Siatkówka. Siedemnaście lat Mariusza Wlazłego w Bełchatowie. "Absolutny fenomen pod każdym względem"

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Mariusz Wlazły
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Mariusz Wlazły

Były wzloty, ale też upadki. Były piękne zwycięstwa, ale też bolesne porażki. 17 lat i basta. Mariusz Wlazły w Skrze Bełchatów to już historia. Historia, której kibice nie zapomną do końca życia.

[b]

[/b]Rok 2003 był dla Mariusza Wlazłego przełomowym w jego sportowej karierze. Najpierw, wspólnie z kolegami zdobył w Teheranie złoty medal mistrzostw świata juniorów, a kilka miesięcy później rozpoczęła się jego długoletnia przygoda w barwach PGE Skry Bełchatów.

Początkowo popularny "Szampon" był jedynie zmiennikiem łotewskiego atakującego, Tomasa Kalninsa, jednak nie trwało to zbyt długo. Wlazły błyskawicznie wprowadził się do pierwszej szóstki, pokazując ogromny talent w wielu aspektach sztuki siatkarskiej.

- Obserwowałem uważnie Mariusza Wlazłego i innych zawodników rocznika 1983 już od czasów reprezentacji juniorów, w której trenerem był Grzegorz Ryś. Nie miałem więc żadnych wątpliwości w związku z postawieniem na tego siatkarza. Od początku uważałem, że jest to diament. Oczywiście ciężko było przewidzieć, jak będzie wyglądał dalszy rozwój jego kariery - mówił WP SportoweFakty szkoleniowiec PGE Skry Bełchatów w latach 2003-2006, Ireneusz Mazur.

ZOBACZ WIDEO: Jacek Nawrocki zadowolony z pierwszego tygodnia treningów. "Jest do wykonania dużo pracy motorycznej"

- Miał w sobie przede wszystkim ogromną lekkość w realizowaniu zadań techniczno-taktycznych. Wydawało mi się, że ten chłopak nie ma żadnych zahamowań. Z zimną krwią, na niesamowitym luzie potrafił w najistotniejszych momentach grać na swoim najwyższym poziomie. Elementy techniczne siatkarskiego rzemiosła, które dla zdecydowanej większości zawodników są trudne do wykonania, on wykonywał z dużą swobodą, bez wysiłku oraz nadmiernej utraty energii - dodał.

- Mariusz od początku swojego pobytu w Bełchatowie czarował publiczność swoimi umiejętnościami. Słynął przede wszystkim z niesamowitego wyskoku i bardzo mocnego uderzenia piłki. Jedyną wątpliwością, która mogła się pojawiać w związku z rozwojem kariery tego chłopaka było to, czy jego filigranowa sylwetka wytrzyma duże obciążenia fizyczne w graniu na światowym poziomie. Okazało się, że na przestrzeni kilku lat Mariusz stał się ikoną polskiej, a w szczególności bełchatowskiej siatkówki - stwierdził z kolei komentator Polsatu Sport, Tomasz Swędrowski.

Do Bełchatowa przez Zduńską Wolę

Przed przyjściem do Bełchatowa, Wlazły był zawodnikiem pierwszoligowego SPS Zduńska Wola. Ówczesny trener Skry zabiegał o jak najszybszy transfer zawodnika, jednak właściciele konkurencyjnego zespołu nie dawali za wygraną, chcąc za wszelką cenę utrzymać 20-letniego wówczas siatkarza w swojej drużynie.
-

Nie ukrywam, że bardzo chciałem, aby Mariusz trafił do Bełchatowa już od początku mojej pracy w tym klubie. Szefowie klubu SPS Zduńska Wola nie zdecydowali się jednak na przekazanie nam go w tamtym czasie. Trudno im się w sumie dziwić. Mieli w swoich szeregach ogromny talent i chcieli jak najdłużej utrzymać go w swoim zespole - powiedział Mazur

Wlazły już wtedy był łakomym kąskiem dla wielu siatkarskich potęg w Polsce. - Zainteresowanie osobą Mariusza było jeszcze przed jego przyjściem do Bełchatowa. Najpoważniejszą ofertę złożył Mostostal Azoty Kędzierzyn-Koźle. Pojawiały się również propozycje z Rzeszowa, Częstochowy oraz Olsztyna. Były to wówczas najpoważniejsze ośrodki siatkarskie w Polsce. Ostatecznie wybrał Bełchatów i zrobił najlepiej jak mógł. Był blisko swojego rodzinnego domu, co wiązało się z tym, że był emocjonalnie związany z całym środowiskiem siatkarskim w tym zespole - przyznał były trener Skry Bełchatów.

Mówisz: Skra, myślisz: Wlazły

Na przestrzeni siedemnastu lat gry w PGE Skrze Bełchatów Mariusz Wlazły zdobył z klubem na krajowym podwórku dziewięć tytułów mistrza Polski (2005-2011, 2014, 2018) oraz siedmiokrotnie Puchar Polski (2005-2007, 2009, 2011, 2012, 2016). Błyszczał także w europejskich pucharach, wielokrotnie sięgając po indywidualne statuetki dla najlepszych zawodników Ligi Mistrzów. Komentator Polsatu Sport wyróżnił najbardziej spektakularne osiągnięcie w klubowej karierze atakującego reprezentacji Polski.

- Według mnie było to miano najlepszego siatkarza Ligi Mistrzów w 2007 roku (Złota Piłka CEV - przyp. red). Ogólnie mówiąc wszystkie mecze na tym najwyższym szczeblu, Mariusz grał przeważnie znakomicie. Trudno sobie wyobrazić bez niego medali, wywalczonych przez ekipę z Bełchatowa. Finały PlusLigi, które kilkukrotnie rozstrzygał swoimi kapitalnymi seriami w polu zagrywki. Wynika to z jego niesamowitej sprawności. Ma bardzo szybki nadgarstek, niesamowitą siłę uderzenia, co po jego smukłej sylwetce dla wielu było sporym zaskoczeniem. Absolutny fenomen pod każdym względem. W swojej najwyższej dyspozycji jeden z najlepszych atakujących na świecie - podkreślił Tomasz Swędrowski.

36-latek zawsze podkreślał, że w Bełchatowie trzyma go właśnie możliwość regularnej gry w rozgrywkach Ligi Mistrzów, którą od zawsze chciał wygrać. Najbliżej tego osiągnięcia był w 2012 roku, kiedy to w łódzkiej Atlas Arenie Skra minimalnie przegrała w finale z Zenitem Kazań (2:3 - przyp. red), mimo, że w czwartym secie miała piłkę meczową.

- Na tym najwyższym klubowym poziomie była to najboleśniejsza porażka Mariusza w jego karierze. Jeśli chodzi o rozgrywki PlusLigi, to według mnie było to spotkanie z BBTS-em Bielsko Biała w sezonie 2015/2016. Bełchatowianie potrzebowali wygrać u siebie bez straty seta, aby awansować do finału rozgrywek. Przegrali już pierwszą partię i w zasadzie było po sprawie.

Jedynym zagranicznym epizodem w karierze Wlazłego był katarski zespół Al-Arabi. Zagrał w nim w dwóch spotkaniach Pucharu Emira w 2015 roku, dzięki zaproszeniu tamtejszych szejków. Swoją drogą zapytania o jego osobę płynęły z różnych stron świata. Jednak zarówno przestawienie go przez Jacka Nawrockiego na przyjmującego, ani konflikt z trenerem Miguelem Falascą nie doprowadził do opuszczenia klubu przez Wlazłego. Kwestie rodzinne zawsze były dla niego priorytetem.

Znak firmowy - trening z synem

Nie miało żadnego znaczenia, czy był to finał PlusLigi, Pucharu Polski, czy też zwykły mecz fazy zasadniczej. Nie przeszkadzało mu w tym strzelanie szampanów czy też fruwające konfetti. Mariusz Wlazły zamiast cieszyć się z drużyną, miał inny sposób na spędzanie czasu tuż po zakończonym spotkaniu.

- Jak mnie pamięć nie myli, Mariusz po każdym meczu odbijał piłkę ze swoim synkiem. Swoją drogą mają to w zwyczaju do dnia dzisiejszego. Najbardziej utkwiło mi to pamięci, szczególnie po tych najważniejszych meczach - przypomina Swędrowski

Osoba Wlazłego pokazuje, że stawiając ponad wszystko dobro rodzinne i sentyment do klubu, można spędzić w jednym zespole najlepsze lata swojej kariery. Lata, których kibice w Bełchatowie nie zapomną do końca życia.

Czytaj także:
Siatkówka. Mark Lebedew ma pomysł na rewolucję. Liga paneuropejska zamiast Ligi Mistrzów
Transfery. PlusLiga. Kolejny zawodnik dołączył do Asseco Resovii Rzeszów

Komentarze (3)
avatar
Lipowy Batonik
16.06.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Dla mnie absolutnie czołówka atakujących.Teraz gdzie mu bliżej do 40 to nie można wymagać aby fruwał jak miał 10 lat mniej.Nawet Kurek nie miał tak 'równej' kariery bo zaliczył mocne upadki.Pod Czytaj całość
avatar
PIAR
15.06.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
avatar
Marekx
15.06.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Tak kiedyś było. Czasy się jednak zmieniają, a Wlazły - z racji swojego wieku - skacze już coraz niżej więc nie ma co go porównywać z tym co reprezentował 5 lat temu.