Lata mijają, tydzień za tygodniem rozgrywane są kolejne mecze, ale pewne rzeczy w polskiej siatkówce pozostają niezmiennie. Na przykład kredyt zaufania, jakim PZPS obdarzył pracującego z reprezentacją Polski kobiet od 2015 roku Jacka Nawrockiego (chyba tylko wyjątkowa katastrofa mogłaby sprawić, że były trener PGE Skry Bełchatów nie poprowadziłby Polek w organizowanych w naszym kraju mistrzostwach świata w 2022 roku). A także fala krytyki, z jaką od początku swojej pracy zmaga się selekcjoner tej drużyny.
Kwalifikacje do IO. Milena Sadurek: Nikt nie zabroni naszym dziewczynom marzyć
Lista zarzutów jest stała od lat i wybrzmiewa w chwilach, kiedy reprezentacji naszych siatkarek powija się noga: Nawrocki nie potrafi robić zmian, nie umie przemawiać do siatkarek podczas przerw w grze, powołuje nie te zawodniczki, które powinien powoływać, faworyzuje swoje ulubienice kosztem innych siatkarek, bez słowa wyjaśnienia żegna się z siatkarkami, które mu nie pasują (na przykład z Bereniką Tomsią, która miała jechać na ostatnie mistrzostwa Europy)... A to nie koniec, lista rośnie z każdym rokiem pracy.
Swego czasu wyjątkowo urzekł mnie długi komentarz jednego z kibiców pod którymś z artykułów na WP SportoweFakty, w którym autor skrupulatnie wyjaśniał diaboliczny plan polskiego związku, polegającego na tym, że najgorszy trener na świecie Jacek Nawrocki zupełnie zniszczy i zaorze równo z ziemią całą żeńską siatkówkę w Polsce, by PZPS nie musiał już więcej wydawać na nią swoich pieniędzy. Gdyby ktoś potrzebował streszczenia całego hejtu skierowanego do Nawrockiego przez kibiców, to ten krótki esej nadawałby się idealnie. Czy jest on prawdziwy, to niech każdy oceni sam, mając w pamięci wyniki Polek w ostatnich edycjach Ligi Narodów (i osiągnięcia kadry juniorek kierowanej przez Waldemara Kawkę, asystenta Nawrockiego). Ale z drugiej strony absolutnie nie dziwię się takiemu, a nie innemu podejściu zaangażowanych fanów.
ZOBACZ WIDEO: Borussia Dortmund lepsza od Liverpoolu. Pięć goli w ciekawym sparingu
Ponieważ jest pewna kategoria trenerów, do których wyjątkowo dobrze "przylepiają się" zwycięstwa, jak na przykład Andrea Anastasi. Uśmiechnięty, rozgadany, świetnie się prezentujący złoty medalista Ligi Narodów i mistrz Europy, któremu z rzadka przypomina się o nieudanych sezonach z polską kadrą lub Treflem Gdańsk. Natomiast Jacek Nawrocki, którego bezgraniczne zaangażowanie i wiedzę podkreśla absolutnie każdy, kto miał okazję z nim pracować, ma tę fatalną dla szkoleniowca wadę, że "przylepiają się" do niego przede wszystkim porażki. Nie tylko fatalny dla Skry sezon 2012/2013, ale i dramatyczna porażka w finale World Grand Prix z Dominikaną w 2016 roku, zupełnie nieudane kwalifikacje olimpijskie do Rio de Janeiro czy ostatnie dwie edycje mistrzostw Europy, które były przede wszystkim sporym rozczarowaniem. A przede wszystkim koszmarna, traumatyczna porażka 2:3 z Czeszkami w eliminacjach do mistrzostw świata.
Do tego sam selekcjoner ma jasne, klarowne zdanie na temat krytyki swojej pracy: jeżeli ktoś zarzuca mu błędy albo złą wolę, to albo nie ma pojęcia o "szerokim obrazie" żeńskiej siatkówki w Polsce, albo reprezentuje bliżej nieokreślone grupy interesu, które chętnie wolałyby zastąpić Nawrockiego swoim klientem. Przy takim założeniu trudno o rzetelną dyskusję przy różnicy poglądów. Do tego trener naszych siatkarek nie jest swoim najlepszym adwokatem i zdarzają mu się wypowiedzi, które wywołują w kibicach furię. Na przykład słynne już zdanie "musimy znać swoje miejsce w szeregu", które zdaniem krytyków Nawrockiego jest dowodem na jego bezsilność, brak ambicji i dyletanctwo. Możemy się domyślać, że trener nie miał nic złego na myśli, ale zapomniał, że praca trenera jest podobna do roli polityka i polega na "sprzedawaniu" marzeń, a nie wykładaniu na stół brutalnej prawdy.
Polski kibic z chęcią zobaczyłby, jak polskie siatkarki błyskawicznie czynią postępy, rosną w siłę i pną się na szczyt dzięki Giovanniemu Guidettiemu, który z kadrą Holandii w rok sięgnął po czwarte miejsce na igrzyskach i wicemistrzostwo Europy. A tymczasem rok w rok oglądają mozolne budowanie składu w imię bliżej nieokreślonej przyszłości i niecierpliwią się, czekając na powtórzenie ery Złotek. I nawet jeżeli Jacek Nawrocki zrobił w ciągu kilku lat swojej pracy absolutnie wszystko, co mógł zrobić z dostępnym materiałem ludzkim, a objęta przez niego strategia gry, choć prosta i pozbawiona błysku, jest najlepsza z możliwych, to absolutnie nie dziwię się, że nie jest ulubieńcem tłumów i raczej nim nie zostanie.
Kwalifikacje do IO. Znamy czternastkę Polek na turniej we Wrocławiu. Trener Nawrocki ogłosił skład
Dlatego nie miałbym nic przeciwko temu, by jego zawodniczki w tym roku zrobiły naprawdę dobry wynik w mistrzostwach Europy i godnie zaprezentowały się na nadchodzącym turnieju we Wrocławiu. I tym samym pokazały, że triumfy w towarzyskich imprezach pokroju Montreux Volley Masters czy Ligi Narodów nie były zbiegiem szczęśliwych okoliczności. Jacek Nawrocki prawdopodobnie nigdy nie będzie miał takiego zaufania polskich kibiców jak Vital Heynen, ale w najbliższych tygodniach będzie miał okazję udowodnić, że warto było czekać na owoce żmudnej i wymagającej pracy. W końcu cierpliwość nie może trwać wiecznie, a każdy parasol ochronny kiedyś się zamknie. I chyba każdy czuje sporą satysfakcję z zamykania ust krytykom, nawet jeżeli nikomu się do tego nie przyznaje.
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)
Rzeczywistość jest jednak diametralnie odmienna - Jacek Nawrocki ma w swojej pracy j Czytaj całość