W 2002 roku Sven Hannawald na stałe zapisał się w historii skoków narciarskich. Coś, co wydawało się niemal nieosiągalne, stało się jego udziałem. Wygrał wszystkie 4 konkursy rozgrywane w ramach jednej edycji Turnieju Czterech Skoczni.
Wielcy skoczkowie nie byli w stanie ani wcześniej ani później powtórzyć tego osiągnięcia. Niemiec cały czas był sam w ekskluzywnym klubie. Jednak pewnej zimy jeden zawodnik zdołał zbliżyć się do jego osiągnięcia.
"Miałem nadzieję, że mu się nie powiedzie"
A był nim Kamil Stoch. Przez pierwsze dwa konkursy wydawało się, że może mu zagrozić jedynie Richard Freitag. Ten jednak doznał poważnej kontuzji. Podczas konkursu w Innsbrucku upadł przy lądowaniu, a w drugiej serii nawet nie wystartował.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przypatrz się dobrze! Wiesz, kto pomagał gwieździe tenisa?
Polakowi nikt już nie był w stanie przeszkodzić. Zwyciężył zarówno w Innsbrucku jak i Bischofshofen. Jako drugi w historii wygrał wszystkie cztery zawody w Turnieju Czterech Skoczni.
Tym samym Sven Hannawald przestał być samodzielnym rekordzistą. - W Innsbrucku już właściwie pogodziłem się z tym, że wygra ten czwarty konkurs. Przez długi czas miałem nadzieję, że mu się nie powiedzie, ale później to się zmieniło, bo on każdym kolejnym skokiem udowadniał mi, że należy mu się takie zwycięstwo - mówił Niemiec w rozmowie ze sport.pl.
Piękne sceny po triumfie
Po ostatnim skoku Stocha było najlepiej widać, że Hannawald żadnej urazy do Polaka nie ma. Ówczesny ekspert Eurosportu chciał mu złożyć gratulacje jako jeden z pierwszych. Ale mu się to nie udało, bowiem po próbie Stocha pierwsi pojawili się jego koledzy z kadry.
Hannawald przyszedł chwilę później. Uściskał naszego skoczka i powiedział mu: "Witam w ekskluzywnym klubie!".
Ten liczy obecnie trzech skoczków. Rok po triumfie Stocha jego wyczyn wyrównał Ryoyu Kobayashi.
Czytaj więcej:
Będzie polski pojedynek. Sprawdź pary KO konkursu w Bischofshofen