Turniej Czterech Skoczni był przekleństwem dla Polaków. Wszystko zmienił Stefan Horngacher

Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Kamil Stoch
Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Kamil Stoch

Za kadencji Łukasza Kruczka Polacy, zwłaszcza Stoch, nie potrafili odnaleźć się na Turnieju Czterech Skoczni. Skakali słabo i odgrywali drugoplanowe role. Wszystko zmienił Stefan Horngacher. Teraz ten turniej to prawdziwy popis Biało-Czerwonych.

Schemat podczas pracy z kadrą Łukasza Kruczka powtarzał się niemal co roku. Tuż przed rozpoczęciem Turnieju Czterech Skoczni Kamil Stoch skakał dobrze w Engelbergu. Potrafił w tej szwajcarskiej miejscowości stawać na podium i od razu był jednym z faworytów do wygrania niemiecko-austriackich zmagań.

W Oberstdorfie, pierwszym przystanku turnieju, marzenia o Złotym Orle pryskały jednak niczym bańka mydlana. Zwykle Kamil Stoch na Schattenbergschanze (HS137) miał duże problemy. Zaraz po wyjściu z progu mocno wykrzywiało go w pierwszej fazie lotu. Przez to tracił sporo prędkości i nie był w stanie rywalizować z najlepszymi o dalekie odległości. Zajmował miejsca w drugiej dziesiątce i mimo lepszych startów w kolejnych konkursach, przez słabą inaugurację w Oberstdorfie nie mógł powalczyć przynajmniej o końcowe podium turnieju.

Największe rozczarowanie w Niemczech i Austrii Kamil Stoch przeżył na przełomie 2013 i 2014 roku, a więc około dwa miesiące przed wywalczeniem dwóch złotych medali na igrzyskach olimpijskich w Soczi. Wówczas, po 2. i 1. miejscu w Engelbergu, mistrz świata z Val di Fiemme pojechał na turniej jako jego główny faworyt. Takowym przestał już być po konkursie w Oberstdorfie. Stare błędy po wyjściu z progu wróciły. Polski mistrz był 13. i na koniec zmagań w Bischofshofen musiał zadowolić się 7. lokatą w klasyfikacji generalnej.

Z czego wynikały słabsze wyniki Stocha czy pozostałych Biało-Czerwonych w Turnieju Czterech Skoczni za kadencji Łukasza Kruczka? Po prostu Polacy potrzebowali więcej startów niż teraz, żeby złapać odpowiednią formę. Mimo że przed turniejem potrafili zajmować miejsca na podium, czy nawet wygrywać zawody PŚ, nie osiągali tak regularnie dobrych wyników od początku sezonu jak teraz. Wychodziło to właśnie w Niemczech i Austrii, gdzie żeby liczyć się w walce o Złotego Orła, trzeba oddać osiem świetnych konkursowych skoków.

ZOBACZ WIDEO Polacy zaskoczyli podczas lotów narciarskich. "Loty to pewna nagroda i frajda"

Do niedawna było to wyzwanie, z którym Biało-Czerwoni nie radzili sobie najlepiej. Wszystko zmieniło się jednak od sezonu 2016/2017, czyli pierwszego w którym kadrę prowadził Stefan Horngacher. Austriak Turniej Czterech Skoczni traktuje jako jeden z priorytetów. To właśnie na nim jego podopieczni mają zaprezentować pierwszy szczyt formy. I rzeczywiście w obu edycjach zmagań za kadencji Horngachera Polacy odgrywali pierwszoplanowe role.

W grudniu 2016 roku, tak jak trzy lata wcześniej, Kamil Stoch znów pojechał jako jeden z głównych faworytów do końcowego sukcesu. Kluczowy miał być dla niego Oberstdorf. Z Austriakiem trzykrotny mistrz olimpijski wyeliminował błąd i na Schattenbergschanze (HS137) zajął 2. miejsce. Później powtórzył ten wynik w noworocznym konkursie w Garmisch-Partenkirchen. W Innsbrucku, w loteryjnych, jednoseryjnych zmaganiach był czwarty, ale do lidera 65. TCS Daniela Andre Tandego tracił niecałe dwa punkty.

Wszystko miało się zatem rozstrzygnąć w Bischofshofen. Norweg nie wytrzymał presji. W drugiej serii wylądował na 117. metrze i ostatecznie w turnieju spadł na 3. miejsce. Finałowe zmagania i całe zawody wygrał nie kto inny jak Kamil Stoch. Po wielu latach nieudanych prób Polak, trzymając w dłoniach Złotego Orła, wreszcie mógł polubić ten turniej. Co więcej, w 65. edycji świetnie skali także inni nasi reprezentanci. W klasyfikacji generalnej 2. miejsce zajął Piotr Żyła. Z kolei czwarty był Maciej Kot, któremu niewiele zabrakło, żeby wyprzedzić trzeciego ostatecznie Tandego.

Minął rok i Kamil Stoch nie poprzestał na jednym Złotym Orle. Znów z pomocą Stefana Horngachera przygotował świetną formę na przełom grudnia i stycznia. Tym razem jednak jego występ w 66. Turnieju Czterech Skoczni przebił chyba oczekiwania nawet największych optymistów. Stoch wygrał wszystkie cztery konkursy niemiecko-austriackich zawodów. Tym samym powtórzył osiągniecie Svena Hannawalda z jubileuszowej 50. edycji zmagań.

Od drugiej serii w Oberstdorfie, kiedy skok na 137. metr zapewnił mu zwycięstwo, aż do finałowej kolejki w Bischofshofen, Kamil Stoch skakał jak nakręcony. W klasyfikacji generalnej turnieju drugiego Andreasa Wellingera wyprzedził o prawie 70 punktów. Trudno było wówczas uwierzyć, że Kamil Stoch w takim stylu wygrał drugi raz z rzędu Turniej Czterech Skoczni. Przecież jeszcze kilka lat temu te zmagania były jego przekleństwem, a sam Adam Małysz tylko raz w karierze cieszył się ze Złotego Orła.

W poprzedniej edycji, obok Stocha, najlepiej z Biało-Czerwonych spisał się Dawid Kubacki. Nowotarżanin rozpoczął od 3. miejsca w Oberstdorfie. Później jednak nie było już tak dobrze w i klasyfikacji generalnej zajął 9. miejsce i tak najlepsze w historii swoich startów.

Teraz przed podopiecznymi Stefana Horngachera trzeci za kadencji Austriaka Turniej Czterech Skoczni. I znów nadzieje na końcowy sukces Biało-Czerwonych będą bardzo duże. Przecież od początku sezonu świetną formą imponuje Piotr Żyła, wicelider Pucharu Świata, a niewiele słabszy był dotychczas Kamil Stoch, trzeci zawodnik klasyfikacji generalnej. Czy czeka nas zatem powtórka z sezonu 2016/2017, gdy na dwóch pierwszych stopniach podium turnieju stali Stoch i Żyła? Takiego scenariusza chcemy (bez znaczenia w jakiej kolejności) i nie jest to nierealne marzenie. Po prostu za kadencji Horngachera Polacy pokochali Turniej Czterech Skoczni z wzajemnością.

Komentarze (0)