Kamil Stoch rocznikowo ma 37 lat. Jak na sportowca to wiek bardzo zaawansowany. Piotr Żyła urodził się w tym samym 1987 roku. Oni już nic nie muszą. Kamil ma na koncie trzy olimpijskie złota, dwa mistrzostwa świata (w tym jedno z drużyną), dwie Kryształowe Kule. Piotr jest natomiast trzykrotnym mistrzem świata (dwa razy indywidualnie). Obaj mogą kończyć kariery, będąc dumnymi z wyników. Szczególnie Kamil.
Dawid Kubacki jest młodszy, bo rocznikowo ma 34 lata, ale to też nie jest wiek, który sprzyja wielkim sportowym osiągnięciom. Szczególnie w obliczu bardzo poważnych problemów żony, która jeszcze niedawno walczyła o zdrowie i życie w szpitalu. Można wiele mówić o odcinaniu się od świata prywatnego, ale nie wierzę, aby osobiste kłopoty nie miały dosłownie żadnego wpływu na pracę, a w tym wypadku - sportową dyspozycję.
Dawid zresztą również jest skoczkiem, który osiągnął już tyle, że choćby dziś mógłby skoczyć po raz ostatni, a i tak swoją karierą zapisałby się na stałe w historii skoków narciarskich. Indywidualne mistrzostwo świata, ten sam tytuł w drużynówce, zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni i kilka innych sukcesów to dorobek, który pozwala na przyjemną świadomość spełnienia.
ZOBACZ WIDEO: Zdjęcia wrzucili do sieci. Zobacz, gdzie Ronaldo zabrał swoją ukochaną
Ten przydługi wywód ma na celu jeden wniosek - mamy wielkich skoczków, którzy powoli kończą kariery. I to, że wpadli w sportowy dołek, jest normalną koleją rzeczy. W takiej sytuacji na ich miejsce powinni przyjść następcy wzorujący się na ich wielkich karierach. Dokładnie tak, jak miało to miejsce w przypadku Adama Małysza i Kamila Stocha. Tyle że następców nie ma.
A przynajmniej nie można być pewnym, że są. Od lat słyszymy o tych samych nazwiskach, które mają wejść w buty swoich idoli - odchodzących mistrzów. I od lat niewiele się dzieje. Pojedyncze lepsze sezony, pojedyncze sukcesy w mistrzostwach świata juniorów, pojedyncze dobre starty w Pucharze Kontynentalnym - i to by było na tyle.
Co ważne, nie spycham winy na młodych zawodników. Po prostu są najlepsi z grupy, która miała stanowić narybek, przyszłość polskich skoków w postaci kolejnych imion i nazwisk do zapamiętania na lata. Grupa jednak była niewielka, a ci, którzy wygrali rywalizację o kadrę, przynajmniej na razie, nie do końca się sprawdzają.
To oczywiście nie oznacza, że nie sprawdzą się w przyszłości, ale my, kibice, znów musimy liczyć na dozę szczęścia. Na to, że z tej stosunkowo niewielkiej grupy wyłoni się zawodnik wielkiej klasy, jak Stoch, Małysz czy Kubacki. Jednak wcale nie musi się wyłonić. Niemcy, Austriacy, Norwegowie co roku serwują nam nazwiska, o których wcześniej nie słyszeliśmy. Sprawdzają się w PK i PŚ. Najlepsi, najwytrwalsi, najbardziej gotowi - zostają. I to są realni następcy mistrzów.
Adam Małysz, obecnie prezes Polskiego Związku Narciarskiego, od lat powtarzał, że jest wyrwa między seniorami i młodszą ekipą.
- Tutaj niestety wiele się nie zmieniło. Oczywiście jest jeszcze trochę czasu, bo w każdym momencie ktoś z juniorów może wyskoczyć z formą. Przede wszystkim jednak mamy niewielu zawodników, którzy mogą rywalizować. Powinno być ich więcej, żeby zaszła naturalna selekcja. Niektórzy odpadają, zostają najlepsi, którzy albo mają wielki talent, albo pracą dochodzą do swoich sukcesów. W tym sezonie niewiele można powiedzieć o poprawie tej sytuacji, bo niestety juniorzy przez pandemię mieli niewiele startów - tak mówił w kwietniu 2021 dla WP SportoweFakty.
Nasi najlepsi skoczkowie mają prawo skakać słabo. My, kibice, nie powinniśmy liczyć na to, że w wieku 40 lat nadal będą nam przynosić tyle szczęścia, ile kilka lat wcześniej. Mamy prawo natomiast wypatrywać tych, którzy ich zastąpią. I choć talenty w polskich skokach są widoczne gołym okiem, na razie nic nie wskazuje na to, aby któryś z nich zaczął skakać na miarę światowej czołówki. W konsekwencji - ich też nie ma kto zastąpić. Trudno przygotować się w spokoju na kolejny sezon, kiedy przeszkadza świadomość, że jest się jedną z nielicznych szans na ratunek dla polskich skoków.
Jeśli któryś z naszych mistrzów nie zacznie znów skakać rewelacyjnie, a żaden z ich potencjalnych następców nie wyfrunie z gniazda przeciętności, marazm w polskich skokach może trwać kilka lat. Realnie - cztery - sześć, zanim sukcesy wrócą.
Pamiętajmy jednak, że bez sukcesów nie ma zainteresowania dyscypliną. A bez zainteresowania, chętnych do jej uprawiania jest znacznie, znacznie mniej. To w konsekwencji zmniejsza finansowanie, pogarsza infrastrukturę itd. To nie musi, ale może być początek końca polskich skoków narciarskich – końca na długie lata, dopóki znów nie wykluje się talent kalibru Małysza czy Stocha. Z całych sił trzymam kciuki, aby ta smutna wizja się nie sprawdziła. Wciąż jeszcze jest szansa, że wśród znanych nam nazwisk drzemie talent, który eksploduje dziś, jutro, za rok. Ale jeśli tak się nie stanie - nie bądźmy zaskoczeni. Logika podpowiada bowiem, że to scenariusz tak samo przygnębiający jak realny.
Dawid Góra, WP SportoweFakty
Zobacz także:
Kubacki nie ma wątpliwości. To miało wpływ na koszmarny skok