Wesołowski od ponad tygodnia przebywa w bydgoskim szpitalu. Zachorował nagle. Stopniowy paraliż ciała, śpiączka i transfuzje. Od kilku dni walczy o życie.
Wszystko zaczęło się w piątek 21 lipca od gorączki. - Podejrzewałam, że mąż zatruł się jagodami - opowiada Aleksandra Achler-Wesołowska. - Nawet powiedział mi: "Wiesz, coś takiego gorzkiego przegryzłem". Niewiele później dostał gorączki, ale pojechał z nią do pracy, bo jest policjantem.
- Mówiłam mu, żeby poszedł na pogotowie. Ale odpowiedział, że jest mało ludzi, bo są urlopy. "Wezmę tabletki przeciwgorączkowe i wrócę". Ale gdy wrócił, było coraz gorzej.
W sobotę rano Achler-Wesołowska zawiozła męża do szpitala. Zaczął tracić czucie w lewej nodze, męczyła go gorączka. Budził się zlany zimnym potem. W niedzielę rano miał już sparaliżowane obie nogi. Choroba postępowała i wkrótce zaatakowała ręce, później układ oddechowy. Wesołowski został podłączony do respiratora. Później zapadł w śpiączkę.
Lekarze stwierdzili, że zachorował na zespół Guillaina-Barrego. Rocznie w Polsce zapada na nią ok. 1100 osób. To choroba, w której białe ciałka krwi (limfocyty) atakują i uszkadzają ochronną osłonkę nerwów - mielinę. Organizm zaczął sam siebie wyniszczać. Wesołowski potrzebował transfuzji i świeżej krew. Dlatego w czwartek jego żona opublikowała na Facebooku apel, prosząc o zbiórkę krwi.
Jej wpis poruszył sportowe środowisko w Bydgoszczy. W akcję zaangażowali się siatkarze i kibice Łuczniczki, ale też znajomi Wesołowskich z pracy i wolontariusze, z którymi oboje pracowali tydzień wcześniej podczas lekkoatletycznych młodzieżowych mistrzostw Europy w Bydgoszczy.
- Odzew był tak duży... Jestem ogromnie wdzięczna tym ludziom... Mąż został poddany czterem transfuzjom, będzie miał jeszcze sześć kolejnych. Czekamy na poprawę... Krwi na pewno nam nie braknie, tylko żeby zaczął walczyć... - kończy.
ZOBACZ WIDEO Reklamodawcy mogą płacić fortunę Lewandowskiemu