Nie tak miała wyglądać inauguracja sezonu w wykonaniu polskich skoczków. Jak co roku, nadzieje z ich występami były ogromne, ale skończyło się na gigantycznym rozczarowaniu. Tylko Dawid Kubacki i Piotr Żyła zdobyli punkty, lecz zajęli miejsca w trzeciej dziesiątce.
Fatalnie spisał się Kamil Stoch. W pierwszym konkursie w Ruce był 43., a do drugiego się nawet nie zakwalifikował. Po zawodach pojawiło się wiele komentarzy dotyczących przygotowania do sezonu i pracy trenera Thomasa Thurnbichlera.
Do swojej sytuacji i formy odniósł się sam Stoch. Trzykrotny mistrz olimpijski przyznał, że już wie, z czym ma problem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Bajeczne wakacje. Tak wypoczywa rywalka Świątek
- Wiem, gdzie pojawił się problem. Pojawił się na zgrupowaniu tutaj, w Lillehammer, gdzie były wolniejsze tory i płaski rozbieg. Skocznia była kiepsko przygotowana. Tutaj zaczęły się problemy z tą pozycją. Znowu musieliśmy szukać, a ja musiałem się wycofać. Nie mogłem tak aktywnie dojechać do progu i z takim nastawieniem pojechałem do Ruki, gdzie trzeba być bardzo aktywnym. Tam tory są strome i szybkie - powiedział Stoch.
Dodał, że nie zdołał szybko się przestawić na takie tory. - Ktoś może powiedzieć, że chłop ma 36 lat i powinien to robić z zamkniętymi oczami, ale czasami tak się nie da. Ogólnie technika zostaje. Te skoki tak naprawdę się nie różnią. Jeśli dojadę sobie aktywnie, wówczas powinienem spokojnie lecieć około 130 metrów - przy normalnym skoku - dodał.
Teraz skoczków czekają zawody Pucharu Świata w Lillehammer. Polscy kibice liczą na przełamanie i powrót naszych do czołówki.
Czytaj także:
"Ja bym tego nie robił". Tajner diagnozuje problemy polskich skoczków
Łożyński: Mleko się rozlało. Tych słów nie można zamieść pod dywan [OPINIA]