Zbigniew Bartman: Niektórzy bardzo pragną zostać siatkarskimi celebrytami

Mateusz Lampart
Mateusz Lampart

Te doświadczenia spowodowały, że przed wyborem klubu stał się pan ostrożniejszy?

- Na pewno tak. Szczególnie przez ostatnie lata jestem bardziej wyczulony. W zeszłym roku udało mi się super. W Chinach płacili jeszcze przed terminem. W listopadzie płacili już za grudzień, co było niesamowite. Teraz jest trochę inaczej. Liczę na to, że będzie dobrze. Galatasaray zawsze był klubem wypłacalnym i na koniec zawsze wywiązywał się ze swoich zobowiązań. Cierpliwie czekamy.

Jaki wpływ na wybór klubu ma pana żona?

- Zawsze z żoną dyskutujemy na ten temat. Jedyne, czym się kierujemy, to nasze dobro sportowe. Mówię "nasze", bo działamy jako jeden organizm. Moja żona dba o to, abym odpowiednio się odżywiał i regenerował. Ostateczna decyzja zawsze jest moja, bo to ja potem będę się cieszył z grania lub męczył. Zawsze jednak się konsultujemy, bo chcemy jak najlepiej dla nas obojga.

W tych wszystkich wyjazdach bardziej kręcą pana pieniądze czy przygoda?

- Podpisywanie kontraktu to jest wymierna kilku czynników, między innymi sportowego i finansowego. Czynnik ekstra to jest przygoda, wspaniałe warunki bytowe, ciekawe miejsca, doświadczenia, praca z danym szkoleniowcem. W Modenie za wszelką cenę chciałem co najmniej rok popracować z Lorenzettim. To wszystko jest wypadkową trzech czynników.

Czy z biegiem czasu tęskni pan za Polską bardziej czy mniej?

- Często jest tak, że im dłużej jestem za granicą, tym bardziej tęsknię za Polską. Jestem Polakiem, mam tam rodzinę i przyjaciół. Chciałbym z nimi spędzać więcej czasu. Chciałbym także odwiedzać swoje ulubione miejsca. To jest wprost proporcjonalne - im dłużej za granicą, tym bardziej chce się wracać. Tęsknota za domem jest normalna dla każdego człowieka.

Często jest tak, że ludzie na obczyźnie odkrywają w sobie nowe pasje.

- Dużo czasu na to nie mam. Niestety, przez te korki totalnie porzuciłem chęć zwiedzania i odkrywania miasta. Jeśli mam udać się na stronę europejską, gdzie jedzie się dwie godziny tylko po to, aby tam dotrzeć, a potem trzeba poświęcić dwie godziny, żeby wrócić, to ja się od razu poddaję. Rzucam ręcznik i wywieszam białą flagę. Spędzam czas w domu, a poruszam się tylko po najbliższej okolicy. W domu czytam książki.

Co konkretnie?

- "Wiedźmina". Po kolei trzepię wszystkie tomy. Teraz zbliżam się do przedostatniego.

Kiedyś był pan fanem Call of Duty. Gra pan jeszcze w strzelanki?

- Byłem fanem i grałem, ale ostatnio przerzuciłem się na "Wiedźmina". Nie dość, że jest to dobra polska produkcja, to jeszcze niesamowita historia. Bardzo dobra książka, ale również fajna gra. Kupiłem ją na wyjazd, trochę pograłem i tak mi się spodobała, że jak moi rodzice nas odwiedzali w listopadzie, to kazałem sobie zakupić wszystkie tomy "Wiedźmina". No i właśnie je kończę. Mam wielki szacunek dla Andrzeja Sapkowskiego za stworzenie takiego świata. Moim zdaniem "Władca Pierścieni" nie umywa się do "Wiedźmina".

Zawsze bardzo ciepło wypowiadał się pan o czasie spędzonym w Rzeszowie, podobnie zresztą pana tata, który niemal zawsze obserwował mecze zza boiska na Podpromiu. Ma pan sentyment do Asseco Resovii?

- Mam super specjalny sentyment do tego klubu. Jeśli miałbym wspominać kilka miejsc, w których najlepiej mi się grało i żyło, to Rzeszów zawsze będzie w TOP 3. W Rzeszowie było super. Bardzo dobrze wspominam kibiców, których wszędzie zawsze było dużo. Chociaż pamiętam im też, jak na nas gwizdali, kiedy przegraliśmy u siebie z AZS-em Częstochowa, co miałem im trochę za złe. Czas spędzony w Resovii wspominam super. Miasto jest rewelacyjne. To jest właśnie to, czego brakuje mi tutaj w Stambule. Kurcze, w Rzeszowie takie przyziemne sprawy jak pójście do kina to było pięć minut. Wychodziłem jak zaczynał się film. Dojeżdżałem, parkowałem samochód, wchodzę do kina i jestem. To była rewelacja. Życie było znakomite, jeśli chodzi o wyjścia do restauracji i inne sprawy. W Rzeszowie jest wszystko, nie brakuje niczego. Ludzie też są niezwykle uprzejmi. Klub to już jest marka sama w sobie, znana nie tylko w Polsce i Europie, ale też na świecie. Wszystko jest doskonale zorganizowane. Klub jednak budują ludzie. To nie są tylko pieniądze. Świetnie wspominam współpracę ze wszystkimi pracownikami klubu.

Inne miejsca, które tak dobrze się panu kojarzą?

- Częstochowa. Graliśmy w Hali Polonia, w której czuć było historię. To były czasy, kiedy potrafiliśmy wypełnić trybuny w stu procentach. Byliśmy bardzo młodym zespołem, bo graliśmy wtedy z Piotrkiem Nowakowskim, Łukaszem Wiśniewskim, Pawłem Zatorskim i Fabianem Drzyzgą. Z Piotrkiem Nowakowskim byliśmy najstarsi, bo mieliśmy po 21 lat. Reszta była poniżej dwudziestki. Pamiętam nasze mecze z Piacenzą oraz z Trento, które mieliśmy już na 2:0 na Polonii, a przegraliśmy 1:3. Pamiętam też mecz z Iraklisem w grupie, który potem zajął drugie miejsce w Lidze Mistrzów. Wtedy zresztą widziałem po raz pierwszy Alka Achrema. Pamiętam też powrót do Modeny, w której wcześniej grałem jako dziecko. Niedługo minie mi 30 lat, więc tych sezonów już trochę było. Jest kilka miejsc, które miło wspominam. Rzeszów jest jednak wyjątkowy w moim sercu.
Na którą pozycję powinien postawić Zbigniew Bartman?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×