"Bez strachu". Fenomenalny mecz z Francją. Polacy pokazali, kto rządzi

Materiały prasowe / VNL / Na zdjęciu: Jan Firlej (na środku)
Materiały prasowe / VNL / Na zdjęciu: Jan Firlej (na środku)

- Jak u większości debiutantów pojawił się lekki dreszczyk - mówi WP Jan Firlej. Rozgrywający zaliczył dobry sezon w PlusLidze i liczy się w walce o miejsce na mistrzostwa świata, choć jest debiutantem w reprezentacji Polski.

Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Jakie ma pan odczucia po pierwszych oficjalnych meczach w kadrze

Jan Firlej, rozgrywający reprezentacji Polski i nowy zawodnik Projektu Warszawa: Przeżyłem to na swój sposób, jak u większości debiutantów pojawił się lekki dreszczyk. Może nawet spodziewałem się większych emocji, ale serce szybciej biło tylko na początku pierwszego meczu. Z biegiem kilku piłek w pierwszym secie to przeszło i dalsza część spotkań już bez specjalnych emocji.

W pierwszym turnieju był pan podstawowym rozgrywającym kadry i od początku była tego świadomość. Nakładało to dodatkową presję?

Przed turniejem na treningach szkoleniowiec dużo rotował zestawieniami, dużo się zmienialiśmy i mało kto mógł się spodziewać na 100 procent, czy będzie szóstkowym zawodnikiem. Wyjściową szóstkę na mecz z Argentyną poznaliśmy na dzień przed meczem, na wieczornym treningu, więc czasu, by o tym rozmyślać, nie było dużo.

Nie skupiałem się na tym. Bardziej chciałem przepracować dobrze każdy dzień, rozwijać się, wykorzystać szansę treningu z Nikolą i dawać z siebie maksa. Rozegrałem te trzy mecze i faktycznie okazałem się jedynką na ten turniej.

ZOBACZ WIDEO: Pudzianowski pokazał swoje czerwone Porsche. Uśmiejesz się do łez

Jak się pracuje z trenerem Nikolą Grbiciem?

Bardzo dobrze. Chciałem przez ten okres, jaki mi będzie dany w reprezentacji, jak najwięcej wyciągnąć ze współpracy z nim. Chciałem słuchać jego wskazówek, bo był topowym rozgrywającym, jednym z najlepszych na świecie i praca z nim to świetna sprawa. Do tej pory ta współpraca świetnie wygląda.

Trener poświęca nam sporo czasu, zwłaszcza na początku, gdy byliśmy w mniejszej grupie i zajęcia indywidualne były podzielone na grupy na pozycjach. Gdy pracowaliśmy sami z Łukaszem Kozubem na porannych treningach, to dużo przekazywał nam wskazówek technicznych.

W Kanadzie w naszym zespole było dużo debiutantów i zawodników, którzy nie mają doświadczenia w kadrze. W meczu z Francją wyraźnie przegraliście pierwszego seta, ale zdołaliście odwrócić wynik i wygrać 3:1. Jaki był klucz, by mentalnie wrócić do tego meczu?

W naszym składzie było sporo debiutantów, którzy doświadczenie kadrowe mają małe i na pewno miało to wpływ. Francuzi mocno zaczęli od początku siadać na nas zagrywką. Zwłaszcza Antoine Brizard ostrzeliwał nas. Faktycznie ich przewaga zrobiła się spora na początku tego meczu. Cieszy to, że to przetrzymaliśmy, nie pękliśmy i od drugiego seta zaczęliśmy po prostu od nowa, bez strachu i zwieszania głowy.

Walka na całego dała nam wygraną 3:1. Co do samych elementów siatkarskich mogło być lepiej, nie był to fenomenalny mecz z naszej strony pod kątem poziomu, ale wygrana 3:1 ze zdecydowanie mocniejszą na papierze Francją w tym zestawieniu, jakim graliśmy, napawa pewnością siebie.

Czy jest to już pański koniec na ten sezon w kadrze?

Na ten moment jeszcze nie. Cała grupa od wtorku spotyka się znowu w Spale. Im bliżej mistrzostw świata, tym bliżej będzie uszczuplany skład. Na ten moment wracamy wszyscy i każdy będzie dalej pracował na 100 procent i pokazywał się z jak najlepszej strony, by przekonać do siebie selekcjonera.

Czuje pan presję, by znaleźć się w składzie na mistrzostwa świata? Wydaje się, ze między panem a Grzegorzem Łomaczem toczy się walka o miejsce w czternastce.

Nie narzucam sobie żadnej presji. To mój debiutancki pobyt. Chcę dawać z siebie maksa, pokazać się z dobrej strony, zrobić postęp, wykorzystać współpracę z trenerem. Na razie nie mam ciśnienia, nie zaprzątam sobie tym głowy. Chcę dawać z siebie wszystko i zobaczyć, na co mi to pozwoli.

Wróćmy do ligi. To był bardzo dobry sezon Indykpolu AZS Olsztyn, byliście o krok od wyeliminowania w ćwierćfinale PGE Skry. Prowadziliście w tie-breaku decydującego meczu 10:7, a i tak rywale zdołali to odrobić.

To był dla drużyny dobry sezon. To 10:7 boli i to była moja największa sportowa porażka w karierze. Nie ukrywam, że trochę to przeżyłem. Do 10:7 to my dyktowaliśmy warunki w tie-breaku, rywalizacja była jednak bardzo wyrównana. Wypuściliśmy to na własne życzenie, przegrywając do 13. To dobra lekcja dla nas wszystkich. Zabrakło nam ogrania i doświadczenia w meczach o stawkę, bo po drugiej stronie siatki zawodnicy to ogranie mieli. Mogliśmy mieć też chłodniejszą głowę.

Pańska przygoda z Indykpolem dobiegnie końca już po jednym sezonie i trafi pan do Projektu Warszawa. Dlaczego zdecydował się pan na zmianę klubu?

Długo się zastanawiałem nad decyzją. W Olsztynie rozegraliśmy dobry sezon, pod względem personalnym wszystko było ok i cenię sobie pracę trenera Javiera Webera. Mieliśmy bardzo dobry kontakt ze sobą. Chęć rozwoju i walki o najwyższe cele przeważyła. Każdy sezon weryfikuje, ale na dzisiaj na papierze Projekt Warszawa w takim składzie, jaki będzie miał, będzie walczył o najwyższe lokaty. To wszystko zweryfikuje sezon i zobaczymy, gdzie ta decyzja mnie zaprowadzi. Nie boję się wyzwań i liczę na to, że ta zmiana pozwoli mi walczyć o jeszcze wyższe cele.

W poprzednim sezonie Projekt nie awansował do fazy play-off, co było ogromnym zaskoczeniem. Czy w tym sezonie klub może powrócić na medalową ścieżkę z tą grupą, która się teraz stworzy w stolicy?

Wiele zespołów się powzmacniało, liga będzie większa. Trzeba będzie utrzymać poziom przez dłuższy okres i natężenie będzie większe. W Warszawie nie będzie w tym roku pucharów, co odciąży zespół. Mam nadzieję, że dotrwamy w zdrowiu, jednak nieodłączną częścią sportu są jakieś urazy.

Czytaj więcej:
"Nie róbmy cyrku". Wicemistrz świata wściekły
"Nie jestem taki jak Lewandowski". Szczera wypowiedź Kurka

Źródło artykułu: