Jakub Bednaruk: W pewnym momencie przestano mi ufać

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Jakub Bednaruk
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Jakub Bednaruk

Jakub Bednaruk po pięciu latach odchodzi z ONICO Warszawa. - Ostatni sezon był najtrudniejszy. Nie tylko z powodu kontuzji Pawła Zagumnego, ale i różnych dziwnych rzeczy, które działy się wokół drużyny - wspomina.

WP SportoweFakty: Właśnie zakończył się pana piąty i ostatni sezon w roli pierwszego szkoleniowca ONICO AZS Politechniki Warszawskiej. Wychodzi pan z klubu z tarczą czy na tarczy?

[b][tag=4110]

Jakub Bednaruk[/tag]:[/b] W lektyce wyjeżdżam. A poważnie to na pewno nie na tarczy, bo oceniam te pięć lat jako udane. Jestem zadowolony, z tego, co wszyscy razem w Warszawie przez te sezony osiągnęliśmy. Oczywiście, zawsze można było zrobić więcej, nie mamy pięciu mistrzostw Polski ani nie wygraliśmy Ligi Mistrzów, ale jak na nasze możliwości i warunki było dobrze. Nie tylko miejsca w tabeli i medale się liczą przy ocenie pracy. Ani klub ani trener ze sztabem ani zawodnicy nie powinni stać w miejscu i to właśnie działo się u nas. Wszyscy cały czas się rozwijaliśmy i rośliśmy. Raz ten krok do przodu był mniejszy, raz większy, ale zawsze do przodu.

Który z tych pięciu sezonów wspomina pan najlepiej?

Każdy miał swoją historię i swój urok. Najgorzej ten ostatni, a najlepiej chyba pierwszy, bo był najciekawszy. Wszystko było dla mnie nowe i inne niż wcześniej. Drugi sezon zaczął się bardzo ciężko, ale jak się potem rozkręciliśmy, to pokazaliśmy kawał dobrej siatkówki. Mimo to pod koniec sezonu zapowiadało się na to, że nie dostaniemy licencji na kolejne i wszyscy uciekali. Była panika w klubie i jak w końcu dostaliśmy zgodę na grę w lidze, to na rynku prawie nie było wolnych siatkarzy. Wtedy sklejaliśmy drużynę z juniorów, często wypożyczonych i pościąganych z innych klubów, byle jak najtaniej. Pamiętam turnieje przedsezonowe, wszyscy nas lali jak chcieli, po 3:0, a ja z przerażeniem myślałem o lidze. Przegraliśmy na jakimś turnieju z Lotosem do 13, 15 i 16, ale po meczu Andrea Anastasi mi powiedział, że ci nasi młodzi będą jeszcze robili niespodzianki w PlusLidze. I faktycznie, miał rację. Czwarty sezon na zero, nic wielkiego nie ugraliśmy, ale też nie zawiedliśmy. Wynik dokładnie na miarę naszych możliwości. No i na koniec piąty, ostatni, w którym kilka miesięcy musieliśmy sobie radzić z jednym, 20-letnim, rozgrywającym.

To był najtrudniejszy sezon dla pana?

Tak. Przez większość sezonu miałem jednego bardzo niedoświadczonego rozgrywającego, również do trenowania, klub nie był w stanie ściągnąć żadnego zastępstwa, a do tego dookoła zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy, których wcześniej nie było. Pojawiło się nagle wokół klubu sporo osób, które czuły potrzebę opiniowania moich działań. Nie zdarzyło mi się w poprzednich sezonach, żeby ktoś krzyczał na mnie z trybun domagając się zmiany konkretnego siatkarza w trakcie meczu. Pojawił się sponsor i razem z nim różnego rodzaju oczekiwania, ale przecież sponsor pojawił się już po skompletowaniu składu. Skład w tym sezonie był budowany jeszcze według naszych możliwości finansowych sprzed przyjścia ONICO, dopiero w nadchodzącym sezonie firma dała pieniądze na zawodników. To było ciężkie. Jestem gotów na krytykę jako trener zawsze, ale w tym sezonie byliśmy krytykowani niesłusznie, bez zrozumienia trudnej sytuacji związanej z kontuzją Pawła.

To chyba był pierwszy raz, kiedy ze strony władz pojawiła się presja i oczekiwania co do wyniku? Wcześniej wszyscy się cieszyli, że w ogóle udało się posklejać drużynę i dostać licencję, a wyniki były mniej istotne.

Zawsze jak przegrywasz pięć meczów z rzędu, to mniej lub bardziej siedzisz na gorącym krześle. Wcześniej moje decyzje trenerskie, czasem instynktowne, czasem mocno ryzykowne, były akceptowane, teraz nagle wszystko było na cenzurowanym. Trudniej się wtedy prowadzi zespół, jak nagle każda moja zmiana jest analizowana i oceniana, bo gdzieś w tle ma się poczucie braku zaufania. Tego w poprzednich latach nie było. Dlatego trzeba się było rozstać i to było wiadomo już w połowie tego sezonu. Nie mam zamiaru ani narzekać ani się żalić, bo to zupełnie normalne, że jakaś współpraca kiedyś się kończy. W związku też może być super i fantastycznie przez kilka lat, a potem nagle wygrasz na loterii i ta druga osoba jakoś robi się mniej atrakcyjna od razu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Grosicki w "odwiedzinach" u królowej. Był tylko jeden problem

A nie ma w panu trochę żalu? Siedział pan tu pięć lat, kleił co roku te zespoły szukając po całym świecie zawodników tanich, ale dobrych, robił z nimi całkiem niezłe wyniki. A jak wreszcie przyszedł ten wymarzony sponsor i większe pieniądze, to już nie dla pana.

Nie tylko kleiłem zespoły, ale i zajmowałem się całym życiem wokół drużyny. Jeździłem po Polsce sprawdzić w szwalniach sprzęt sportowy, szukałem najtańszego dostawcy odżywek, znajdowałem producentów garniturów, którzy chcieliby się na nas reklamować. Setki spraw, którymi inni trenerzy się nie zajmują, ale sprawiało mi to przyjemność. A co do żalu - nie mam go, bo takie jest życie trenera. Przegadaliśmy setki godzin z zarządem klubu na temat szukania sponsora, wymyślaliśmy pomysły marketingowe, realizowaliśmy je i snuliśmy wiele planów na temat przyszłości i co wreszcie zrobimy w klubie, jak ten sponsor wreszcie przyjdzie. Długo te plany były wspólne, a potem jednak okazało się, że wspólne nie są. Jasne, że chciałbym po tych pięciu latach móc zadzwonić do świetnego gracza, na którego nigdy nie było mnie stać i zaproponować mu kontrakt i sprawdzić się w walce o znacznie wyższe cele, ale nie teraz, to kiedy indziej i gdzie indziej. Mnie wcale nie boli, że klub zrobił się bogatszy i już mnie nie ma, mnie boli to, że w którymś momencie przestano mi ufać, mimo że poprzednimi czterema latami moim zdaniem na to zaufanie sobie zasłużyłem. Ale stało się inaczej i zrozumiałem, że trzeba się rozstać, a nasza współpraca się wyczerpała.

Jakieś konkretne mecze z tych pięciu lat pan wspomina z największą przyjemnością?

Pierwsza wygrana nad PGE Skrą na Torwarze w moim pierwszym sezonie. Potem zeszłoroczne zwycięstwo 3:2 na Podpromiu, gdzie wcześniej nasza drużyna nawet punktu nie była w stanie ugrać. No i oczywiście pokonanie PGE Skry w lutym tego roku, też na Torwarze, i to za trzy punkty. Generalnie wygrywanie z zespołami z czołówki, jak się jest zespołem znacznie niżej w tabeli, zawsze dobrze smakuje. Poza tym jestem dumny z każdego chłopaka którego trenowałem i bardzo się cieszę, gdy osiągają sukcesy. A już najbardziej cieszy mnie, gdy dobrze radzą sobie ci, którzy mieli ze mną najtrudniej.

A mecze albo sytuacje, których wyjątkowo pan żałuje?

Mecze nie, bardziej sytuacje czy pewne strategiczne decyzje. W jednym sezonie miałem przekonanie, że za bardzo docisnąłem zespół i muszę im odpuścić, a jak odpuściłem, to się zrobiła katastrofa. Wtedy zrozumiałem, że drużynę muszę jednak cisnąć od początku do końca. Każdy trener uczy się sam z praktyki, nie da się wszystkiego nauczyć z książek. Dlatego z perspektywy pięciu lat widzę różne błędy, które popełniłem, ale akurat tych już więcej nie popełnię. Bywaliśmy jako drużyna w różnych dołkach przez te sezony, bo nie da się cały sezon przejść bez tego, ale zawsze miałem jakiś pomysł, jak z niego wyjść i miałem wsparcie władz klubu w kwestii moich poczynań. I zawsze się udawało wyjść. Nigdy się nie rozpadliśmy jako drużyna. Na pewno patrząc wstecz nie widzę żadnego kardynalnego błędu, za który do dziś musiałbym się bić w piersi. Widzę też parę błędów, które popełniłem prowadząc kadrę juniorów. Za wcześnie ich potraktowałem jako dorosłych. Ale za to dowiedziałem się, na kim mogę polegać i na kogo liczyć.

Były takie mecze, które do dziś bolą pana przy wspominaniu?

Kilka ich było. W zeszłym sezonie jako jedyni w lidze przegraliśmy dwa razy z MKS Będzin. W tym sezonie to samo nam się przydarzyło z kolei z BBTS. Ale chyba najbardziej to piąty mecz w rywalizacji o piąte miejsce z Indykpolem AZS Olsztyn w 2014. Prowadziliśmy 14:10 w tie breaku, wziąłem dwa czasy, dwa challenge, a ostatecznie przegraliśmy 14:16. To boli do dziś. Notabene to był pierwszy raz, kiedy Olsztyn był nad nami w tabeli, w tym roku jest drugi raz, w innych latach był niżej. Czyli patrząc na ostatnie pięć sezonów, to prowadzimy 3:2 z nimi.

Nie miał pan nerwów w pierwszym sezonie w roli trenera?

Nie miałem. Pamiętam tylko jeden nerwowy moment w pierwszym sezonie: gramy w Kędzierzynie pierwszy mecz sezonu, po drugiej stronie Daniel Castellani, trener reprezentacji, mistrz Europy i w ogóle. I ja sobie tak myślę podczas rozgrzewki: "kurde, a jak trzy czasy wezmę? Albo siedem zmian zrobię? Ale będzie wstyd.". Ale to było tylko pięć minut przed gwizdkiem takich nerwów, jak się mecz zaczął, to już zniknęło.

A co się zmieniło w panu przez te pięć lat?

Jak zaczynałem pracować jako trener, to myślałem, że wszystkie potencjalnie konfliktowe i trudne sytuacje muszę rozwiązywać natychmiast i na wszystko muszę reagować natychmiast. Bo się rozdmucha, zrobi się wielka afera i dopiero będzie problem. A tymczasem tak nie jest, czasem samo się rozwiązuje, usycha, wygasza się i wcale nie potrzeba interweniować. Teraz już to wiem. Kiedyś myślałem, że im ciężej i owocniej potrenujemy w tygodniu, tym lepiej zagramy w sobotę. A to wcale tak nie jest, zespół potrafił po tygodniu katastrofalnych treningów wygrać mecz z trudnym rywalem, a po tygodniu świetnych treningów zagrać w sobotę zupełny piach.Trzeba to zwyczajnie zrozumieć. W sporcie 2+2=5 i trzeba to przyjąć na klatę. Nauczyłem się też, że czasem zawodnik jest w tak dobrej formie fizycznej, że treningi mu już nic nie dodadzą, ale za to chwila odpoczynku psychicznego od siatkówki da mu dużo, bo poczuje głód i radość z grania. Generalnie nauczyłem się, że czasem warto odpuścić... Chociaż nie. Nie nauczyłem się, ale się staram. Wiem za to, że zespół muszę najlepiej jak mogę przygotować fizycznie, bo później ze wszystkim jest łatwiej.

Wiele się pan nauczył, przez pięć lat sam pan budował zespoły i robił z nimi wyniki lepsze niż oczekiwano. Jednak nie docenił pana żaden zespół z czołówki i nie zaproponował pracy.

Może rok temu albo dwa lata temu jak bym odchodził, byłoby mi łatwiej, ten ostatni sezon trochę mi zaszkodził. Może zajęliśmy tylko jedno miejsce niżej niż rok temu i to przy dwóch zespołach więcej w lidze, do tego grając pół sezonu z jednym rozgrywającym, ale jednak wszyscy uznali, że było to rozczarowanie. Dwa kluby z czuba tabeli prowadziły ze mną rozmowy, mniej lub bardziej zaawansowane. Ale w przypadku takiego topowego klubu wstępne, a nawet głębokie, zainteresowanie pracą wyraża 300 najlepszych trenerów na świecie, pewnie dostają jedno CV dziennie. To są takie kluby, że każdy szkoleniowiec marzy o pracy dla nich. Probierz pewnie by nie prowadził Jagiellonii, z którą osiąga fantastyczne wyniki, gdyby prezes miał na stole propozycje od Guardioli, Conte i Loewa za niewiele większe pieniądze. Tak samo wątpię, żeby to Adam Nawałka prowadził reprezentację Polski, gdyby o jego posadę biło się kilkudziesięciu najlepszych i utytułowanych szkoleniowców z całego świata. A tak jest właśnie w Polsce i z tego powodu dla nas, młodych polskich trenerów, sukcesem jest samo utrzymanie się na tej karuzeli i nie wypadnięcie poza PlusLigę. My rywalizujemy z całą trenerską czołówką światową, która tylko czeka na jakiś wakat w naszej lidze. I ja nie płaczę, że nie będę prowadził topowego klubu, tylko się cieszę, że zostaję w PlusLidze kolejny sezon z rzędu. Bo raz to każdemu może się trafić, wystarczy trafić z dwoma transferami, nie mieć kontuzji, wykorzystać jakieś problemy rywali i już jest sukces. Ale utrzymać się latami to już jest wyzwanie i większe osiągnięcie.
 
[b]

W Warszawie spędził pan wszystkie swoje lata w roli szkoleniowca, teraz przenosi się pan do Łuczniczki Bydgoszcz i jakie emocje temu towarzyszą? Więcej lęku czy więcej ekscytacji?[/b]

Dostałem propozycję pracy w klubie, który ma za sobą dwa nieudane sezony, ale ma też mocne fundamenty i bardzo chciałby wrócić na swoje miejsce. Cieszę się, że to mi zaufano, ale przede wszystkim cieszę się ogromnie, że zaczynam nowy rozdział. Każdego ranka wstaję z radością, bo kłębią mi się w głowie dziesiątki pomysłów, dużo rzeczy chciałbym zmienić w swoim podejściu do zespołu, do treningów, do klubu, do wszystkiego. No może poza kibicami, bo z nimi zawsze i wszędzie mam bardzo dobre relacje.

I poza mediami, bo z dobrych relacji z nimi jest pan powszechnie znany.

Bo gadam dużo, a wy to lubicie. A do tego się nie chowam przed wami i nie uciekam, nie mam też poczucia misji. My, trenerzy i zawodnicy, nie zajmujemy się wynalezieniem leku na raka ani lotami w kosmos. My jesteśmy tylko i wyłącznie dla rozrywki. Każdy powinien mieć to wbite na stałe do głowy, że to my jesteśmy dla kibiców, bezpośrednio i przez dziennikarzy, i mamy im dostarczać rozrywki. Kibic płaci za bilet czy za abonament telewizyjny, ma dostać swoją dawkę emocji, czy to radości czy złości, pokrytykować działania trenera na meczu czy grę zawodników, wziąć autograf i przy tym odpocząć i miło spędzić czas. To jest główny cel naszego istnienia. Nie jesteśmy ani specjalnie ważni ani jacyś nieprzeciętni i wybitni, i kibice i media mają pełne prawo nas krytykować. My mamy dostarczać emocji i za to nam się płaci. I w tym zawiera się też utrzymywanie bliskich kontaktów z kibicami i z mediami, tak robiłem w Warszawie i chcę to utrzymać w Bydgoszczy.

A co w takim razie chce pan zmienić?

Na pewno wiele kwestii treningowych. W Warszawie sala do treningów jest dostępna w bardzo małym wymiarze godzinowym i te godziny były nam narzucane, w Bydgoszczy wreszcie będę mógł sam wszystko zaplanować. Zmienię też niektóre zasady w zespole, bo będę zaczynał z tą grupą zawodników od nowa i to będzie łatwiejsze do ustalenia. W Warszawie pewne rzeczy były już utrwalone siłą rozpędu i przyzwyczajenia, nie było sensu robić rewolucji. Pracuję teraz codziennie nad zaplanowaniem tego wszystkiego, a także wyszukuję zawodników na miarę naszych możliwości finansowych i staram się skleić fajną ekipę. Mam pomysł, jak bym chciał, żeby nasza drużyna grała i teraz szukam graczy pasujących do mojej koncepcji. Czuję podniecenie, jak sobie myślę o nowym sezonie, to chyba mi też było już potrzebne. Stagnacja na dłuższą metę jednak bywa szkodliwa.

Źródło artykułu: