LŚ: Falowanie i spadanie z naciskiem na to drugie - relacja ze spotkania Polska - Brazylia

Magia katowickiego Spodka nie zadziałała. Polscy siatkarze polegli w rozgrywanym w ramach ostatniego weekendu fazy grupowej Ligi Światowej starciu z Canarinhos 1:3. MVP spotkania wybrano Theo. Rewanż za wszelkie poniesione dotychczas porażki należy więc odłożyć na później...

W tym artykule dowiesz się o:

Galaktyczni, nieziemscy, nie do pokonania... Tak od wielu lat mówi się o reprezentantach Kraju Kawy. Graczy owianych żywą legendą gościł w rozgrywkach World League katowicki Spodek, a wraz z nim - polscy siatkarze dopingowani przez inne gwiazdy polskiego sportu, m.in. Sławomira Szmala z obozu piłkarzy ręcznych, a także skoczków narciarskich.

-My jesteśmy tylko ludźmi, którzy mają też prawo do słabości i porażki. Sezon w Lidze Światowej zaczęliśmy sennie, jakieś zmęczenie z ciężkich przygotowań wychodzi, ale sytuacja jest pod kontrolą i nikt nie panikuje - mówił jeszcze niedawno Leonardo Visotto, atakujący teamu Canarinhos. Czy jego słowa nie były jedynie zbędną kurtuazją? O tym przekonać się chcieli już w pierwszym pojedynku biało-czerwoni...

Choć jedna jaskółka wiosny nie czyni, trzeba przyznać, że sportowe wejście Polaków w mecz było znakomite. Natchnione siatkarską zadziornością serwisy powracającego do podstawowej szóstki Michała Ruciaka i bombowe zbicia polskich skrzydłowych zapunktowały szybkim uzyskaniem przez gospodarzy trzypunktowej przewagi. Gdybyśmy nie mieli do czynienia z doświadczonymi wyjadaczami siatkarskich boisk, moglibyśmy odnieść wrażenie, że rywale polskich siatkarzy są nieco onieśmieleni i stremowani. Owo poczucie szybko jednak minęło - Canarinhos wyszli bowiem na prowadzenie.

Biało-czerwoni nie dali się mimo to wybić z rytmu. Ze wszystkich sił próbowali ogrywać aktualnych mistrzów świata, Łukasz Żygadło ze stoickim spokojem uruchamiał raz po raz polski środek. O osobistą zemstę na przeciwnikach w postaci pojedynczego bloku postarał się też Bartosz Kurek, którego Brazylijczycy obrali sobie za cel na zagrywce. W walce bark w bark, okraszonej niemałą determinacją i walecznością, która buzowała szczególnie pod siatką, lepsi okazali się jednak goście.

W polskich szeregach zawiodły przede wszystkim dwa elementy - kontratak (szczególnie po przekroczeniu granicy dwudziestego oczka, w sumie po pierwszej odsłonie 20 proc. skuteczność) oraz przyjęcie. W drugiej partii dopiero przy stanie 7:7 niemoc w kontrach po biało-czerwonej stronie przełamał Zbigniew Bartman. Od tego momentu role w potyczce się odwróciły...

W dalszej fazie seta w drużynie gospodarzy nienagannie funkcjonowała umiejętność rozrzucania brazylijskiego bloku. Od czasu do czasu przydarzała się nam również udana akcja na bloku. Podopiecznym Bernardo Rezende nie można było z kolei odmówić siły i precyzji. Emocji w obu drużynach nie brakowało. Ostre wymiany zdań i robiąca wrażenie teatralności gestykulacja były nieodłącznym elementem tej odsłony. Tak jak w premierowej partii, tak i tym razem o wiktorii zadecydowała w dużej mierze końcówka, w której Polacy brylowali przede wszystkim w defensywie. Na tak błyszczących na parkiecie zawodników dowodzonych przez Andreę Anastasiego aż miło było patrzeć.

Trudno powiedzieć, jakie były tego przyczyny, lecz w kolejnej odsłonie w szeregi Polaków wkradły się proste błędy. Kilka miękkich ataków i doprowadzające polskiego selekcjonera do szału omyłki sprawiły, że aktualni mistrzowie świata uciekli Polakom na cztery punkty.

Zgubiony rytm w ataku i swoista blokada na siatce sprawiły, że Andrea Anastasi sięgnął po zmiany. Wprowadził na parkiet zawodników rezerwowych, m.in. Michała Kubiaka. Na niewiele się to jednak zdało. Canarinhos pewnie dograli tego seta do końca, triumfując w sposób więcej niż zdecydowany.

Na raty i z trudem, lecz ostatecznie biało-czerwoni zdołali się po druzgocącej porażce 16:25 odbudować i na nowo z podniesionym czołem stanąć do walki o końcową wiktorię. Nieustające problemy z pierwszą akcją ciągle były jednak ich bolączką. Całkowicie niewidoczny stał się przede wszystkim główny bombardier zespołu - Zbigniew Bartman. Wejście Jakuba Jarosza wprowadziło w polskie szeregi niemałe ożywienie. Orły Anastasiego odrobiły nawet całą stratę punktową, zaczął funkcjonować szczelny blok, lecz ostatecznie więcej szczęścia w końcówce mieli przyjezdni. Mimo niesamowitej postawy i walki do ostatniej kropli krwi, Polacy przegrali czwartą partię na przewagi.

Polska - Brazylia

1:3

(23:25, 25:18, 16:25, 24:26)

Polska: Piotr Nowakowski, Bartosz Kurek, Zbigniew Bartman, Michał Ruciak, Łukasz Żygadło, Marcin Możdżonek, Krzysztof Ignaczak (libero) oraz Michał Bąkiewicz, Paweł Woicki, Jakub Jarosz, Michał Kubiak, Grzegorz Kosok.

Brazylia: Bruno, Sidao, Murilo, Theo, Lucas, Dante, Sergio (libero) oraz Marlon, Wallace.

MVP: Theo

Komentarze (0)