Dawid Góra, WP SportoweFakty: Jak się pan czuł na poprawinach?
Maciej Kot, reprezentant Polski w skokach narciarskich: Nie miałem poprawin. Nie przepadam za dwudniowymi imprezami, dla mnie jeden dzień to już dużo. Tyle czasu na dobrą zabawę wystarczy. Szczególnie, że w poniedziałek trzeba było iść na trening.
Mógł pan pozwolić sobie na spokojne świętowanie? Jest pan sportowcem znanym z profesjonalnego podejścia do zawodu.
Mogłem, poza tym na weselu była cała kadra. Niczego nie robiliśmy po cichu. Byli także trenerzy Grzegorz Sobczyk i Michal Doleżal, cały sztab. Świętowaliśmy razem. Każdy jest pełnoletni i doświadczony. Wiemy, do której godziny możemy się bawić, mamy samokontrolę. W niedzielę przede wszystkim byłem szczęśliwy, ale też zmęczony. Nie jestem przyzwyczajony do długiego świętowania. Ale to oczywiście pozytywne zmęczenie, bez wyrzutów sumienia. Wszystko świetnie się udało. Kiedy goście przedstawiali swoje opinie o weselu, tylko radość spływała na serce. Było około 150 osób, zabawa trwała do szóstej rano. Ja wytrwałem do piątej.
To był ślub i wesele, jakie sobie państwo wymarzyli?
Tak, wręcz przerosły nasze oczekiwania. Szczególnie, że większość rzeczy sami planowaliśmy. Największe zasługi ma moja żona, bo to ona zajmowała się organizacją wszystkiego, kiedy ja miałem jeszcze sezon. Dopiero w kwietniu zacząłem się tym na poważnie interesować. Ale Agnieszka świetnie sobie poradziła. Miała też pomoc rodziny i przyjaciół. Dopisała nawet pogoda, co szczególnie ważne, przecież nie ma się na nią żadnego wpływu. Specjalnie dla nas przygotowano też niespodzianki.
Brzmi intrygująco.
Pierwszą niespodzianką był występ Mateusza Ziółki. Bardzo go lubimy. To był prezent od naszych przyjaciół z Nowego Targu. Nikt o tym nie wiedział. Nagle Mateusz wszedł na salę i złożył nam życzenia. Potem dał wzruszający koncert, śpiewał piękne piosenki o miłości. To było naprawdę "wow!". Nie spodziewałem się tego. Koncert przeszedł nasze oczekiwania, z Agnieszką jesteśmy za to naprawdę wdzięczni.
Bułgarski skoczek poślubił Polkę. Wesele odbyło się w Częstochowie >>
Goście świetnie się bawili i integrowali. A przecież nie zawsze jest tak, że ludzie, którzy się nie znają, potrafią wspólnie znakomicie się bawić. Był też piękny moment, kiedy mama Agi zaśpiewała piosenkę z dedykacją dla nas. Ponadto, nie sądziłem, że pierwszy taniec wyjdzie tak dobrze. Bardzo się stresowałem, tymczasem wszyscy byli zachwyceni tym, jak wyglądał.
ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz: Kiedy słuchałem Włodzimierza Szaranowicza, miałem łzy w oczach
Pan po sezonie i po pierwszych treningach, Agnieszka przed wielkim wyzwaniem, czyli otwarciem swojego studia do treningów personalnych w Nowym Targu. Wygląda na to, że świetnie się państwo rozumieją, skoro potrafią wszystko ze sobą połączyć.
Tak, bardzo dobrze się dogadujemy. Czasem mamy odmienne zdanie, ale wystarczy trochę dialogu, aby wszystko świetnie się ułożyło. Mam nadzieję, że Aga pod koniec miesiąca otworzy studio. Starałem się jej w tym pomóc.
Od Agnieszki wiem, że doradzał pan nawet w wyborze koloru ścian.
Tak, ale nie tylko. Również z ułożeniem sprzętu i w ogóle wykończeniem lokalu. Na wesele daliśmy sobie taryfę ulgową, ale teraz każdy musi brać się do roboty. Ja ciężko pracuję na treningach, a żona musi mocno przycisnąć temat studia. Ludzie na Podhalu już pytają, kiedy będzie otwarcie, bo chcą trenować. Agnieszka w ten sposób realizuje swoje marzenie, robi to, co lubi. Trzeba więc brać byka za rogi i ciężko pracować. Nieraz tam zajrzę, aby poćwiczyć.
Po ślubie sporo się zmienia. Spodziewa się pan, że małżeńskie życie wpłynie na pana formę?
Decyzji o ślubie nie podejmowałem pod kątem skoków. Staram się oddzielać prywatne życie od zawodowego. To nie jest tak, że po słabszym sezonie chciałem coś zmienić. Decyzja o ślubie była podejmowana długo i szczegółowo zaplanowana. Nie da się jednak ukryć, że zmiany w sferze prywatnej mają wpływ na to, co dzieje się w pracy. Kiedy informowałem Stefana Horngachera, że wezmę ślub, bardzo się ucieszył. Według niego to może mi pomóc. Biorę teraz odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale także za rodzinę. A poczucie odpowiedzialności przyda się też na skoczni. Może się okazać, że nowy etap życia będzie mieć skutki też w skokach, ale jeśli już, to tylko pozytywne.
Niższe ceny biletów na inaugurację Pucharu Świata w Wiśle. Andrzej Wąsowicz wytłumaczył powody obniżki >>
Ważne jest choćby to, że wracając do domu, zawsze będzie ktoś na mnie czekać. Oczywiście, do tego są rodzice i brat, wszyscy trzymamy się razem. Ale kiedyś musi przyjść ten czas, kiedy trzeba wyfrunąć z gniazda i samemu ułożyć sobie życie.
Nowe możliwości daje panu nie tylko wkroczenie w kolejny etap życia. W kadrze zmienił się szkoleniowiec. Jak trenuje się pod okiem Michala Doleżala?
W większości to kontynuacja pracy, jaką wykonywał Horngacher. Zauważyłem jednak parę rzeczy, które są inne. I bardzo dobrze. Trzymanie się kurczowo jednego schematu i niechęć do robienia następnego kroku mogłyby nas zaprowadzić w ślepy zaułek. Początek byłby zapewne dobry, ale potem mogłoby się okazać, że świat nam odskoczy. Ten, kto stoi w miejscu, tak naprawdę się cofa.
Michal wyniósł dużo z pracy z Horngacherem, ale dołożył też sporo od siebie. Widać, że jest pewny swego. Nie tylko szuka nowych rozwiązań, ale też wydaje konkretne polecenia. Bardzo dobrze nam się współpracuje. Każdy wie, w jaką stronę idziemy. Jeszcze za wcześnie, żeby wszystko podsumować, bo jesteśmy w ciężkim okresie przygotowawczym, ale już widzimy pewne efekty. W przyszłym tygodniu będziemy skakać w Szczyrku. Już nie mogę się doczekać tego, aby postępy z sali przenieść na skocznię.