Polski mundial pełen kolorytu, z elementami tańca i zgrzytów

21 września mija dokładnie rok od zakończenia Mistrzostw Świata 2014, organizowanych w Polsce. Portal WP SportoweFakty przypomina z tej okazji najciekawsze zdarzenia z całego turnieju.

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński

Kiedy 31 sierpnia Polska i Serbia rozegrały mecz otwarcia na Stadionie Narodowym w Warszawie, już można było w powietrzu wyczuć, że czempionat globu będzie wydarzeniem wyjątkowym. I tak rzeczywiście było. Siatkarski karnawał rozpoczął się już od pierwszej fazy grupowej.

Zabawa po afrykańsku i fala przybyszów z północy

Większość z 14 rozegranych spotkań w ramach grupy A, która rywalizowała (poza spotkaniem Polska-Serbia) we wrocławskiej Hali Stulecia, nie obfitowała w szczególne emocje, lecz z drugiej strony absolutnie nie można było nazwać jej bezbarwną. Kibicom podziwiającym zmagania siatkarzy we Wrocławiu, o dostarczenie dużej dawki rozrywki, optymizmu i dobrego humoru zadbała przede wszystkim reprezentacja Kamerunu. - Ja i moi koledzy byliśmy bardzo zaskoczeni widząc, jak wielkie wsparcie otrzymujemy od waszych kibiców, to było coś szczególnego. Nasze zachowania prezentujemy specjalnie dla nich. Chcemy, żeby dobrze się bawili - zadeklarował otwarcie David Feughouo po pierwszym występie swojej drużyny na Mistrzostwach Świata 2014 (0:3 z Australią).

I choć zawodnicy z Afryki zakończyli udział w imprezie z bilansem 0 zwycięstw-5 porażek oraz z zaledwie 3 wygranymi setami, to i tak przeszli do historii polskiego mundialu. Z kilku względów. Żadna z ekip uczestniczących w turnieju nie zaprezentowała tak barwnej i niespotykanej rozgrzewki, obfitującej w elementy tańca i śpiewu. Nikt również nie manifestował swojej radości po udanych akcjach tak entuzjastycznie, jak czynili to Kameruńczycy. Próżno było także szukać trenera, który otwarcie obiecał swoim podopiecznym postawienie piwa w przypadku wygrania seta z Polską. A tak uczynił Peter Nonnenbroich i później musiał się ze swoich słów wywiązać. Prowadząc, bądź też czytając, rozmowę z niemieckim trenerem nie sposób nie docenić wysiłków jego podopiecznych, które poczynili, by w ogóle znaleźć się na mistrzostwach świata. Pomimo braku sportowego sukcesu, zasłużyli na powiedzenie im gromkiego "dziękujemy". Za całokształt.
Kameruńczycy stworzyli we Wrocławiu show z prawdziwego zdarzenia Kameruńczycy stworzyli we Wrocławiu show z prawdziwego zdarzenia
Podczas gdy we Wrocławiu prym wiedli Afrykańczycy, w Katowicach to samo stało się udziałem ludzi z dalekiej północy. Stolicę Górnego Śląska napotkała prawdziwa inwazja kibiców z Finlandii. Już od pierwszego dnia zmagań, w hali Spodek zasiadały ich na trybunach tysiące. Nasz korespondent napisał, że turniej rozpoczął się dla niego na dobre właśnie w chwili, kiedy armia fińskich fanów energicznie odśpiewała hymn "Oi maamme" przed pierwszym występem swoich ulubieńców, przeciwko Kubie. Finowie nie radzili sobie w tym spotkaniu dobrze, lecz, w dużej mierze, dzięki nieustannemu wsparciu swoich sympatyków, potrafili, ze stanu 0:2 w setach, odwrócić losy widowiska na swoją korzyść. Kibice w biało-niebieskich barwach największy show robili jednak na ulicach Katowic oraz podczas spotkania przeciwko Brazylii (0:3).

Po jego zakończeniu, będący pod wrażeniem postawy rywali trener Canarinhos Bernardo Rezende wspomniał o sms-ie, jakiego otrzymał od jednego ze swoich znajomych. Jego treść stanowiło pytanie, czy mistrzostwa świata nie są przypadkiem rozgrywane w Helsinkach. Konfrontację fińsko-brazylijską oglądało na żywo w hali aż około 7 tysięcy Finów! Część z nich przyleciała do Polski samolotami, lecz pozostali zdecydowali się na długą i męczącą podróż busem bądź samochodem, byle tylko móc z bliska podziwiać swoich ulubieńców. Wyróżniali się oni uśmiechami na twarzy oraz otwartością na nawiązywanie nowych znajomości czy rozmowy z dziennikarzami. Siatkarze również wywiązali się ze swoich obowiązków bardzo dobrze, zdobywając promocję do drugiej rundy. Do Wrocławia nie podążyło już za nimi tylu rodaków, ale i tak zostali oni bezapelacyjnie jedną z wizytówek Mistrzostw Świata 2014.

Rozterki trenerskie i problemy z kulturą osobistą

Skoro mowa o wywalczaniu awansu, paradoksalnie nie każdemu trenerowi zależało na tym, by jego drużyna zbyt długo brała udział w turnieju. Wyjątkiem od reguły był Kiwon Park, szkoleniowiec Korei Południowej. Wszystko dlatego, że priorytetem dla jego reprezentacji były Igrzyska Azjatyckie, które rozpoczynały się w trakcie trwania mundialu. - Nie jestem winny temu, że musimy jechać do Korei i rezygnować zupełnie z mistrzostw świata. Było tu bardzo przyjemnie, sporo zyskaliśmy sportowo, ale mając do wyboru pomiędzy imprezą, na której mamy szansę na medal, a tak silnie obsadzonymi zawodami, nie mamy wyjścia. Te mistrzostwa były dla nas intensywnym treningiem do Igrzysk Azjatyckich, dzięki czemu wiemy, nad czym mamy pracować - zaznaczył. Co ciekawe, za ewentualny awans do drugiej fazy Koreańczykom groziła ... kara ze strony rodzimej federacji. O ile jednak ich trener mógł się denerwować przede wszystkim niezrozumiałym grafikiem, ustalony przez Azjatycką Radę Olimpijską, o tyle źródłem zmartwień i nerwów Plamena Konstantinowa było już coś innego.

Najpierw selekcjonera Bułgarów wyraźnie zirytowała prośba o udzielenie wywiadu, wystosowana pod jego adresem przez jednego z dziennikarzy Polsatu. - Skoro bierzecie pieniądze od ludzi za możliwość oglądania meczów, to ja nie będę reklamował was za darmo - powiedział bez ogródek, odnosząc się do wprowadzenia przez stację systemu pay-per-view, oznaczającego kodowanie spotkań w ogólnodostępnej telewizji. Tą wypowiedzią zjednał sobie w Polsce wielu sympatyków, lecz nie było to dla niego wielkie pocieszenie po zakończeniu turnieju. Sen z powiek spędzała mu bowiem postawa podopiecznych, szczególnie w końcowej części drugiej rundy. Bułgaria straciła już wówczas szansę na awans do dalszych gier, lecz Konstantinow wymagał od swoich zawodników odpowiedniego zaangażowania. Ale go nie ujrzał. Po jednym z ostatnich pojedynków był tak rozczarowany, że podczas konferencji prasowej w jego oczach można było dostrzec łzy.
Bernardo Rezende nie zawsze potrafił podczas Mistrzostw Świata 2014 panować nad swoimi poczynaniami Bernardo Rezende nie zawsze potrafił podczas Mistrzostw Świata 2014 panować nad swoimi poczynaniami
Emocje innego typu udzieliły się natomiast w trakcie turnieju Bernardo Rezende. Po porażce 2:3 w pierwszym meczu trzeciej rundy przeciwko Polsce był tak zirytowany, że nie przyszedł na konferencję prasową, pomimo iż było to jego obowiązkiem. - Nie pojawiłem się, ponieważ nie chciałem mówić o sprawach, które nie miały nic wspólnego z meczem - skomentował później swój występek. Jego frustrację wywołał fakt, że Brazylijczycy, jako najlepsza drużyna po drugiej fazie, nie rozgrywali, zgodnie z pierwotnymi ustaleniami, kolejnych spotkań w Katowicach, a musieli przenieść się do Łodzi. Dodatkowo szkoleniowiec niemiło potraktował wówczas jednego z dziennikarzy. Za wszystkie czyny spotkała go surowa kara ze strony FIVB, w postaci zawieszenia na 10 oficjalnych spotkań oraz 2000 dolarów grzywny.
Jeszcze większą niesławą niż Brazylijczyk okryła się jednak trójka rosyjskich siatkarzy, na czele z Aleksiejem Spiridonowem. Przyjmujący nie tylko podpadł polskim kibicom niemiłymi wpisami dotyczącymi naszego kraju na portalach społecznościowych, lecz jeden z fanów oskarżył go również o oplucie po przegranym 2:3 meczu z Polską w łódzkiej Atlas Arenie. Sam zawodnik uparcie nie przyznawał się jednak do winy. - Nic takiego nie miało miejsca. Nie zdziwię się, jeśli dana osoba w ogóle nie istnieje, a wszystko jest wymysłem polskich dziennikarzy - skomentował. Niezależnie, jaka była prawda, po jego zachowaniu pozostał duży niesmak. Podobnie jak po gestach poczynionych w kierunku trybun przez Artema Wolwicza oraz Artema Jermakowa, którzy pokazali widzom środkowy palec. Rosjanie przez cały czas trwania imprezy byli także bardzo niechętni do rozmów z dziennikarzami. Ich postępowanie nieco może tłumaczyć nieładne zachowanie polskich fanów, którzy niejednokrotnie wygwizdywali rosyjski hymn narodowy. Takiej reakcji dopuszczała się jednak zaledwie część osób zgromadzonych w hali, którą reszta zagłuszała brawami. Więc de facto siatkarze nie mieli nic na swoją obronę.

Niemiłych i niegodnych naśladowania zdarzeń było jednak podczas Mistrzostw Świata 2014 znacznie mniej niż pozytywnych, kolorowych obrazów, które stworzyły puzzle przedstawiające wiarygodny obraz polskiego mundialu. Układanka ta jest pełna ujęć prawdziwego siatkarskiego święta, w którym przez ponad 20 dni uczestniczyły w naszym kraju niezliczone rzesze osób. A na sam koniec 40 milionów Polaków eksplodowało z radości po ataku Mariusza Wlazłego, zapewniającego Biało-Czerwonym triumf 3:1 w wielkim finale z Brazylią. Gdy zwycięska gorączka już opadła, pozostały tęsknota i wyczekiwanie za kolejną wielką imprezą na polskiej ziemi. Na razie trzeba cieszyć się wspomnieniami. Ale nie ma co rozpaczać, bo są one naprawdę piękne!

Wiktor Gumiński




 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×