Jeden z najlepszych norweskich skoczków ostatnich lat walczy o życie. W lipcu lekarze zdiagnozowali u niego złośliwy nowotwór kręgosłupa - mięsak Ewinga. Choroba ta najczęściej dotyka dzieci, ale teraz musiał się z nią zmierzyć blisko 40-letni mężczyzna. Rokowania nie były zbyt dobre. Były sportowiec musiał przejść aż trzynaście chemioterapii. Inni pacjenci przyjmują ich maksymalnie sześć.
Po każdej chemii Bjoern Einar Romoeren tydzień spędza w szpitalu, by dojść do siebie. Terapia ma duży wpływ na jego organizm. Zmienił się nie tylko jego wygląd zewnętrzny. - Myślę, że mężczyznom i tak jest dużo łatwiej niż kobietom. To dla mnie niezwykłe, wolę o tym nie myśleć. Zresztą, wyglądasz jak g****, więc to już bez znaczenia... - powiedział w rozmowie z TVP Sport.
Romoeren przyznał, że nie ma siły na zabawy z dzieckiem czy spotkania z przyjaciółmi. Problemy sprawia mu nawet krótki spacer. Ma jednak jasny cel: pokonać chorobę i żyć dalej z żoną i swoimi małymi dziećmi.
- Wciąż choruje, organizm jest w gorszym stanie niż kiedykolwiek. I przez kilka tygodni tak będzie. To już nie skoki, kiedy po sezonie jedziesz na wakacje, nie trenujesz w siłowni, a jak wracasz czujesz się jak upodlony. Czeka mnie bardzo długa droga. Muszę zacząć od chodzenia, małych spacerów, a to wyzwanie dla faceta, który kiedyś wstawał i na pytanie czy idziemy w góry odpowiadał: "Jasne! Czemu nie?" A teraz wstaję i myślę, że muszę przejść długą drogę do mamy, choć mieszka ledwie kilkaset metrów od nas - stwierdził.
Dziesięć lat kontroli
Ostatnia chemioterapia nie oznacza zakończenia leczenia. Przez dziesięć lat Romoeren będzie musiał w szpitalu przechodzić badania kontrolne. Ma nadzieje, że wszystko będzie dobrze. Myśli pozytywnie, cieszy się, że służba zdrowia w Norwegii działa na tak wysokim poziomie. - Gdyby działo się znów coś złego, to na pewno szybko to wychwycą. Rokowania są dobre. Mówię sobie: nic nie znajdą, dobrze zareagowałem na leczenie - dodał Romoeren.
Póki co lekarze nie potrafią mu odpowiedzieć na pytanie, czy pokona raka. Były skoczek wie, że nie może rozpocząć takiego życia jak dawniej. Jego organizm jest zbyt słaby. Nie może robić tego, co robił przez lata: trenować. Wkrótce czeka go wizyta u fizjoterapeuty, który ma pomóc mu w powrocie do dobrej formy. Bo jak sam mówi, bez zdrowego organizmu nie będzie zdrowia psychicznego.
Wciąż stara się zarażać bliskich optymizmem. Gdy ścinał swoje długie włosy, wziął ze sobą 1,5-rocznego syna, by ten nie przestraszył się, gdy zobaczy go. Romoeren planuje, co zrobi w ogrodzie dla swoich dzieci, gdy już wyzdrowieje. - Trudno o gorszy moment na taką diagnozę niż czas, w którym czekasz na narodziny dziecka - powiedział.
Chciał wiedzieć, czy umrze
Gdy zachorował, chciał wiedzieć wszystko o swoim nowym przeciwniku. - Lekarze byli ze mną szczerzy. Tak jest lepiej niż życie w niepełnej świadomości, z tysiącem pytań. Chciałem wiedzieć wszystko. Także to, czy mogę umrzeć. Odpowiedź była jasna: "Tak, bo nie wiemy jeszcze wszystkiego, musimy poczekać na kolejne badania". Wiedzieli, że mam raka, ale wierzyli, że bez przerzutów do płuc, a wtedy szanse są większe - stwierdził.
Chorobę porównuje do loterii. Prawdopodobieństwo zachorowania na tego rodzaju nowotwór jest takie samo, jak wygrana w wielkim konkursie. - Taka sama szansa, tylko skutek trochę inny... - dodał. W jego ciele pojawiła się jedna zła komórka, która odpowiada za raka. Jak sam przyznaje, ma je w swoich organizmach każdy z nas, ale tylko kilku pechowców zachoruje. Bez znaczenia było to, że przez całe życie uprawiał sport.
W sobotę Romoeren ma wyjść ze szpitala po ostatniej chemioterapii. Długo będzie jeszcze dochodził do siebie, ale wierzy, że walka zakończy się sukcesem. Wszak czekają na niego prace w ogrodzie i wyprawy w góry z najbliższymi. To, co tak uwielbia.
Zobacz także:
Skoki narciarskie. PŚ w Zakopanem. Michal Doleżal chce wyciągnąć Macieja Kota z dołka. "Treningi wyszły pozytywnie"
Skoki narciarskie. Puchar Świata. Szczególne konkursy dla Kamila Stocha. "Wracam tutaj, jak do siebie"