[b][tag=53410]
Michał Kaczmarczyk[/tag], WP SportoweFakty: Pierwsza Polka, która zdobyła złoto koreańskiej ekstraklasy - to brzmi dumnie?
[/b]
Berenika Tomsia, była reprezentantka Polski i siatkarka koreańskiego Heungkuk Life Pink Spiders: Bardzo mnie ucieszyło takie zakończenie sezonu, bo mówiąc szczerze, na samym początku ligi nie spodziewałam się medalu, a co dopiero mistrzostwa. Tym bardziej jest to bardzo miłe uczucie.
Paulina Maj-Erwardt ujawniła kulisy powołania do kadry. "Byłam zaskoczona, ale było mi miło"
W meczach finałowych zaczynała pani od słabszych występów, by na sam koniec pomóc Heungkuk Life Pink Spiders aż 30 zdobytymi punktami. Można powiedzieć, że tak wyglądał mniej więcej cały sezon: od trudnych początków do szczęśliwego końca?
Przydarzyło mi się większe zawahanie formy w okolicach grudnia, kiedy wyraźnie odbiło się na mnie natężenie całych rozgrywek. Chyba nie jest tajemnicą, że w Korei pracuje się bardzo długo i ciężko, poza tym rozgrywałyśmy w tygodniu dwa albo nawet trzy mecze, po których nie czekał nas dzień wolny, tylko kolejny trening. W pewnym momencie moja dyspozycja nieco podupadła, ale dałam radę dotrwać do końca i tym bardziej się cieszę, że w finale mogłam pomóc drużynie.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Liverpool i Tottenham w finale Ligi Mistrzów. "To będzie angielska piłka w najlepszym wydaniu"
Już zeszłoroczny draft, po którym czuła się pani jak zombie, mógł być ostrzeżeniem, co czeka śmiałka porywającego się na koreańską ekstraklasę.
W Polsce tak naprawdę mało kto orientuje się w lidze koreańskiej, ja przynajmniej o niej nic nie słyszałam. Szczerze mówiąc, myślałam, że podczas draftu organizatorzy będą chcieli po prostu pokazać nam wzmożoną wersję całych rozgrywek. A okazało się, że tak naprawdę cały sezon wygląda właśnie jak draft! Rozmawiałam z dziewczynami, które występowały w Korei i słyszałam zgodne opinie, że jest to najtrudniejszy kraj w Azji, jeśli chodzi o granie w siatkówkę i trenowanie. Tam przykłada się ogromną wagę do liczby powtórzeń i nakładu pracy.
Jeszcze więcej niż w Japonii czy Chinach? Aż trudno to sobie wyobrazić.
Trudno jest to wszystko opisać, bo to naprawdę zupełne inne podejście niż choćby w Europie. Mogę powiedzieć tyle, że po raz pierwszy w życiu, a mam 31 lat, zdarzyło mi się być chorą z wycieńczenia. Musiałam trzy dni z rzędu brać kroplówki, bo nie miałam sił nawet chodzić.
Z drugiej strony w interesie klubu z Korei Południowej jest jak najlepsza opieka nad największa gwiazdą. Była pani traktowana w Pink Spiders wyjątkowo?
Muszę przyznać, że cała organizacja klubu i opieka nad zagranicznymi zawodniczkami były na bardzo wysokim poziomie. Czułam, że wszyscy dookoła chcą się mi pomagać, czasem aż za bardzo. Jeżeli już się zdarzało pół dnia wolnego, to zawsze musiałam informować klub, gdzie wychodzę, z kim, co jem... Zdawałam po prostu relację ze wszystkiego, co robię. W Europie takie podejście byłoby odebrane jako wchodzenie w prywatność, tam było wyraźnie inaczej.
Do tego miałam tłumaczkę, która cały czas mi towarzyszyła i była kimś w rodzaju łącznika między mną a klubem. Kiedy pojawiał się jakiś problem, to ona była odpowiedzialna za komunikację i rozwiązywanie wszelkich kłopotów. Zaprzyjaźniłyśmy się i nic dziwnego, spędziłam z nią najwięcej czasu ze wszystkich znanych mi osób w Korei.
Koreańskie kluby nie mają problemu z tym, żeby odesłać do domu swoją zagraniczną gwiazdę po słabszych spotkaniach, co spotkało w minionym sezonie na przykład Rebeccę Perry lub Ivanę Nesović. Ta świadomość była gdzieś z tyłu głowy?
Tak może się zdarzyć, i to przez cały sezon. Kluby potrafią odsyłać dziewczyny po kilku słabszych spotkaniach. Do tego jeżeli z twoim zdrowiem dzieje się coś poważniejszego, to w kontraktach nie ma żadnych zapisów o okresie karencji, po którym można pożegnać się z zawodnikiem. W Korei w takiej sytuacji po prostu się pakujesz i wracasz do domu. Wizja opuszczenia ligi w taki sposób była dość stresująca.
Według koreańskich mediów miała pani powiedzieć władzom klubu w trudnym momencie sezonu: nie będę miała pretensji, jeżeli już teraz pożegnacie się ze mną. Tak było?
Tak. W grudniu tamtego roku, w okolicy świąt, cały pobyt w Korei trochę mnie zdołował, co wyraźnie odbiło się na moim graniu. Miałam coraz większy problem, by grać trzy mecze w tygodniu, tym bardziej, że w tych rozgrywkach nie ma mowy o graniu na pół gwizdka, a do zagranicznej siatkarki w zespole idą niemal wszystkie piłki i nie ma ona ani chwili wytchnienia.
Był taki moment, że powiedziałam w klubie, że nie mam problemu z powrotem do Polski, jeżeli nie spełniam oczekiwań. Ale wtedy trenerka i cały sztab szkoleniowy stawili się za mną, powiedzieli, że pomogą mi we wszystkim. Dotrwaliśmy do końca, do tego z sukcesem i jestem im za to szalenie wdzięczna. Myślałam, że nie mam wsparcia w klubie i chcą mnie wymienić na inną siatkarkę, ale okazało się, że było zupełnie inaczej.
Ogromne kontrowersje w Holandii. Jeden błąd sędziego odmienił losy finału
Jak wspomina pani pracę z koreańskimi zawodniczkami?
Największa różnica jest taka, że tam siatkarki już w trakcie liceum przychodzą mieszkać w obiektach klubu i mieszkają tam właściwie do samego końca karier. Miałam koleżankę w wieku 38 lat, z dzieckiem, ale mimo wszystko mieszkała z resztą drużyny w hali i spędzała prawie całe życie w jednym miejscu.
Każda z nas miała własny pokój, czasem z własną łazienką, czasem ze wspólną. I życie w takich warunkach wygląda jak na obozie albo w szkole mistrzostwa sportowego. Meldowanie się przed ósmą albo dziewiątą w ośrodku, żadnych wyjść, żadnych wizyt... Podziwiam tamte dziewczyny, bo ja nie umiałabym w takich warunkach żyć, a one świetnie sobie z nimi radziły.
Na kolejnej stronie przeczytasz m.in. jak Koreańczycy postrzegają przybyszów z Europy i czy Berenika Tomsia wybrałaby grę w Korei, gdyby wiedziała, co ją czeka.
[nextpage]Ten kult pracy przejawia się chyba nie tylko w sporcie?
To dla nich jest normalne i chyba w całej Korei występuje takie podejście, bo ludzie pracują tam od świtu do zmierzchu i nikt nawet nie myśli o takiej pracy w kategoriach wyzysku albo przesady. W tym kraju wkłada się całą siłę w wykonywanie swoich obowiązków i akceptuje się ograniczanie innych sfer życia w imię pracy. Co ciekawe, po pracy ludzie najczęściej idą do barów i raczej nie są wstrzemięźliwi. Nierzadko widziałam pijane osoby na ulicach, co mnie dość mocno zaskoczyło.
[b]
Trudno było przełamać bariery językowe i kulturowe?[/b]
Na początku miałyśmy problem językowy, ale później nauczyłam się podstawowych słów w koreańskim i mogłam już prowadzić nieco bardziej zaawansowane rozmowy. Bardzo się zżyłam z tymi dziewuchami przez osiem miesięcy, były super. Dla nich tak naprawdę nie istniało nic innego poza siatkówką, każdy trening był wyrażeniem samej siebie. Do dziś się zastanawiam, skąd one przez całe życie biorą tyle motywacji i siły, by poświęcić absolutnie całe życie dla sportu.
Na początku jest dystans i to się czuje. Koreańczycy postrzegają ludzi z Europy zupełnie inaczej, nawet jeżeli chodzi o wygląd. Dla nich wiele naszych zwyczajów czy zachowań jest po prostu dziwnych i jeszcze nigdy nie słyszałam tylu pytań na temat tego, co robię i dlaczego. Bywało śmiesznie! Z czasem bariera była coraz mniejsza, bo bardzo starałam się nawiązać z nimi dobry kontakt i przekonałam się, jak otwartymi i przyjaznymi ludźmi są Koreańczycy.
Zuzanna Efimienko-Młotkowska: Wierzę, że już nie będziemy siatkarskim kopciuszkiem
Czy da się porównać Inczeon i Seul do czegokolwiek, co zna pani z Polski i Europy?
Jeżeli ktoś nie był w Azji, nie zna tamtejszych większych miast, to naprawdę bardzo trudno to opisać. Przede wszystkim budynki są naprawdę wysokie, pełno jest sklepów, knajp i neonów, a życie jest tam naprawdę intensywne. Odwiedziłam stolicę Korei przez ostatnie osiem miesięcy wiele razy, a i tak dobrze wiedziałam, że nie mam szans zobaczyć w niej wszystkiego.
Azjatyckie jedzenie, które pamiętam z Polski i to koreańskie... Niebo a ziemia, nie ma absolutnie porównania. Kuchnia koreańska jest przede wszystkim niesamowicie ostra, co wynika z tamtejszego przekonania, że ostre jedzenie oczyszcza myśli. Dlatego wszyscy jedzą tam bardzo pikantne dania, zwłaszcza kiedy się stresują. Nie miałam nawet własnej kuchni, dlatego najczęściej po prostu korzystałam z tego, co było na stołówce w klubowym obiekcie i jadłam to, co koleżanki z drużyny. I zdarzały się dni, kiedy nie znalazłam w tej stołówce niczego dla siebie, ale też trafiałam na bardzo dobre jedzenie.
Patrząc na otoczkę medialną wokół siatkówki, wydaje się, że plasuje się wysoko na liście ulubionych sportów w Korei Południowej.
Siatkówka jest bardzo popularnym sportem i Korei, wielu ludzi się nią pasjonuje i jeździ regularnie na mecze. Wszystkie mecze są w telewizji i cała liga jest bardzo dobrze opakowania medialnie. Nie pamiętam, żeby na jakimś spotkaniu nie było pełnych trybun. Kibice wiążą się bardzo emocjonalnie z całą drużyną i podobnie jak w Japonii dają siatkarkom małe prezenty. Przywiozłam do Polski jeden z nich, to specjalna pieczątka z moim imieniem po koreańsku. Tam czasem zamiast składania podpisów używa się właśnie pieczątek z imieniem i nazwiskiem. I od jakiegoś czasu mam własną!
Koreańczycy zadbali o dobre warunki mieszkaniowe dla pani?
Szybko się okazało, że nie będę mieszkała w samym Inczeon, tylko w pobliskim Gyeyang, gdzie znajdowała się nasza hala. Dostałam duże, bardzo ładne mieszkanie oddalone pięć minut jazdy samochodem od hali i nie miałam prawa na nic narzekać. Ale głównym problem był taki, że wychodziłam z domu o ósmej, a wracałam o dziesiątej lub jedenastej wieczorem.
I trudno było zająć się na co dzień czymś innym poza siatkówką. A nawet jeżeli zdarzył się jakiś czas wolny i miałam milion pomysłów na to, jak go wykorzystać, to tak czy siak kończyło się na spaniu. Inaczej nie byłabym w stanie przetrwać kolejnego tygodnia. Co nie znaczy, że nie zobaczyłam niczego w Korei, bo zwiedziłam kilka miast i poznałam życie w tamtym kraju.
Starała się pani nawiązać z kontakt z innymi zagranicznymi siatkarkami w lidze? W końcu miałyście wspólne doświadczenia.
Zdecydowanie! Zagraniczne dziewczyny w lidze próbowały się trzymać razem, ale bardzo trudno było znaleźć chociażby pół dnia na to, by się spotkać. A to dlatego, że w lidze występuje tylko sześć drużyn i terminarz rozgrywek jest naprawdę szalony. Ciężko jest z tygodnia na tydzień przewidzieć, z kim będzie się grało. Do tego żadna z nas nie mogła przyjechać szybko do innego miasta, kluby raczej boją się dawać zawodniczkom samochody.
To w sumie była dla mnie pierwsza taka sytuacja w karierze, że byłam jedyną zagraniczną siatkarką w zespole i w wielu sprawach byłam osamotniona. W takich sytuacjach czuje się podwójnie, że wylądowało się na drugim końcu świata. Dlatego klub nie tyle pozwalał, co nawet bardzo chciał, żeby rodzina do mnie przylatywała. Dwukrotnie odwiedziła mnie siostra, raz brat; do Pink Spiders od lat przychodziły różne zagraniczne siatkarki i klub wie, że wizyty bliskich są im bardzo potrzebne.
Gdyby mogła pani cofnąć czas i podjąć jeszcze raz decyzję, wiedząc to, co już pani wie o lidze koreańskiej...
Szczerze? Nie mam pojęcia. Miałam możliwość, żeby zostać i naprawdę bardzo się zżyłam ze wszystkimi ludźmi poznanymi w Korei, ale stwierdziłam, że kolejny sezon w tej lidze mógłby się źle odbić dla mojego zdrowia. Gdybym miała 25 lat, nie miałabym żadnego problemu z rozegraniem drugiego sezonu w Korei, ale... cóż, jestem trochę starsza. Z tym że nie zamierzam nikogo straszyć! Są zawodniczki, które bardzo dobrze wspominają sezony spędzone w tamtym kraju. To jest bardzo dobry kierunek dla osób, które lubią ciężko pracować i mieć satysfakcję ze swojego wysiłku. A przede wszystkim trzeba mieć do tej ligi dobre zdrowie.
Kubiak i Kurek komentują głośne słowa N'Gapetha ws. Leona. "One nie sprawią, że Wilfredo przestanie mieszkać w Polsce"
Patrząc na statystyki sezonu i zdobyty medal, koniec końców sezon w Azji był dla pani jednym z lepszych w ostatnich latach. Taki sukces otwiera sporo drzwi i pozwala myśleć o równie ciekawym klubie w kolejnym sezonie?
Przytrafiły mi się dwa słabe lata i tym bardziej mam satysfakcję z tego, że Korea pomogła mi się siatkarsko odbudować . Takie stuprocentowe spalanie się dla siatkówki naprawdę dobrze mi zrobiło. Ale teraz nie mam jeszcze pomysłu na kolejny sezon, nie wiem, jak to się dalej potoczy. Na razie zbieram siły w Gdańsku i czekam dalej na propozycje.