Ulubieniec kibiców i rekordzista Afryki, czyli egzotyka na skoczniach narciarskich

East News / Baden Roth / ZUMA Press / Splash News / Na zdjęciu: Eddie Edwards
East News / Baden Roth / ZUMA Press / Splash News / Na zdjęciu: Eddie Edwards

Hiszpanie, Węgrzy, Duńczyk i... reprezentant Ugandy. Na skoczniach pojawiało się mnóstwo egzotycznych zawodników. Kibicom zapadł w pamięć głównie ekstrawagancki Brytyjczyk Eddie Edwards.

Edwardsa nie trzeba specjalnie przedstawiać. Niezbyt urodziwy, z charakterystyczną wysuniętą żuchwą, z dużą wadą wzroku i wielkimi binoklami nałożonymi na gogle. I przede wszystkich, nijak nie potrafiący skakać. Brytyjczyk toczył bój, by w ogóle dotrzeć do progu całym i zdrowym. Z rozbiegu zjeżdżał koślawo, jak sam potem przyznał, dlatego że jego nieodłączne okulary zdążyły zaparować przed odbiciem. Nieudolnie wychodził w powietrze, spadał po kilkunastu metrach z szerokim uśmiechem. Bo szczęśliwie wylądował. Był prawdopodobnie najgorszym, najbardziej nieporadnym skoczkiem w historii. Popularnością przebija jednak niejednego mistrza.

Skoczkiem został z potrzeby chwili. Zapowiadał się na niezłego sportowca, ale w narciarstwie alpejskim. W żaden sposób nie mógł wywalczyć olimpijskiej kwalifikacji, więc zmienił dyscyplinę. Na taką, w której nie miał konkurentów. Co z tego, że był ociężały i toporny. Dostał licencję od Brytyjczyków i mógł startować. Na belce siadał przez ponad 10 lat, od wielkiego dzwonu kogokolwiek wyprzedzał. Dzięki pokracznym występom na igrzyskach w Calgary w 1988 roku zdobył sławę. Eddiego znają na całym świecie, dorobił się majątku, niedawno powstał o nim film.

To ten najbardziej znany z oryginałów. O innych nie było tak głośno, głównie dlatego, że okazjonalnie pojawiali się na imprezach mistrzowskich. Bądź nie pokazywali się wielkiemu światu.

Ugandyjczyk Dunstan Odeke o skokach dowiedział się przypadkiem, podczas wizyty w Belgii u ojca - dyplomaty. Jako że rozpoczął studia w Oslo, wkrótce wybrał się na pierwszy trening. Tak mu się spodobało, że wziął udział w debiutanckich zawodach. Na początku lat 90. osiągał przyzwoite odległości i wybrał się do Holandii, na mistrzostwa świata krajów nizinnych. Tam zakończyła się jego przygoda ze skokami. Runął na 30. metr, doznał poważnego urazu i już nie wrócił na rozbieg. W statystykach przy jego nazwisku widnieje rekord życiowy - 50 metrów. Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, to także rekord Afryki.

Odeke zabrał się za rekreacyjne skakanie. Kolumbijczyk Anders Beisvag, kolejny z czarnoskórych i jak na razie ostatni, trenował na poważnie. To zupełnie inny przypadek, w wieku 2 lat zaadaptowało go norweskie małżeństwo, całe dzieciństwo spędził w otoczeniu śniegu. Trenerzy wydzieli w nim olbrzymi potencjał, w juniorskim okresie lądował w okolicach 140 m. Świata nie podbił, szybko wypadł z obiegu, prędzej stał się ciekawostką.

Zawodników wystawiali też Hiszpanie, i to od razu całą drużynę. Raz zdobyli nawet pucharowe punkty, a premiowano tylko lokaty w czołowej "piętnastce". Bernat Sola zajął przyzwoite 14. miejsce w Sapporo w 1987 r., potem kilka razy zbliżył się do tego wyniku. Zresztą, przez całe lata 80. tamtejsza kadra jeździła na zawody. Niezmordowany Tomas Cano, który nie przebił się w ojczyźnie, nie poddał się i został jedynym w dziejach reprezentantem Andory.

Tę dyscyplinę traktowano w Hiszpanii całkiem poważnie, przez cztery lata zespołem zajmował się nie byle kto, bo Vasja Bajc, późniejszy współtwórca sukcesów Jakuba Jandy. Swoją drogą, słoweński trener lubuje się w narciarskiej egzotyce. Szerzył kaganek oświaty w Holandii, Turcji, a od 2017 roku pracuje na Węgrzech.

Madziarzy do tej pory próbują wskrzesić swoje skoki, ale po większości obiektów zostały zgliszcza, młodzież nie widzi perspektyw i kończy ze sportem. Jedyne punkty wywalczył Laszlo Fischer w połowie lat 80. Jeszcze za czasów Adama Małysza stawkę zamykał Gruzin Kahaber Czakadze, na MŚ uparcie pojawiał się słabiutki Łotysz Kristaps Nezborts. Andreasowi Kuettelowi nie udało się odbudować duńskich skoków i Andreas Bjelke Nygaard pozostaje ostatnim śmiałkiem z tego kraju (początek XXI w.). Na zawody nie jeżdżą już Holendrzy, którzy przez ponad 20 lat wystawiali kadrę. Sukcesów nie odnosili, ale pochodzący z Austrii Ingemar Mayr czy wcześniej Peter van Hal byli stałymi elementami narciarskiego folkloru.

W ostatnich sezonach próbują zaistnieć Turcy, okazjonalnie Rumuni, Białorusini i Węgrzy, niegdyś Chińczycy. Przez zawody niższej rangi przemknął Chorwat Urban Zamernik. Na igrzyskach w Soczi wystartował Grek z niemieckimi korzeniami, Nikos Polichronidis. Zdecydowanie najlepiej wiedzie się bułgarskiemu rodzynkowi, Vladimirowi Zografskiemu, mistrzowi świata juniorów 2011. Żaden z nich nie dorównał (i nie dorówna) Eddiemu Edwardsowi. Po dzień dzisiejszy Brytyjczyk pozostaje synonimem oryginalnego zawodnika z kraju bez żadnych tradycji narciarskich.

ZOBACZ WIDEO Kamil Stoch: Wiele razy nam coś obiecywano, a później o tym zapominano

Źródło artykułu: