#TopWP. Przypominamy najlepsze materiały ostatnich miesięcy
[b]
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: W jakiej dyspozycji jest Andrzej Stękała?
[/b]
Andrzej Stękała, skoczek narciarski: Formy nie ma. Jakby była, to bym nie oglądał zawodów z domu. Ogólnie skacze mi się dobrze. Patrząc pod kątem czucia skoczni i postępów, jestem pozytywnie nastawiony. Mam przynajmniej motywację i chęć skakania.
Dziś tak, ale wcześniej niekoniecznie.
Przed listopadowymi zawodami w Wiśle myślałem o sobie bardzo negatywnie - że jestem nikim, fatalnym skoczkiem. Siadały mi na głowę hasła, że jestem zawodnikiem jednego sezonu.
ZOBACZ WIDEO: Ten kibic oszalał. Zobacz, co zrobił w trakcie meczu
Presja pana przerosła?
Miałem duże wymagania wobec siebie, to prawda. Chyba trochę za późno zacząłem przekonywać się, że pracując nad głową można sporo zmienić. Moje mechanizmy były błędne. Myślałem, że skoro raz coś wygrałem, to muszę jeszcze więcej. Straciłem radość. Pojawiły się błędy na skoczni: jeden, drugi, które trudno mi było wyeliminować. A sezon trwał, trzeba było dobrze skakać tu i teraz.
Co pan myślał w najtrudniejszym momencie?
Widziałem wszystko w czarnych barwach. Miałem poczucie, że już zawsze będę słabo skakał. Wracałem samochodem z treningu i katowałem się analizą złych startów i błędów, które popełniam. Teraz już nie myślę o głupotach czy jednym gorszym skoku. Zamykam rozdział i piszę nowy.
Pomógł panu psycholog.
Wcześniej nie mówiłem o swoich emocjach. Kłębiłem negatywne odczucia w środku, tkwiłem w tym sam. Po kilku zwykłych rozmowach z psychologiem od razu zmieniłem punkt widzenia. Inaczej patrzę teraz na skoki i na życie - nie "napalam" się tak mocno. Po treningach odłożyłem skoki trochę na bok i dzięki temu zacząłem normalnie funkcjonować.
To znaczy?
Dałem głowie odetchnąć. W domu ścigam się na symulatorze. Z Kubą Wolnym i Pawłem Wąskiem zasiadamy do wirtualnych wyścigówek i rywalizujemy. Lubię wszystko, co związane z Formułą 1 i Moto GP. Książki w tej tematyce też poczytam. W wolnym czasie oddaję się pasji do motoryzacji.
Wrócił luz?
Lekkie ciśnienie jest, chciałoby się skakać na dobrym poziomie. Ale potrafię już zapanować nad emocjami. Bardziej skupiam się na koncentracji. Inaczej też patrzę na krótsze skoki, bo można z nich wyciągnąć cenną lekcję.
Wcześniej nie mogłem przestać myśleć o słabszych występach. Teraz jestem uśmiechnięty, bo wiem, że w treningu zrobiłem wszystko tak, jak trzeba. Staram się utrzymać stan "czystej głowy". Zacząłem zostawiać w tyle to, co działo się na skoczni.
Skąd u pana zmiana podejścia do psychologa? Wcześniej sceptycznie podchodził pan do takiej współpracy.
Kiedyś myślałem, że sam sobie poradzę. Warto było jednak otworzyć się na pomoc z zewnątrz. Przeanalizowałem sobie kilka spraw i stwierdziłem, że w sumie lepiej mieć jeden dobry sezon i się tym cieszyć, niż nigdy nic nie osiągnąć. Duża zmiana w podejściu do tematu, prawda? Korzystniej doceniać to, co się ma. Niejeden by się ze mną zamienił, choć oczywiście nie osiągnąłem nie wiadomo czego.
Myślał pan o rezygnacji ze skakania?
Dobrze pamiętam czasy, gdy byłem anonimowy. Miało to swoje plusy. Pracowałem jako kelner w karczmie w Zakopanem i nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nikt nie komentował, co mam robić, w jaki sposób, że na przykład nie powinienem grać tyle na komputerze. Nie przykładano wagi do tego, co robię poza pracą.
Ludzie lubią oceniać. Zobaczą zdjęcie i myślą, że spędzam za konsolą cały dzień. Trzeba umieć odróżnić komentarze i mimo wszystko nie przejmować się, gdy setki osób cię krytykuje. Ja przecież cały czas mam frajdę ze skakania i samego bycia na zawodach. Będę skakał, jak najdłużej się da.
A do karczmy jeszcze pan zagląda?
Pewnie, często wpadam odwiedzić znajomych lub coś zjeść. Pracowałem tam z trzy lata, miałem duże wsparcie od ekipy. Nie jest tak "hop-siup" dostać pracę i mówić szefowej: "Sorry, nie będzie mnie cały tydzień, bo mam zawody". Grafik był ustalany pode mnie i za to bardzo szefowej dziękuję.
To był fajny okres, bo miałem dużo więcej luzu. Prowadziłem spokojniejsze życie. Pod koniec klienci już mnie poznawali. Albo na przykład nie kojarzyli twarzy, ale od razu reagowali na imię i nazwisko.
W jaki sposób?
Byli w szoku, czasem też współczuli. "Zawodnik kadry pracuje w barze?" - pytali. Niestety, jeżeli nie masz sponsora, to nie masz pieniędzy. Dlatego musiałem pracować. Nie było łatwo pogodzić etatu z treningami, szczególnie że praca w karczmie zaczyna się od południa i trwa do późnych godzin. Pod względem fizycznym był to jeden z trudniejszych etapów w moim życiu. Pracowałem i po dwanaście godzin. Po robocie wracałem do domu, pakowałem walizkę i jeżeli wyrobiłem się przed 1 w nocy, to było dobrze. Na drugi dzień wstawałem około siódmej rano i jechałem na zawody. Czasem puszczali mnie też trochę wcześniej z pracy, żebym mógł odpocząć.
Teraz ładuje pan w karczmie baterie?
Po części tak jest. Widzę tam wiele scen: zmęczenie, radość. Trudną drogę, którą pokonałem i doszedłem do celu. To budujące doświadczenie. Pamiętam też, że napiwki były całkiem okazałe.
Śmieje się pan.
Czasem nawet żałowałem, że opuszczę kilka dni w pracy ze względu na zawody, bo w weekendy wpadały atrakcyjne pieniądze. Może niektórzy nie zdają sobie sprawy, ale pracując w karczmie cały miesiąc można zarobić więcej niż w skokach. Mówię o zawodnikach, którzy w Pucharze Świata zajmują miejsca 20-25. Natomiast w karczmie w Zakopanem kelner potrafi "wykręcić" ponad dziesięć tysięcy złotych miesięcznie - z napiwków i stałej pensji.
Ale pan nadal czeka na "napiwki" ze skoczni.
W tym roku pracowałem najostrzej, najsumienniej, najlepiej w karierze, ale dalej nie ma to przełożenia na skocznię. Wierzę, że to ruszy - jak nie w tym sezonie, to w następnym, ale z wielką pompą. Kamil Stoch zawsze powtarza, że w przyrodzie nic nie ginie. Nie chce mi się wierzyć, że tyle z siebie daję i efektów nie będzie.
Ogląda pan czasem swoje występy z najlepszego dotąd sezonu w karierze? Minęły dwa lata od drugiego miejsca, które wywalczył pan w Zakopanem.
Czasami, ale rzadko. Ewentualnie po to, by porównać, co zmieniłem w samym locie albo dla pobudzenia samego siebie, na zasadzie: "Zobacz, przecież potrafisz to robić".
Co mówią o pana skokach trenerzy?
Widzimy błędy, one są. Z dnia na dzień ich nie wyeliminujemy. Postanowiłem zmienić coś po Pucharze Świata w Wiśle. Tam skakałem fatalnie. Wszystko było pogubione.
Czego zatem brakuje?
Metrów. Ale podchodzę do tego ze spokojem, nadzieją i wiarą. Wizualnie skoki wyglądają dobrze, ale nie ma odległości. Dziwna sytuacja. Czuję się przecież dobrze na skoczni.
Kwestia przełamania?
Dokładnie - kilka dobrych skoków i się rozkręci. Tak to wyglądało wtedy, gdy na dobre "wyskoczyłem" z karczmy. Czuję, że niedużo mi brakuje i w końcu się przełamię. Na razie trenuje w Zakopanem. Liczę na lepszą formę w Pucharze Kontynentalnym i powrót do Pucharu Świata.
rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty