Krajobraz po burzy w Częstochowie

Siatkarze Tytanu AZS Częstochowa pogłębiają się w kryzysie. Częstochowianie w dalszym ciągu nie potrafią przełamać passy porażek, a czarę goryczy przelała czwartkowa przegrana z tureckim Halkbankiem Ankara 0:3, która bardzo szybko zakończyła przygodę ekipy Marka Kardosa z rozgrywkami Pucharu CEV.

Adrian Heluszka
Adrian Heluszka

Z pewnością nie tak Akademicy wyobrażali sobie tegoroczne występy w Pucharze CEV. Już pierwsza przeszkoda na etapie 1/16 finału okazała się dla nich nie do sforsowania i turecki Halkbank Ankara dwukrotnie brutalnie obnażył braki częstochowskiej ekipy. Podopieczni Marka Kardosa najpierw ulegli nad Bosforem 0:3, a w miniony czwartek w podobnym stosunku na własnym parkiecie. Porażka odbiła się szerokim echem w całym siatkarskim środowisku. - Na pewno nie tak to miało wyglądać. Byliśmy zupełnie innej myśli i przepełnieni wiarą, że uda nam się zwyciężyć. Jestem głęboko przekonany, że stać nas było na to zwycięstwo. Zabrakło może trochę koncentracji, a na pewno do porażki przyczyniła się cała masa popsutych przez nas zagrywek - wspomina atakujący częstochowskiej ekipy, Michał Kamiński.

Porażka w pierwszym spotkaniu w Turcji nie przekreślała jeszcze szans Akademików na awans do kolejnej rundy. Regulamin rozgrywek okazał się bowiem sprzymierzeńcem częstochowian i w przypadku zwycięstwa gospodarzy o awansie miał rozstrzygać tzw "złoty set". Za częstochowskim zespołem dodatkowo przemawiał także atut własnej hali, która doświadczyła już wielu nieprawdopodobnych zwrotów sytuacji. W Częstochowie w ostatnich latach przegrywały już z kretesem takie europejskie firmy, jak Copra Piacenza, czy Iskra Odincowo. Powtórki z rozrywki jednak nie było. - Byliśmy na prawdę pełni nadziei przed rewanżem. Przed nami był jeszcze "złoty set" i mogliśmy odwrócić losy tego dwumeczu. Było to jednak bardzo ciężkie, bo nawet jakbyśmy wygrali, to musielibyśmy wygrać również w tym dodatkowym secie. Coś zawiodło w naszej grze - dodaje Kamiński.

Częstochowianie nie kończą jednak jeszcze swoich występów na międzynarodowej arenie w tym sezonie. Podopieczni Marka Kardosa zrehabilitować będą się mogli w rozgrywkach Challenge Cup, w którym rywalizowali także przed rokiem. - Bardzo nas to cieszy, że pozostajemy w pucharach. Teoretycznie rywale będą słabsi, ale to dobrze, że nadal będziemy grać w pucharach. Dalej będziemy mogli się zgrywać i poprawiać naszą grę, co mam nadzieję przyniesie pozytywne skutki w lidze - podkreśla 24-letni zawodnik.

Kolejny blamaż w europejskich pucharach tylko potwierdził kryzys, jaki obecnie przeżywają częstochowianie. Sami zawodnicy wzbraniają się przed mówieniem o kryzysie, ale statystyki mówią same za siebie i są bezlitosne dla częstochowskiej drużyny. Biorąc pod uwagę również mecze pucharowe, to częstochowianie przegrali w czwartek już szóste spotkanie z rzędu. - Nie chcę oceniać, bo wiele ode mnie w klubie nie zależy. Od tego są działacze i trenerzy - nabiera wody w usta Kamiński, który jednak podkreśla, że zespół nie chowa głowy w piasek i pomimo pasma porażek atmosfera w drużynie dopisuje. - Nie jest źle. Rozmawiamy ze sobą tak, jak miało to miejsce wcześniej i myślę, że wszystko jest w porządku. W głowie na pewno pozostają jednak te porażki. Myślę, że choćby w meczu z Kędzierzynem pokazaliśmy, że potrafimy grać z dobrymi drużynami - dodaje zawodnik.

Okazji do przełamania się Akademicy muszą szukać w kolejnych spotkaniach. Już w poniedziałek na rzeszowskim Podpromiu spotkają się z kolejnym pretendentem do walki o medale, Asseco Resovią. Poniedziałkowemu pojedynkowi towarzyszyć będzie wiele podtekstów. Począwszy od tego sezonu barwy Resovii przywdziewa bowiem Piotr Nowakowski, który w częstochowskim zespole zabłysnął i w konsekwencji wypłynął na szerokie wody. Funkcję drugiego trenera pełni natomiast Michał-Mieszko Gogol, który w niemiłych okolicznościach pożegnał się w lecie z Akademikami. Wielu kibiców nie daje częstochowianom cienia szans na nawiązanie walki i urwanie punktów rzeszowianom. - Podobnie było przed meczem z Kędzierzynem. Wielu również skazywało nas na pożarcie, a po tym meczu nie chcieli się do tego przyznać i mówili zupełnie co innego. Na pewno jedziemy tam walczyć, zresztą jak zawsze. Gospodarzom nie będzie łatwo o wygraną - kończy Michał Kamiński.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×