Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Roger Ruud należał do ścisłej światowej czołówki. W 1981 roku triumfował w Holmenkollen. Rok później noworoczny konkurs w Garmisch-Partenkirchen padł właśnie jego łupem, zaś w klasyfikacji generalnej całego Turnieju Czterech Skoczni Norweg był wówczas drugi. Trzydzieści cztery lata później Ruud powrócił do niemieckiej miejscowości, by choć na chwilę zapomnieć o życiowej tragedii, która dotknęła go 23 grudnia. Dom Norwega stanął wówczas w ogniu i doszczętnie spłonął.
- Nie miałem szans. Uciekłem i patrzyłem jak pali się dobytek całego życia. Zostało mi tylko to, co mam na sobie. Tydzień wcześniej naprawiono mi system alarmowy i to właśnie on mnie ostrzegł. W ten sposób moje życie zostało ocalone, bo doznałem tylko lekkich oparzeń palców. Spłonęło jednak dosłownie wszystko co miałem. Zupełnie nic mi nie zostało - powiedział Ruud.
Przed pożarem Norweg otrzymał kartę z zaproszeniem do Garmisch-Partenkirchen jako zwycięzca sprzed lat. Papier również spłonął, ale Ruud i tak przybył do Niemiec, by choć na chwilę zapomnieć o swym ciężkim położeniu i utracie domu. Wśród uczestników oglądanego noworocznego konkursu był Kenneth Gangnes, 26-latek będący obecnie jednym z najlepszych skoczków świata, który mieszka zaledwie dziesięć minut drogi od miejsca, gdzie znajdował się dom dawnego mistrza.
Norweg w trakcie konkursu myślał więc o życiowej tragedii sąsiada i szczególnie zależało mu na dobrym występie. Udało się - Gangnes zajął drugie miejsce i zadedykował je Ruudowi. - Nie ma niczego gorszego niż stracić wszystko w pożarze. Cieszę się, że jest tu z nami i że mogłem mu dać choć trochę radości - powiedział 26-letni skoczek.
Sam Roger Ruud nie krył wzruszenia sukcesem młodego rodaka. - To wspaniałe. Czuję się znów tak jak wtedy, gdy sam wygrałem tutaj, w Garmisch-Partenkirchen. Coś mnie ścisnęło w gardle, a łzy napłynęły do oczu. W trakcie tych zawodów chociaż na chwilę zapomniałem o mojej tragedii - powiedział były skoczek.