Jak sukcesy to z jego głosem. Tomasz Swędrowski - talizman polskiej siatkówki

Krzysztof Sędzicki
Krzysztof Sędzicki
Są też tacy zawodnicy, którzy mieli coś do udowodnienia i to zrobili. Myślę tu o Bartoszu Kurku i Fabianie Drzyzdze. U Fabiana to była najlepsza forma życiowa, jaką widziałem. Tak jak sam mówił, on sobie zresetował głowę w Grecji, widocznie to mu było potrzebne. Mówił to też jego tata. Wrócił jako inny człowiek, w świetnej formie i poprowadził drużynę do zwycięstwa. Podobnie Kurek i Kubiak, a młodzi zawodnicy się w to świetnie wkomponowali, patrz Artur Szalpuk. A gdy on miał załamanie w półfinale, wszedł Aleksander Śliwka. On zrobił rzecz kluczową: utrzymał przyjęcie, a prawie w ogóle nie atakował. I chwała dla niego, bo był już kompletnie pod wodą. Był kompletnie zbity, ktoś mu w mediach jeszcze poprawił, że "to nie ten Olek". Odczuł to bardzo, ale się podniósł. Taki jest świat. Teraz są media takie, że każdy może dopiec. Trzeba pisać swoje CV, uodpornić się na to i mądrze na to odpowiedzieć, bo wdawanie się w pyskówki nic nie da w tym świecie, tylko się na tym straci.

A pieczę nad grupą sprawował Vital Heynen - człowiek, który tak szastał kadrą podczas Ligi Narodów, że nie wzbudzał zaufania u wielu kibiców.

Mówiło się, że jak on wygra mistrzostwa świata, to wszystkie książki do siatkówki można wyrzucić. I chyba faktycznie można to zrobić. Zupełnie oryginalny sposób przygotowania.

Ale kibice interesujący się siatkówką doskonale wiedzieli, jaki on jest.

Broniły go wyniki. Zrobił ich kilka. Jako człowiek jest na pewno trudny. On potrafi szybko zmieniać zdanie. Ale zna się na siatkówce i poukładał tę drużynę. Zawodnicy byli za nim. Ten sposób prowadzenia drużyny wszystkim odpowiadał. Nikt nie ingerował w sposób wypoczynku, zawodnicy sami sobie to regulowali. Nie było ważne, czy ktoś pił herbatę czy piwo. Oni doskonale wiedzieli, co mają robić. Nie trzymał ich na sznurku. Interesowały go tylko trening i mecz. Doprowadził do mistrzostwa świata i też jest wielki.

Po raz kolejny w meczu finałowym słuchały pana miliony telewidzów. Dotarła do pana ta świadomość podczas transmisji?

Za każdym razem przed transmisją towarzyszy mi taki pozytywny stres, lekki dreszczyk. Jak tego nie będzie, trzeba będzie dać sobie spokój. Ja sobie zdaję z tego sprawę, że to będą oglądać miliony. W tym roku co prawda widownia się podzieliła, ale też była ogromna. Poprzednie mistrzostwa było kilkanaście milionów. To może przygniatać, ale starałem się o tym zapomnieć. Dopiero jak człowiek widział te liczby, a skrzynkę zapychały spływające gratulacje, człowiek zdawał sobie sprawę z popularności tej dyscypliny. Ludzie na to czekają. Często słyszę, że rozpoznają mnie po głosie.

I jak tu nie być celebrytą?

Uciekam od tego. Gdzieś tam ludzie mnie poznają, ale w supermarkecie nikt mi do koszyka nosa nie wtyka. Po salonach nie biegam, choć wiadomo, że po sukcesie czasem trzeba się pokazać. Takie jest życie. Celebrytą nie jestem. Jestem zawodowcem.

A jak pachniała koszula Wojciecha Drzyzgi po finale?
 
Faktycznie powiedział: "jak capię, to bardzo przepraszam". Ja nic nie czułem, bo w okolicach naszego stanowiska rozdawane były pizza i kawa. Widziałem gdzieś w internecie memy, że obiecałem kupić zapas proszku na cały rok, jeśli zdobędziemy złoto. I teraz muszę się tego trzymać. Ale dostałem też sporo wiadomości od znajomych, że dołożą się do tego proszku jeśli wygramy mundial. Zobaczyłem też, że podchwycili to internauci w memach.

Czyli widział pan te memy?

Oczywiście! To jest miłe, lubię to, choć nie mam konta na Twitterze, ani na Facebooku. Nie ciągnie mnie specjalnie. Namawiają mnie, żeby założyć, bo podobno jak tego nie masz, to nie istniejesz. Istnieję, jak widać.

Rozmawiał Krzysztof Sędzicki

Czy lubisz słuchać meczów z komentarzem Tomasza Swędrowskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×