Rozpoczynał w 1988 roku w Polskim Radiu Wrocław. Dziesięć lat później zadebiutował jako komentator telewizyjny, a od 2003 roku jego głos prowadzi polską siatkówkę do nieustannych sukcesów. Oto najistotniejsze i najbardziej pamiętne momenty w dziennikarskiej karierze popularnego "Swędra".
Adrian Nuckowski, WP SportoweFakty: Mecz, w którym zadebiutował pan jako komentator telewizyjny?
Tomasz Swędrowski, komentator Polsatu Sport:
Były to mistrzostwa świata w 1998 roku. Pracowałem wtedy w Telewizji Publicznej, gdzie szefem sportu był wówczas Marian Kmita (aktualnie dyrektor ds. sportu w Polsacie). Zaczynałem wówczas od tzw. podpierania transmisji. Polegało to na tym, że byłem komentatorem rezerwowym, który w przypadku zerwania połączenia z Japonią, przejmie głos ze stanowiska w Warszawie. Podczas jednego ze spotkań na tamtym turnieju straciliśmy łączność z Azją. Zdążyłem powiedzieć dosłownie trzy słowa, po czym sygnał powrócił. Tak wyglądał mój telewizyjny debiut.
ZOBACZ WIDEO: Bartosz Bednorz o Lidze Narodów, graniu w maseczkach i narodowej kwarantannie
A pierwszy wspólnie skomentowany z Wojciechem Drzyzgą?
Z tego co sobie przypominam, to na przełomie 2004 oraz 2005 roku. Warto przy tej okazji jednak wspomnieć, że w latach 2000-2002 miałem ogromną przyjemność komentować ze śp. Hubertem Jerzym Wagnerem. Gdyby nie jego tragiczna śmierć w marcu 2002 roku, to pewnie pracowalibyśmy wspólnie przez kilka kolejnych lat. Komentowaliśmy w Polsacie rozgrywki ligowe, mecze AZS-u Częstochowa w Pucharze CEV oraz ówczesnego Mostostalu Kędzierzyn-Koźle w Lidze Mistrzów. Znakomita postać.
Od tamtej pory pracowałem sam, gdzie w międzyczasie skomentowałem mistrzostwo Europy naszych siatkarek w Turcji. Wojtek pojawiał się na początku tylko w studiu, ale z czasem stworzyliśmy duet, który funkcjonuje do dzisiaj.
Mecz, którego nie zapomni pan do końca życia?
Kłopot bogactwa. Na pierwszym miejscu postawiłbym chyba mecz Polska-Rosja z mistrzostw świata w 2006 roku, który otworzył nam drogę do półfinału. Nieprawdopodobny pojedynek. Przegrywaliśmy 0:2. Rosjanie robili z nami co chcieli. Demolowali nas w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła. Wygrywamy ostatecznie 3:2 i w tamtym momencie rodzi się moim zdaniem potęga polskiej siatkówki. Do czołowej trójki wrzuciłbym jeszcze oczywiście finał mistrzostw świata Polska - Brazylia w katowickim Spodku, oraz półfinał mistrzostw świata 2018, gdzie pokonaliśmy Amerykanów.
Mecz, po którym chciał pan rzucić dziennikarstwo?
Nie będzie to konkretny mecz, tylko cała impreza. Mistrzostwa świata 2010 we Włoszech. Mistrzostwa oszustw. Tak mocno zmanipulowanej idiotycznym regulaminem imprezy nigdy nie widziałem. Szczerze mówiąc poważnie zastanawiałem się nad tym, czy nie opuścić tego turnieju i przestać pracować w tym zawodzie. Czułem ogromny smutek i żal, głównie z uwagi na te wszystkie kombinacje, które miały doprowadzić gospodarzy do strefy medalowej. Generalnie wszyscy śmiali się z Polaków, że wygrywają mecze. W drugim etapie fazy grupowej trafiliśmy na reprezentacje Brazylii oraz Bułgarii, które wyeliminowały nas z turnieju. Później ta sama Brazylia, chcąc uniknąć silnego rywala gra mecz bez nominalnego rozgrywającego, który występuje jako środkowy. Wyglądało to karykaturalnie.
Mecz, po którym zyskał pan rozpoznawalność na ulicy?
Na całe szczęście nie jestem celebrytą i ludzie nie zaglądają mi do koszyka w supermarkecie. Zdecydowanie częściej rozpoznają mnie po głosie. Takim przełomowym momentem były chyba te wspomniane mistrzostwa świata w 2006 roku. Od tamtej pory poczułem większe zainteresowanie moją osobą, ale wszystko odbywało w granicach rozsądku. Zawsze jestem chętny na dialog z kibicami, dam autograf i stanę do zdjęcia. Nie mam z tym najmniejszego problemu.
Mecz, po którym opuszczał pan stanowisko komentatorskie z największym niedosytem?
Finał Ligi Mistrzów 2012 w Łodzi pomiędzy PGE Skrą Bełchatów, a Zenitem Kazań. W tie-breaku na przewagi lepsi okazali się Rosjanie. Przy piłce meczowej dla nich, Michał Winiarski ewidentnie uderzył w blok rywali. Sędziowie jednak podjęli inną decyzję. Gdyby już wtedy była wideo-weryfikacja, mecz trwałby dalej. Wcześniej bełchatowianie mieli kilka okazji na zakończenie pojedynku. Stali przed ogromną szansą zdobycia trofeum Ligi Mistrzów, którego nie ma w swoim dorobku żadna z polskich drużyn.
Mecz, w którym najbardziej nie kontrolował pan swoich emocji na antenie?
Ostatnie akcje finału mistrzostw świata 2014, kiedy zmierzaliśmy po upragniony złoty medal. I ten pamiętny okrzyk "Jesteśmy mistrzami świata", po którym hamulce puściły nam na dobre. Po czasie zacząłem się nawet zastanawiać, nad opatentowaniem tego okrzyku. Cała końcówka tamtego spotkania była przez nas komentowana na ogromnych emocjach.
Najlepszy pod względem poziomu sportowego mecz, który miał pan okazję skomentować?
Półfinał Ligi Światowej 2008 w Rio de Janeiro i mecz Brazylia - USA. Najwyższy światowy poziom. Kapitalne obrony po obu stronach siatki, długie i wyczerpujące akcje, po których kibice wstawali ze swoich krzesełek. Plejada gwiazd - po jednej stronie siatki Giba, Dante Amaral czy Sergio Santos, a po drugiej Lloy Ball, Clayton Stanley czy William Priddy. Chciałbym ponownie skomentować takie widowisko.
Drugi taki pojedynek to mistrzostwa świata kobiet w 2002 roku i finał Włochy-USA. Włoszki wygrały 3:2, a najlepszą zawodniczką całego turnieju została Elisa Togut. Z kolei w gronie Amerykanek występowała m.in. Prikeba Phipps, która w tamtych czasach była najdroższą siatkarką na świecie. To spotkanie komentowało się z wypiekami na twarzy. Pokaz genialnej siatkówki z obu stron.
Najdziwniejsze stanowisko komentatorskie na świecie, na którym miał pan okazję pracować?
Po raz kolejny nie będzie to jeden przypadek. Ogólnie trzeba powiedzieć, że szacunek do komentatorów w różnych halach na świecie jest niestety na niskim poziomie. Wymyśla się dla nas często najdziwniejsze warunki do pracy.
Absolutnym hitem pod tym względem były mistrzostwa Europy mężczyzn w 2019 roku. Po raz pierwszy w życiu do mojego stanowiska musiałem wspinać się po drabinie. Było to w Amsterdamie, gdzie nasza drużyna rozgrywała kilka swoich meczów. Drabina nie miała żadnego zabezpieczenia. Na dodatek, ktoś kompletnie bez sensu wybudował metalowy podest, z myślą, że poprawi to komentatorom widoczność. Nie pomyślano jednak o tym, że będą problemy z samym wejściem na górę. Z Wojtkiem Drzyzgą mieliśmy niezły ubaw. Przypuszczam, że nie każdy podjąłby takie ryzyko.
Interesująco było także w Turynie, podczas mistrzostw świata w 2018 roku. Wszystkie stanowiska komentatorskie, poza włoskimi były umiejscowione na...schodach, w narożu hali. W zasadzie mieliśmy wgląd jedynie na końcową linię jednej strony boiska. Nie mogliśmy ocenić praktycznie żadnej stykowej sytuacji. Pisaliśmy protesty, ale nic to nie dało.
Kuriozalnych historii było znaczniej więcej, jak choćby w Wenezueli, czy w Egipcie (więcej TUTAJ). Powstałaby z nich naprawdę dobra książka.
Najbardziej nietypowy doping na świecie, który miał pan okazję usłyszeć na żywo?
Doping irańskich kibiców. Nazwałbym go bardziej szowinistycznym. Narodowe przyśpiewki, połączone często z groźbami w stronę przeciwnika chyba na każdym zrobiłyby wrażenie. Kto przeżył Teheran, ten chyba przeżyje każdy doping na świecie. Potwierdzają to zresztą sami zawodnicy naszej reprezentacji, którym udało się tam zwyciężyć podczas Ligi Światowej. Gdy już widziano ten żywiołowo reagujący tłum, który przywożono do hali autobusami, to ciarki przechodziły człowiekowi po całym ciele.
Hala, która wywarła na panu największe wrażenie?
Z pewnością Stadion Narodowy w Warszawie, który przekształcono w największą halę na świecie przy okazji meczów otwarcia mistrzostw świata 2014 oraz mistrzostw Europy 2017. Nie przypuszczałem, że tak genialnie i spektakularnie może wyglądać widowisko siatkarskie. Z kolei czerwcu 2014 roku ogromne wrażenie wywołał na mnie mecz Włochy-Polska w Lidze Światowej, rozgrywany na wypełnionym po brzegi kompleksie tenisowym Foro Italico w Rzymie. Godzina 20:00. Księżyc nad stadionem. Doskonała oprawa animacyjna. Wszyscy obawiali się jedynie podmuchów wiatru, ale na szczęście ich nie było. Kapitalne widowisko. Mogę jedynie życzyć każdemu dziennikarzowi pracy przy takiej oprawie.
Jeśli chodzi o typowe hale, to z pewnością Saitama Super Arena, gdzie w 2006 roku kilka spotkań japońskiego mundialu rozgrywali polscy siatkarze. Szczyt nowoczesności na tamte czasy. Pojemność ponad dwadzieścia tysięcy miejsc na siatkówkę i czterdzieści cztery na mecze baseballa. Graliśmy wtedy przecież z Japonią. Obiekt wypełniony po brzegi. Wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem tyle ludzi na meczu siatkarskim. Druga to Maracanazinho w Rio de Janeiro, położona blisko słynnego stadionu Maracana. Okrągła hala, mogąca pomieścić trzynaście tysięcy osób, połączona z tym specyficznym, w pozytywnym tego słowa znaczeniu dopingiem brazylijskich fanów również wywarła na mnie ogromne wrażenie.
Miejsce, w którym podczas komentowania meczu czuł się pan najmniej bezpiecznie?
Zdecydowanie Teheran. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Samo doprowadzenie mnie na stanowisko komentatorskie graniczyło z cudem. Byłem szarpany za marynarkę. Grozili mi nawet pięściami. Strasznie się wtedy bałem. Nie wiem co by się stało, gdyby nie interwencja policji. Gdy już usiadłem na swoim miejscu nieco odetchnąłem, ale to irańskie piekło rosło z minuty na minutę. Tak wyglądała moja pierwsza wizyta w Teheranie.
Drugie takie miejsce to Armeec Arena w Sofii. Półfinał Ligi Światowej 2012 i mecz Polska-Bułgaria. Wygraliśmy tamto spotkanie 3:0. Po zakończeniu na moje stanowisko komentatorskie, zlokalizowane na samym dole, kibice gospodarzy zaczęli rzucać butelkami. Nawet jedną plastikową dostałem w głowę. Na szczęście bez żadnych konsekwencji.
Czego brakuje panu do osiągnięcia dziennikarskich himalajów?
Zawsze w pokorą i z dużym dystansem podchodzę do swojej osoby i wykonywanego zawodu. Z pewnością chciałbym jeszcze skomentować medal olimpijski naszych siatkarzy. Jest to moje ostatnie z dziennikarskich marzeń. Wszystkie pozostałe miałem przyjemność spełnić.
Czytaj także: Reprezentant Polski ostro o okrojonych treningach. Fabian Drzyzga: To nie jest przedszkole