Jak sukcesy to z jego głosem. Tomasz Swędrowski - talizman polskiej siatkówki

Krzysztof Sędzicki
Krzysztof Sędzicki

Skoro pańskie wyjazdy za reprezentacją Polski możemy liczyć w setkach, na pewno nie brakowało tych egzotycznych. Kiedyś Polacy grali w Lidze Światowej z Wenezuelą. To dość niepopularny kierunek.

Wenezuela na pewno. Nie chodzi o względy sportowe, a o sytuację w kraju. Nie mogliśmy wyjść z hotelu, bo oddział wojska stacjonował na basenie i pilnował nas. Jak ktoś wyszedł nieopacznie poza teren, żołnierz z karabinem od razu dobiegał i ostrzegał, że można za chwilę wrócić bez ręki. Poza tym opóźniła się trochę transmisja meczu z Caracas. Wóz miejscowej telewizji nie odpowiadał standardom światowym, a do tego połowa ekipy była pod wpływem alkoholu. Dlatego transmisja nie mogła ruszyć. Do telewizji w Wenezueli ruszyła, ale na świat nie, bo nikt nie umiał wpisać tzw. kodu na satelitę. Byłem stale na linii z naszym kierownikiem produkcji, on mi ten kod podał przez telefon, a ja tylko wpisałem. A sygnał szedł przez Stany Zjednoczone, a następnie przez Szwajcarię. W konsekwencji transmisja była opóźniona o dwanaście minut. Ale gdybym tego kodu nie wpisał, to nie było by jej w ogóle.

Inna sytuacja miała miejsce na Kubie. Wtedy było tam 40 stopni w hali, a jedyną klimatyzacją było kilka wiatraczków za ławką rezerwowych. Utrudnienie też było na stanowisku. O stanie technicznym słuchawek i ekranu wolę nie mówić. Ale kiedyś podczas Ligi Światowej w Egipcie nie miałem ich w ogóle. Był tylko mikrofon z przerdzewiałą membraną. Podobno to działało, bo transmisja do Polski poszła. Do tego kamera była ustawiona zza pleców sędziego, czyli odwrotnie do tego, jak jest zwykle. A gdy zapytałem się, gdzie jest telewizor, usłyszałem: "a po co ci telewizor, przecież masz mecz!". Teraz to jest śmieszne, ale wtedy mi do śmiechu nie było. Wtedy byłem sam, bez ekipy telewizyjnej, choćby takiej, którą byliśmy w tym roku we Włoszech.

I jako komentatorzy, razem z Wojciechem Drzyzgą, komentowaliście mecz ze stanowiska umiejscowionego daleko od boiska, na schodach...

To było fatalne i uważam, że to jest skandal. Telewizje płacą ciężkie pieniądze za prawa do transmisji. Powiedziałem głośno publicznie, że dziennikarze są tam na ostatnim miejscu, a na przedostatnim są siatkarze. O nich się w ogóle nie dba, bo muszą grać tysiące spotkań o różnych godzinach, a władze się przy tym doskonale bawią.

My siedzieliśmy na schodach. Oczywiście włoska telewizja siedziała niżej, oni wolą mieć stanowiska za linią końcową boiska. Zwykle jesteśmy niedaleko stolika sędziowskiego. A w Turynie widzieliśmy tylko jedną część boiska. Nie byliśmy w stanie ocenić, czy piłka była przyjęta na trzeci, czwarty czy może pierwszy metr. Trzeba było się wspomagać telewizorem. Uważam, że należy coś z tym zrobić, żeby telewizje były traktowane lepiej. Planował to ktoś, kto nie miał pojęcia o transmisji. Są za to odpowiedzialni ludzie, ale mówią, że to tak musi być. A jak się nie podoba, to możesz w ogóle nie robić transmisji.

To najgorzej zorganizowany mundial na jakim pan był?

Jeśli chodzi o zawodników, transport, wyżywienie, nie ma na co narzekać. Ale dużo narzekali dziennikarze, bo raz można było chodzić pewną ścieżką, a na drugi dzień już nie, bo cyferka na akredytacji straciła ważność.

W Polsce też się czasem takie rzeczy zdarzają.

Ale jesteśmy u siebie i możemy pewne rzeczy pozałatwiać, a tutaj dochodziło do awantur i nawet gróźb odbioru akredytacji. To są ludzie, których się zna, bo robią to od wielu lat. W Polsce mają eldorado. Może to nieładnie z mojej strony, ale proponuję, żeby popatrzeć, jak się nas traktuje na świecie i odpowiadać im tym samym u nas. A my wszystkim wykładamy karty na stół. Co dostajemy w zamian? Przyjeżdża jakiś supervisor z Ghany i mówi, że linie są o 5 mm za krótkie. Na Boga, dajmy sobie z tym spokój. To od nas powinni się uczyć organizacji.

Ten temat jest poruszany u organizatorów?

Oczywiście. Wtedy tam panowie mówią: "tak tak, weźmiemy to pod uwagę", a potem nic z tym nie robią. We Włoszech były inne telewizje. Nasza konkurencja z Polski siedziała jeszcze wyżej. Radio zostało wyrzucone gdzieś jeszcze dalej. Nie wiem, czy to cokolwiek zmieni, nawet jeśli będziemy o tym mówić.

I wtedy najlepiej smakuje sukces, na przekór temu wszystkiemu.

Tak, i z tego należy się cieszyć. Powiedzmy sobie szczerze, że ta pierwsza grupa trafiła nam się prosta. Dobra rozbiegówka z Portoryko, Finlandią i Kubą. Później zasygnalizowaliśmy, że jest forma wygrywając z Iranem oraz Bułgarią, a następnie przyszło załamanie po porażkach z Argentyną i Francją. Wtedy nawet zaczęło się szukanie biletów powrotnych. Ale odbudowaliśmy się meczem z Serbami.

Podobno to był moment przełomowy w całym mundialu.

Myśleliśmy o szóstce, aby wszyscy byli w miarę zadowoleni, bo nie wypadniemy z czołówki. Mówiliśmy, że mamy fajną drużynę, ale jeszcze może nie w tym roku na medal. Weszliśmy do czwórki i mówiliśmy, że jakikolwiek medal będzie apogeum szczęścia. A my sięgamy po złoto. Ja też w to nie wierzyłem. Zacząłem wierzyć dopiero gdy wygraliśmy z Amerykanami, oryginalny nie jestem. Wyglądali jak nadludzie, ale potrafiliśmy ich załamać cwaniactwem. Przede wszystkim zaskoczył blok. Bombardowali nas zagrywkami od 120 km/h w górę. To był łomot, dawali z siebie, ile tylko mieli. Zaczęło to trochę niedobrze wyglądać. Ale złapaliśmy kogoś na bloku, później była kontra i poszło. Rozmawiałem z Dustinem Wattenem (libero reprezentacji USA - przyp. red.). Mówił: "osiem miesięcy nas przygotowywali na mistrza świata i nagle nam się wszystko złamało". I my mamy złoto, a oni tylko brąz. I to jest fajne w tej pracy, bo możesz spokojnie z każdym porozmawiać przy posiłku w hotelu. Przez lata możesz nawiązać kontakty z innymi zespołami.

Na następnej stronie przeczytasz, jak pachniała koszula Wojciecha Drzyzgi po meczu finałowym.

ZOBACZ WIDEO "Klatka po klatce" #23: Materla zaskoczony szybką decyzją Janikowskiego
Czy lubisz słuchać meczów z komentarzem Tomasza Swędrowskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×