Zorganizowane przez Red Bull wydarzenie na Islandii długo było utrzymywane w tajemnicy. Tam na stromym stoku wybudowano skocznię narciarską, na której Ryoyu Kobayashi miał ustanowić nowy rekord świata. A w zasadzie najdłuższy skok, bo FIS za rekordy uznaje jedynie odległości uzyskanie w oficjalnych zawodach.
Kobayashi na Islandii oddał trzy skoki. Uzyskał kolejno 259 metrów, 282 metry i 291 metrów. I ten ostatni skok jest nieoficjalnym rekordem globu. Celem było 300 metrów, ale tej odległości nie udało się osiągnąć Japończykowi.
O próbach Kobayashiego jest głośno na całym świecie. Dostało się międzynarodowej federacji, która nie uznała rekordu. Sven Hannawald w rozmowie z niemiecką agencją informacyjną SDI zaproponował inne rozwiązanie.
ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz usłyszał przykre słowa od dawnych kolegów. "Strasznie mnie to zabolało"
- To nie ma żadnego sensu. FIS jest organizatorem zawodów, a nie oficjalnych rekordów świata. Od tej pory historyczne wyniki powinny trafiać do Księgi Rekordów Guinnessa - stwierdził były skoczek narciarski i pierwszy zawodnik, który w jednej edycji Turnieju Czterech Skoczni wygrał wszystkie zawody.
Hannawald przyznał też, że sam wszedłby na belkę powalczyć o rekord, ale jest już za stary. Zwrócił też uwagę na kwestię bezpieczeństwa. - Dotarliśmy do momentu, w którym trzeba zachować czujność. Jeśli nie ma warunków, trzeba się wycofać - dodał.
Oficjalnym rekordzistą świata w najdłuższym skoku jest Stefan Kraft, który uzyskał odległość 253,5 metra.
Czytaj także:
Sensacyjna decyzja trenera polskich skoczkiń
Potrzebny twardy reset. Jesteśmy damskim odpowiednikiem Kazachstanu