- W końcu się udało - wygraliśmy chyba w najważniejszym momencie, bo dwie porażki z Politechniką po tie-breakach nie przydarzyły nam się w tak ważnym dla klubu momencie, jaki jest teraz - powiedział po pierwszym finałowym spotkaniu Pucharu Challenge jeden z ojców sukcesu częstochowskiej ekipy - Krzysztof Gierczyński. Zawodnicy spod Jasnej Góry w lidze aż dwukrotnie w tym sezonie musieli uznać wyższość rywali ze stolicy, lecz tym razem nie zawiedli i zrewanżowali im się z nawiązką - w najbardziej do tego adekwatnym momencie.
- Cieszymy się, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Jesteśmy jednak dopiero w połowie dystansu do tego, żeby wznieść do góry ten puchar. Zdajemy sobie sprawę z tego, że z jednej strony jest blisko, a z drugiej daleko - przyjmujący Tytana AZS Częstochowa starał się jednak trzeźwo patrzeć na sytuację swojej drużyny. Triumfatorami europejskich rozgrywek częstochowianie czuć się wciąż jeszcze bowiem nie mogą. - Musimy zrealizować założenia taktyczne z meczu w Warszawie. Politechnika zrobi na pewno wszystko, aby doprowadzić do złotego seta, a my... zrobimy wszystko, aby tego seta nie było! - zapewnił z animuszem.
Wtorkowy pojedynek w stolicy miał stosunkowo wyrównany przebieg. - Podobnie było w PlusLidze - tamte mecze również kończyły się na przewagi. Jesteśmy w miarę wyrównanymi zespołami, wszyscy bardzo dobrze się znamy. W takich potyczkach decyduje dyspozycja dnia, liczba popełnionych błędów własnych... Akurat w tym pierwszym meczu to my mieliśmy na swoim koncie mniej pomyłek - podkreślił popularny "Gierek". - Hala w Warszawie to trudny teren, team ze stolicy to trudny przeciwnik. Teraz sobotni mecz rewanżowy będzie miał swoją historię. Tak więc zaczynamy grę niejako od początku - zdecydowanie odciął się od tezy, jakoby losy pucharu były już przesądzone.
We wtorek w trzecim secie częstochowianie prowadzili już 22:16, lecz w polu serwisowym, jak w fazie zasadniczej pod Jasną Górą, stanął Paweł Mikołajczak. To głównie dzięki jego zagrywkom Politechnika wróciła do gry jeszcze w tym samym secie. - Na szczęście mieliśmy dużą przewagę, bo gdybyśmy prowadzili dwoma punktami, to byłoby już raczej po secie... Całe szczęście skończyło się szczęśliwie. W pewnym momencie na twarzach zawodników Politechniki gościł już uśmiech, już się śmiali i cieszyli, ale tym razem to my wygraliśmy tę bardzo ważną dla przebiegu całego spotkania partię - opisywał sytuację Gierczyński.
Czy to właśnie przegrana tej odsłonie, mimo szaleńczego pościgu Inżynierów, przesądziła o rezultacie w meczu? - Podejrzewam, że przeciwnicy myśleli, że staniemy, że będziemy rozbici tymi zagrywkami, ale my to wytrzymaliśmy. Czwartego seta natomiast rozpoczęliśmy ze sporym animuszem i w zasadzie kontrolowaliśmy już resztę konfrontacji - nie miał wątpliwości przyjmujący Tytana.
Teraz przed obiema drużynami rewanż w hali w Częstochowie. Trudno nie zauważyć, iż w lepszej sytuacji stawia to właśnie graczy tamtejszego AZS-u. - Na pewno mamy świadomość tego, że do końcowej wygranej jeszcze daleko i że nic jeszcze nie jest przesądzone. Mimo że zrobiliśmy już dużo, to pozostaje nam jeszcze... Nawet nie postawienie kropki nad i, tylko wykonanie pięćdziesięciu procent pracy, tak że na pewno czeka nas trudne zadanie. Mam nadzieję, że kibice zapełnią całą halę Polonia, a my postaramy się dopasować do ich poziomu swoją grą - obiecał.
"Polski" finał Pucharu Challenge nie zdarza się zbyt często. Nic więc dziwnego, że oba teamy marzą o końcowym triumfie. - To naprawdę super sprawa, że dwa polskie teamy grają w finale tych rozgrywek. Jednak dopiero gdy któraś z drużyn uniesie w końcu ten puchar, będzie mogła poczuć, że to niesamowite święto - rozmarzył się Gierczyński. Czy już w sobotę będzie mógł świętować ze swoimi kolegami?