Dawid Góra: Na początku sezonu wyobrażał pan sobie taką sytuację, jaką mamy dziś w polskich skokach? W ubiegłym sezonie sukcesy odnosił nie tylko Kamil Stoch, ale również młodsi zawodnicy, pana podopieczni.
Robert Mateja, trener polskiej kadry młodzieżowej skoczków narciarskich: Nie tylko moi podopieczni - to są nasi wspólni zawodnicy - grupa A, młodzieżowa i juniorów. Tak wyśmienitych sukcesów się nie spodziewałem, ale od kilku lat progres w polskich skokach jest wyraźnie widoczny. Dorastają zawodnicy, którzy kiedyś odnosili sukcesy w rywalizacji dzieci. Główną zasługą są świetne występy Adama Małysza, po których narodziła się małyszomania i ogromne zainteresowanie skokami narciarskimi. Przyszła pokoleniowa zmiana warty.
Który z sukcesów osiągniętych w ubiegłym sezonie jest panu najbliższy?
- To oczywista sprawa - Kamil zdobył dwa złote medale olimpijskie. To się często nie zdarza, tylko paru skoczków dokonało takiego wyczynu. Do tego dochodzi Puchar Świata. Cieszą też wyniki młodszych - choćby Janek Ziobro wygrał jeden z konkursów Pucharu Świata. Starsi mogą się obawiać rywalizacji, co podnosi poziom polskich skoków.
Sukcesy młodszych odciążają bardziej doświadczonych skoczków?
- Na pewno, bardzo dobrym przykładem na to były pierwsze zawody Pucharu Świata w Klingenthal. Kamil pojechał tam, jako lider naszej grupy, a jednak konkurs wygrał Krzysztof Biegun. Inni zawodnicy schowali Kamila, uspokoili sytuację wokół niego. Nie było niepotrzebnej grandy o to co się dzieje z liderem. Kamil mógł spokojnie dojść do znakomitej dyspozycji.
Kręci się łezka w oku, kiedy patrzy pan na skoki młodych zawodników? Wspomina pan swoje początki? Możliwości oferowane przez polski sztab w tamtych czasach były zupełnie inne.
- Na pewno były inne, choć nie wszyscy to pamiętają. Cieszę się jednak, że akurat w czasie, kiedy ja byłem w kadrze, polskie skoki się rozkręcały. Przyszedł trener zza granicy, zostały stworzone kadry i do tej pory wszystko hula. I to coraz lepiej.
Brak sukcesów ówczesnych zawodników kadry był spowodowany niedostatkami w strukturach, trenerach, brakiem myśli zagranicznej?
- Był przestój od Piotra Fijasa, za którego czasów polskie skoki odnosiły sukcesy. Potem sytuacja się zmieniła dopiero po skokach Adama Małysza. Pamiętam, że wcześniej ta dyscyplina nie była popularna, nie mieliśmy tylu skoczni - na treningi trzeba było jeździć za granicę. Teraz wszystko jest na miejscu. Wtedy mieliśmy dwóch trenerów - głównego i asystenta. Teraz trenerów jest więcej, ponadto w każdej kadrze pracuje fizjoterapeuta, serwisanci, mamy wsparcie ze strony naukowej, współpracujemy z uczelnią w Katowicach, konsultujemy treningi siłowe...
Czy kariery pana, Łukasza Kruczka, Wojciecha Skupnia wyglądałyby inaczej, gdyby już wtedy w kadrze profesjonalniej dbano o zawodników?
- Myślę, że tak. Później przyszedł do nas trener z Austrii, Stefan Horngacher i obserwował nasze przygotowania, często, jako nasz kolega. Pamiętam, że przedstawiciele innych krajów śmiali się z nas, kiedy patrzyli na sprzęt, na jakim trenujemy. Horngacher podpowiedział nam, jak to wszystko powinno wyglądać. Po tym czasie jesteśmy na równi z najlepszymi krajami, trzeba się z tego tylko cieszyć.
Sporty zimowe na SportoweFakty.pl - Jesteśmy na Facebooku, dołącz do nas.