W piątek w Lillehammer Paweł Wąsek był zdecydowanie najlepszym polskim skoczkiem. W treningu i w indywidualnej klasyfikacji mikstów był w ścisłej czołówce. Jeśli będzie skakał tak w sobotę i niedzielę, ma realną szansę zająć miejsca nawet w najlepszej dziesiątce konkursów indywidualnych.
O 25-latku głośniej zrobiło się już latem, gdy wygrał klasyfikację generalną Grand Prix. W Lillehammer pokazuje, że jego skoki w okresie letnim nie były przypadkiem. Jeszcze przed wylotem do Norwegii Wąsek udzielił nam wywiadu, w którym mówił m.in. o swoich pasjach poza skocznią.
Początek sobotniego konkursu w Lillehammer o 16:00.
Mateusz Kmiecik, WP SportoweFakty: Kibice trochę zlekceważyli twój triumf w Letnim Grand Prix?
Paweł Wąsek: Absolutnie nie. Do tego letniego skakania raczej nie przywiązuje się dużo wagi. Dla nas jest to po prostu test, aby sprawdzić sprzęt, porównać się do innych krajów i zbadać, jakie nowinki u nich się pojawiły. Wynik w tym okresie nigdy nie jest celem. Dlatego sam nie odbieram tego zwycięstwa jako wielki sukces.
Masz odczucie, że zbliżający się Puchar Świata może być najlepszym w karierze?
Mam taką nadzieję. Po to całe lato się przygotowywałem. Oczywiście jestem dobrej myśli, ale trzeba poczekać do zawodów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Znów jest z Neymarem?! Brazylijska modelka zachwyca urodą
Rafał Kot w rozmowie z naszym portalem powiedział, że tobie brakuje wyłącznie przełamania na skoczniach do lotów. W takim razie nastąpi ono podczas zbliżającej się zimy?
Wątpię, aby takie całkowite przełamania kiedykolwiek nadeszło. To nie są obiekty, na których trenujemy. Zawsze odczuwa się przed nimi respekt. Nie znam zawodnika, który nie podchodziłby do tego tak samo. Skacząc w zeszłym roku w Bad Mitterndorf czy dwa lata temu w Vikersund, nie odczuwałem, aby mnie strach paraliżował. Oczywiście pierwsze próby były trochę na zapoznanie się, ale z każdą kolejną czułem się coraz pewniej i w zawodach skakało się jak na jakiejkolwiek innej skoczni.
Czyli te komentarze o twoim dużym lęku przed "mamutami" można wyrzucić do kosza?
Moim zdaniem są one cały czas aktualne, ponieważ to jest naturalne. Jedni o tym mówią więcej, inni mniej. A wiadomo, jak raz się o tym wspomni, to później jest to wielokrotnie powtarzane. Aczkolwiek, tak jak powiedziałem wcześniej, na tych skoczniach na co dzień się nie skacze i każdy zawodnik przed pierwszą próbą odczuwa respekt.
Polscy kibice oczekują sukcesów i liczą także na ciebie. Nadal jesteś młodym skoczkiem, choć już nie tak młodym, jak niektórzy utalentowani Austriacy czy Norwegowie. Zauważasz taką tendencję, że sportowcy z naszego kraju często wskakują na wyższy poziom, właśnie w wieku 25-26 lat?
Na razie tak faktycznie było. Nie wiem, z czego się to bierze. Trudno mi to wyjaśnić. Mam nadzieję, że sam do sukcesów dojdę jak najszybciej i że w ogóle się to stanie. Też już nie jestem jakimś młodym zawodnikiem i na pewno chciałbym osiągać zakładane cele.
Chociaż przykład Stefana Huli pokazuje, że najlepsze rezultaty można notować nawet po 30. urodzinach.
W obecnych czasach sport na tyle się zmienił, że ten wiek się wydłużył i można być na wysokim poziomie w momencie życia, w którym jeszcze kilkanaście lat temu przechodziło się na emeryturę.
Jako dziecko trenowałeś również narciarstwo alpejskie. W czym skoki były ciekawsze, że zdecydowałeś się ostatecznie na nie?
Gdy zaczynałem, była "małyszomania" i w każdym domu żyło się sukcesami Adama. Szczególnie że mój dziadek oraz wujek skakali na nartach. Kiedy rozpoczynałem treningi, mój dziadek był zresztą trenerem. Oglądając Małysza, chciałem być taki, jak on. Faktycznie startowałem od narciarstwa alpejskiego, gdyż mój tata uprawiał tę dyscyplinę w młodości i zarówno mnie, jak i moją siostrę, mocno namawiał na nią. Aczkolwiek zawsze bardziej podobały mi się skoki. Potem to nawet pasowało mojemu tacie, ponieważ narciarstwo alpejskie wiąże się z większymi kosztami, a już szczególnie gdyby było nas dwóch. Po prostu mojej rodziny nie byłoby na to stać.
Co jest trudniejsze do trenowania?
W Polsce narciarstwo alpejskie. W naszym kraju mamy jednak praktycznie każdy rozmiar skoczni i można z nich bez problemu korzystać. Moja siostra, musiała wylatywać do Nowej Zelandii, aby móc pojeździć na śniegu. Więc trzeba doliczyć do tego jeszcze podróże oraz czas poza domem.
Życie skoczka jest skomplikowane? Musisz się jakoś szczególnie pilnować?
Na pewno trzeba być uważnym, szczególnie latem. Wówczas sporo trenuje się na siłowni, przez co rozbudowują się mięśnie, a one ważą więcej niż tłuszcz. Zimą praktycznie co weekend startujemy, pojawiają się stres oraz inne czynniki. Wtedy waga leci w dół i tak naprawdę czasem należy dojeść na siłę, żeby nie być za chudym, ponieważ możemy zostać zdyskwalifikowanym. Niemniej jednak lato bywa czasem trudne.
To wynika z chęci zjedzenia jakichś fast foodów czy domowego obiadu? Domyślam się, że zimą raczej tego unikacie.
Czasami po zawodach wyjdziemy całą drużyną do restauracji na jakiegoś burgera. Po konkursach momentami brakuje tych kalorii i takie rzeczy też trzeba zjeść. Latem także nieraz skonsumuje się jakieś niezdrowe rzeczy, bo chce się tego. Jesteśmy ludźmi i nie będziemy żywić się sałatą przez cały rok. Jednakże każdy sam siebie kontroluje.
Twoja pasja do sportów ekstremalnych pomaga na skoczni? Dzięki nim presja czy lęk są trochę mniejsze?
Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Zawsze to robiłem, gdyż chciałem, a nie z myślą, że mogłoby mi to pomóc. Nie zauważyłem, aby przynosiło mi to jakąś korzyść. Może byłem też do tego przyzwyczajony, ponieważ od dziecka towarzyszyły mi motocross, skoki na rowerach i inne aktywności.
Najbardziej lubisz jednak Formułę 1?
Z tych sportów, które oglądam, to na pewno. Aczkolwiek lubię pograć w tenisa, pojeździć na wakeboardzie, ścigam się też z chłopakami z kadry w simracingu. Gdy tylko jest możliwość porobienia czegoś ciekawego, to staram się to robić.
Nie masz marzenia, aby po karierze skoczka narciarskiego wystąpić w Rajdzie Dakar?
Zbudowałem cały symulator do jeżdżenia, aby mieć chociaż trochę szansę poczuć się, jak kierowca wyścigowy czy rajdowy. Na pewno bym chciał, ale na razie motorsport wiele kosztuje i po prostu nie stać mnie, żeby spełniać się w realu.
W takim razie bardziej samochody czy motocykle?
Aktualnie to pierwsze. Od piątego roku życia jeździłem na motocrossie. Tata kupował motocykl, zabierał mnie na tor i po prostu się bawiłem. Był to świetny trening ogólnorozwojowy czy siłowy. Wiadomo, że pięciolatka nie zabierze się na siłownię, a na motorze całe ciało pracowało. Spodobało mi się i jeździłem tak do 16. roku życia. Wówczas dostałem się do kadry juniorskiej i musiałem posprzedawać wszystko, gdyż motocross został mi zabroniony. Dlatego zacząłem interesować się samochodami. Było też już blisko do zakupu pierwszego auta. Akurat od 16. roku życia posiadałem prawo jazdy B1, które pozwalało mi prowadzić te małe samochody. Zacząłem je również trochę ulepszać.
Pewnie jest to także pasja po tacie?
Faktycznie, mój tata jest mechanikiem, ma swój warsztat i lubi "podzióbać" przy samochodach. Coś w tym może być.
Czyli macie wspólne tematy do spędzania czasu razem.
Kilka lat temu kupiliśmy stare Camaro, które ani nie jeździło, ani nie wyglądało już. Zaczęliśmy je sobie naprawiać, odrestaurowaliśmy je i teraz się nim cieszymy.
Będziesz chciał ponownie oddać swoje włosy na fundację?
Zrobiłem to dwa razy, ale już koniec. Wówczas można było ściąć 25 centymetrów. Teraz trzeba oddać minimum 35 centymetrów włosów. Pamiętałem, jak bardzo się męczyłem wcześniej, więc kolejnych dziesięciu raczej bym już nie wytrzymał. W trakcie treningów też czasami mi przeszkadzały, więc na razie dam sobie spokój.
Czego ci życzyć na kolejne miesiące?
Przede wszystkim, aby nie przytrafiła się żadna kontuzja i żebym stopniowo eliminował błędy, które się pojawiają na skoczni.
Rozmawiał Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty