystko już tak zrobiliśmy, by auto hamowało tylko na trzy koła: założyliśmy nowe łożysko, pozaślepialiśmy przewody i planowaliśmy tak ruszyć w trasę. Jednak dobrze się stało, że dołożyliśmy tą brakującą część, bo nie wiem, czy przejechalibyśmy ten odcinek, mając tylko trzy koła hamowane. Trasa była bardzo kręta i wąska, często wiodła po zboczach - dodał.

- Powiedzieć o tym dniu "masakra" to za mało. Po raz kolejny mieliśmy wielkiego pecha. Ale na mecie czuliśmy też satysfakcję, że mimo problemów nie poddaliśmy się i dotarliśmy na nią. W prawdzie po zmroku, na światłach rozjaśniających teren przed nami jak świeczki, ale daliśmy radę - pocieszał się Małysz.

Ostatecznie pokonanie piątkowego odcinka zajęło byłemu skoczkowi narciarskiemu i jego pilotowi niemal dziewięć godzin. Rezultat prawie o trzy i pół godziny gorszy od zwycięzcy, Mikko Hirvonena, dał im 57. miejsce.

Sobota to ostatni dzień zmagań w tegorocznej edycji imprezy. Uczestników od mety w Rosario dzieli 699 kilometrów, z czego 180 to odcinek specjalny. Zawodnicy będą wyjeżdżać na trasę w kolejności zgodnej z pozycjami zajmowanymi w klasyfikacji generalnej.

Komentarze (0)