Na takie dni, jak miniona sobota i niedziela, Markus Eisenbichler czekał latami. Złoty medal w konkursie indywidualnym i krążek tego samego koloru wywalczony w "drużynówce" to dla niego bajka. Ziszczenie najskrytszych marzeń. To pewnie one w najtrudniejszych chwilach życia nie pozwalały mu się poddać i rzucić nart w kąt.
Był zresztą moment, kiedy nie miałby czego rzucać. 7 lat temu po upadku na treningu w Oberstdorfie pod znakiem zapytania stanęła nie tylko jego dalsza kariera, ale przede wszystkim to, czy w ogóle będzie chodził. Po latach przyznał, że, kiedy tuż po wypadku leżał na zeskoku i nic nie czuł, był pewien, że ze skokami koniec. Nie zaprzeczał, że w tym fatalnym upadku było trochę jego winy, bo w treningach bywał, jak to określił, "niedbały".
W szpitalu spędził prawie miesiąc. Dziś twierdzi, że miał wystarczająco dużo czasu na przemyślenia. - Powiedziałem sobie, że jeśli odzyskam sprawność, dam skokom jeszcze jedną szansę. Ale już nie tak na 80 procent, tylko według zasady: wszystko albo nic - przyznał w rozmowie z dziennikarzem portalu heimatsport.de.
ZOBACZ WIDEO: Witold Bańka: Przyszłość Horngachera? Tu nie chodzi o pieniądze
Czytaj także: MŚ w skokach 2019. Dawid Góra: Jedno słowo do przełknięcia i szanse na znacznie więcej
Zanim dane było mu przeżyć prawdopodobnie dwa najpiękniejsze dni swojego życia, po drodze musiał przełknąć kilka gorzkich pigułek. W tym tę chyba najbardziej cierpką, podczas igrzysk olimpijskich w Pjongczangu, kiedy nie został powołany do konkursu drużynowego. Jego koledzy wywalczyli srebrny medal, a on mógł być tylko obserwatorem.
Werner Schuster, trener niemieckich skoczków wspomina, że jego podopieczny błyskawicznie odnalazł się w tej sytuacji, do nikogo nie żywiąc urazy. Przeciwnie. - Powiedział tylko: to mnie nie złamie. I świętował z całą drużyną - mówi szkoleniowiec, dodając: - Jest cholernie ambitny. Nie znam nikogo, kto miałby taką zdolność podnoszenia się z porażek, jak on. Trudno się z tym nie zgodzić - nagranie, na którym Markus swoimi tańcami celebrował sukces kolegów, mówiło samo za siebie.
Czytaj także: MŚ w skokach 2019. "Ten Gość był nie do pokonania". Adam Małysz docenił Markusa Eisenbichlera
Dla tych, którzy znają historię skoczka, jego szaleńcza radość i wielkie emocje, jakie uwalniał z siebie po zdobyciu złotych medali w Innsbrucku, są w pełni zrozumiałe. Fakt, że ta euforia udzieliła się nie tylko jego rodakom, ale i skoczkom z innych krajów, to dodatkowy dowód na to, jak bardzo Niemiec zasłużył, ale i potrzebował tego zwycięstwa.
- To nie była usłana różami droga. Było w niej mnóstwo dziur. Niemcy mogą być dumni, że mają takiego sportowca. Może być wzorem do naśladowania - opowiadał dziennikarzom Schuster. Niedzielny konkurs był dla niego samego, ale przede wszystkim jego podopiecznych kolejnym potwierdzeniem, że po burzy zawsze wychodzi słońce.
- My jesteśmy po prostu ciężką pracą. Odnosiliśmy porażki, ale myślę, że wychodziliśmy z nich silniejsi - podsumował Schuster, który spokojnie i cierpliwie odpowiadał na pytania dziennikarzy. Nie musiał wznosić żadnych okrzyków. Markus zrobił to za niego. Na podium wykrzyczał wszystkie rozczarowania, które w Innsbrucku zastąpiła euforia i spełnienie.
Z Seefeld Barbara Toczek