To miał być początek marszu Richarda Freitaga po pierwsze od 2002 roku niemieckie zwycięstwo w TCS. Lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata to główny faworyt do końcowego triumfu, nadal zresztą nim pozostaje, ale na Schattenbergschanze królował w sobotę Stoch.
Polski skoczek w piątkowych kwalifikacjach wypadł słabo, zajął dopiero 28. miejsce, ale w konkursie pokazał już swoją moc. Po pierwszej serii był na czwartym miejscu, za Dawidem Kubackim, Freitagiem i Stefanem Kraftem. W drugiej odpalił "petardę" - 137 metrów było najlepszą odległością w całych zawodach i dało mu zwycięstwo. To pierwsza wygrana jakiegokolwiek naszego reprezentanta w Oberstdorfie w zawodach TCS.
- Miałem dość trudny dzień, po średnich kwalifikacjach wiedziałem, że czeka mnie ciężkie zadanie. Do tego warunki pogodowe były trudne. W tej sytuacji pozostało mi skupić się na swoim zadaniu - mówił tuż po konkursie Stoch w rozmowie z reporterem TVP Sport Sebastianem Szczęsnym.
- Pierwszy skok był bardzo dobry, drugi zresztą też - ocenił lider polskiej kadry, nie wdając się w szczegóły. Na pytanie Szczęsnego, jak odpala się takie bomby, jaką on odpalił w drugiej serii, odpowiedział z szelmowskim uśmiechem: - Normalnie, skacze się.
Dwukrotny złoty medalista igrzysk olimpijskich w Soczi chyba nawet bardziej niż ze swojego sukcesu cieszył się ze znakomitych występów kolegów - trzeci na Schattenbergschanze był Dawid Kubacki (pierwsze podium PŚ w karierze), piąty Stefan Hula. - To mnie cieszy najbardziej. Normalnie, szał - skomentował.
ZOBACZ WIDEO: Horngacher zrobił z Żyłą to, czego nie był w stanie zrobić Małysz i Kruczek. Pokazał swoje drugie oblicze?
Umie cieszyć się z sukcesów kolegów
Super, że mamy takich chłopaków w reprezentacji
Szkoda tylko Piotrka, że zawalił i Kotka, który nie może załapać o co kaman
Za to Stefek odpa Czytaj całość