WGP: Skoro sprzyja los, czemu tego nie wykorzystać?

Kiedy, jeśli nie teraz? Polska reprezentacja siatkarek celuje w poprawienie wyniku swoich poczynań w rozgrywkach World Grand Prix. Jak do tej pory najlepszą lokatą Polek była 6. pozycja osiągnięta w roku 2007 pod wodzą Włocha Marco Bonitty. Jak będzie tym razem? Zdaniem naszego obecnego selekcjonera, Jerzego Matlaka, terminarz nam sprzyja, więc droga do Final Six wydaje się być jak najbardziej otwarta.

Pierwszy weekend zmagań w rozgrywkach World Grand Prix będzie stał po znakiem zmagań z reprezentacjami Niemiec, USA oraz Dominikany. Poczynania naszych siatkarek będzie można śledzić na żywo, gdyż biało-czerwone rywalizowały będą na własnym terenie - w hali w Gdyni. Później czekają nas jeszcze dwa turnieje w Azji. Niektórzy twierdzą, że system dziewięciu zawodów, w czasie których wszystkie ekipy zbierają oczka do ogólnej tabeli WGP jest kontrowersyjny i nie do końca sprawiedliwy. Przypomnijmy, że do finału awansuje pięć najlepszych drużyn oraz jego gospodarz. Co na ten temat sądzi trener biało-czerwonych?

- Ten system rzeczywiście nie jest dopracowany, ale my w tym roku nie mamy akurat na co narzekać - skwitował na łamach Przeglądu Sportowego. - Najważniejszy będzie dla nas pierwszy turniej w Gdyni. Jeśli wygramy w nim przynajmniej dwa mecze, droga do Final Six bęzie otwarta - opisał pokrótce sytuację polskiej kadry.

Nic nie stoi więc na przeszkodzie, by podopieczne Jerzego Matlaka, które tak dobrze zaprezentowały się w meczach sparingowych ze Sborną, postarały się o ugranie najlepszego wyniku w swojej historii. Okazja ku temu przednia, bowiem skład drużyny jest mocny i stabilny. - Wystawiamy do rozgrywek najsilniejszy skład i chcemy znaleźć się wśród sześciu najlepszych zespołów - podkreślił polski selekcjoner. Jednocześnie zapewnił, że w tym roku najważniejsze będą tylko i wyłącznie mistrzostwa świata w Japonii. Damski odpowiednik Ligi Światowej potraktowany więc zostanie jako bardzo dobry trening, a także możliwość sprawdzenia się w meczach z mocnymi ekipami. Przy okazji można więc spróbować powalczyć o finał, bo... czemu nie?

Więcej w Przeglądzie Sportowym.

Komentarze (0)