Nasza ścieżka w Lidze Mistrzów jest trochę łatwiejsza - rozmowa z Krzysztofem Ignaczakiem, libero Asseco Resovii Rzeszów
Przed wami druga runda play off Ligi Mistrzów. Czy cieszycie się, że trafiliście na Jastrzębski Węgiel, a nie na przykład na Zenit Kazań?
- Oczywiście, na tym etapie Ligi Mistrzów jest tam sporo potentatów europejskich, którzy byliby bardzo nieprzyjemnymi przeciwnikami. I zespoły włoskie, i rosyjskie są bardzo mocne i na pewno nasza ścieżka jest trochę łatwiejsza, nie ma co zaprzeczać. Ale tylko teoretycznie, bo to jest sport i wszystko może się zdarzyć. W tym sezonie raz z nimi wygraliśmy, a raz przegraliśmy, więc oceniam nasze szanse w starciu z Jastrzębskim Węglem pół na pół. Ale oczywiście mam nadzieję, że to my wyjdziemy na te mecze w pełni zmobilizowani i uda nam się uzyskać historyczny awans.
Będzie miało znaczenie, że nigdy jeszcze nie wygraliście w nowej hali w Jastrzębiu-Zdroju?
- Żadnego!
A to, że rewanż gracie u siebie?
- To może pomóc. Łatwiej jest grać u siebie, zwłaszcza gdyby miał być złoty set. U siebie mamy niesamowitą atmosferę tworzoną przez naszych kibiców i to może być dodatkowym atutem.- Z Andreą Anastasim osiągnąłem w reprezentacji największe sukcesy w życiu poza klubowymi i dlatego zawsze będę dobrze wspominał naszą współpracę. On wniósł do mojego życia bardzo wiele i nie tylko jako trener, ale również jako człowiek. Nie miałem do niego żalu o tę decyzję, bo szkoleniowiec musi się kierować przede wszystkim dobrem reprezentacji i jeżeli uważał, że tak będzie lepiej dla zespołu, to miał do tego pełne prawo. Uważał, że w lepszej dyspozycji był Paweł (Zatorski - przyp.red.) i na niego postawił, a ja to szanuję i się nie obrażam. A po dymisji owszem zadzwoniłem i mu podziękowałem, bo bardzo wiele zrobił dla polskiej siatkówki, chyba żaden inny trener nie osiągnął takich sukcesów jak Andrea. W pewnym momencie coś się wypaliło pomiędzy nim a drużyną, ale tych medali i tytułów nikt mu i nam nie odbierze. Teraz nadeszły zmiany, jest nowy trener i nowe wyzwania.
No właśnie, nowy trener jest jednocześnie kolegą klubowym Pawła Zatorskiego, twojego rywala do pozycji reprezentacyjnego libero. Nie obawiasz się, że to zmniejsza twoje szanse?
- Teraz to ja się w ogóle nie zastanawiam czy ja będę w reprezentacji, czy nie. Teraz skupiam się na dobrej grze w klubie i prezentowaniu tak wysokiego poziomu sportowego, który byłby odpowiedni dla drużyny narodowej. A trener wszystkich obserwuje i dokona wyboru, jaki sam uzna za najlepszy.
Ale jednego libero obserwuje o wiele więcej niż innych, na co dzień właściwie.
- Tak, ale wcale nie jestem pewien, czy to jest taki plus dla Pawła. W ten sposób widzi również jego słabsze momenty czy słabszą dyspozycję na treningach. A mnie widzi tylko podczas meczów, a nie na treningach czy w czasie wolnym, więc może to jest dla mnie plus (śmiech). A poważnie patrząc, to sądzę, że Stephane dobierze sobie zespół z zawodników pasujących do jego filozofii siatkówki, a nie z zawodników, z którymi grał lub gra. Myślę, że on ma bardzo przemyślaną wizję drużyny i będzie do niej dążył, a czy ja się mieszczę w jego wizji, to zobaczymy za jakiś czas.
A czy ty byś chciał? Czujesz się fizycznie na siłach najpierw grać cały sezon w klubie walczącym o najwyższe cele na kilku polach, a potem w reprezentacji?
- Na razie mi sił nie brakuje. Dopóki nie mam żadnych kontuzji czy innych poważnych problemów ze zdrowiem, to jestem w stanie podjąć tę rękawicę. Czuję się na siłach walczyć o najwyższe laury w siatkówce klubowej, jak i o miejsce w reprezentacji.
Rozmawiała Ola Piskorska
[b]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz![/b]