Joanna Seliga: Spotkania o tak specyficznym przebiegu chyba trudno jest oceniać, szczególnie będąc w skórze zawodnika. Jakie myśli dominują w głowie siatkarza, który przegrał mecz, ale jednak urwał faworytom cenny punkt?
Paweł Mikołajczak: Z jednej strony cieszę się z wywalczenia jednego punktu w starciu z - bądź co bądź - mistrzem Polski, szczególnie że nikt nie spodziewał się takiego wyniku, z drugiej zaś trochę mi szkoda, że nie po naszej myśli potoczyły się losy tie-breaka.
To fakt - co jak co, ale ostatnia odsłona nie była w wykonaniu Politechniki najlepsza...
- Powinniśmy byli postawić rywalom większy opór i później z uśmiechem na ustach próbować zdobywać jak najwięcej oczek. Niestety od razu skazaliśmy się na głęboką defensywę i ciężko nam było potem z tej patowej sytuacji jakoś wybrnąć.
Liczby bywają bezlitosne. Sześć oczek zdobytych w tie-breaku nie wystawia wam najlepszej laurki. Z czego wynikała tak bierna postawa? W czwartej partii to wy dominowaliście przecież na parkiecie.
- W tie-breaku zabrakło nam tak naprawdę wszystkiego po trochu. Trzeba przy tym też zwrócić uwagę na to, że Skra kompletnie inaczej pod względem mentalnym podeszła do piątej odsłony. Bełchatowianie byli w decydującym secie niesamowicie skoncentrowani na wyznaczonym przez siebie celu, jakim był po prostu triumf, co się potem przełożyło na końcowy rezultat.
AZS Politechnika Warszawska, nawiązując do ustanowionej przez siebie tradycji, pokazała, jak należy przeciwstawiać się mistrzom kraju.
- Z każdym można powalczyć, czasem nawet wygrać lub zwyczajnie pozostawić po sobie w każdym pojedynku dobre wrażenie. Zawsze jedni są faworytami, drudzy nie, ale nigdy nie jest - wbrew pozorom - tak, że jakaś drużyna jest skazana na porażkę.
Niemały wkład w pozytywny - mimo porażki - rezultat miało pana wejście w miejsce Grzegorza Szymańskiego.
- Wchodząc na parkiet z kwadratu dla rezerwowych, próbuję zawsze grać tak, by drużyna miała ze mnie pożytek. Na tym to polega, by po prostu móc w każdym momencie dołączyć do kolegów i zaprezentować się jak najlepiej.
Za nami pięć ligowych kolejek. Jak ocenia pan start tegorocznych rozgrywek?
- Różne zespoły w różny sposób weszły w ten nowy sezon. Trudno jest też je wrzucić wszystkie do jednego worka z napisem "PlusLiga". Jeszcze jest za wcześnie, aby cokolwiek wyrokować - wszystko wyjdzie w praniu.
Już teraz jednak widać gołym okiem, że jest inaczej niż w poprzednich latach, może nawet ciekawiej... Wystarczy spojrzeć na pozycje ZAKSY i Skry.
- Sezon dopiero się rozkręca, przed nami wiele potyczek. Wszystko jeszcze może się w tabeli pokotłować. Nawet i ZAKSA może po drodze pogubić jakieś punkty. Nie jest też powiedziane, że wielkim zaskoczeniem będzie na przykład to, że Skra straci na rzecz jakiegoś zespołu pierwsze miejsce.
Jeśli zaś chodzi o Politechnikę, w jej postawie da się dostrzec znaczący progres w porównaniu z premierowymi potyczkami. To chyba zdecydowanie dobry prognostyk, prawda?
- Tak. Przede wszystkim zdecydowanie bardziej cieszymy się z naszej gry. Nie jesteśmy tak bardzo spięci, nie paraliżuje nas myśl, że musimy ugrać coś konkretnego. Wszystko będzie wyglądało jeszcze lepiej, gdy wyeliminujemy już z naszej gry głupie błędy, które nam się wciąż niestety zdarzają.
W następnej kolejce zmierzycie się z niepokonanymi jak na razie kędzierzynianami. Macie już gotową receptę na sukces w tym starciu?
- Do tej konfrontacji postaramy się podejść bardzo na luzie. Jednocześnie nie możemy też jednak zapomnieć o arcyważnej koncentracji, bo jeśli by jej zabrakło... (śmiech) Wszystko mogłoby niestety wyglądać wtedy tak, jak na początku tie-breaka w potyczce ze Skrą Bełchatów. Tego jednak oczywiście nie chcemy! (śmiech) Musimy chyba w pierwszej kolejności uniknąć niepotrzebnego ciśnienia, postępować zgodnie z zasadą: Nie musimy, a możemy!