Za nami kolejny nietypowy konkurs Pucharu Świata. Niedzielna rywalizacja w lotach narciarskich skończyła się tuż przed finałowymi skokami drugiej serii. Zaczęło mocniej wiać i sędziowie uznali, że lepiej przerwać zawody i uznać tylko wyniki z pierwszej rundy.
Skorzystał na tym Kamil Stoch, który po pierwszym skoku był czwarty. W drugim jednak trafił na złe warunki i skoczył zaledwie 159 m. Rozczarowany rzucił do kamery pod adresem zastępcy dyrektora PŚ: "No i co, panie Borku?".
- Bardziej mi chodziło o to, co teraz zrobią. Nie chcę spekulować ani mówić złych rzeczy na sędziów, bo oni też w takich warunkach mają trudną robotę i nie są w stanie wszystkiego przewidzieć. To było w żartobliwym kontekście. Od rana dzisiaj kręciło i już po pierwszej serii można było powiedzieć, że już po zawodach. Zwłaszcza że i tak wygrał najlepszy - tłumaczy Stoch w rozmowie z TVP Sport.
ZOBACZ WIDEO: Skoki narciarskie. Stefan Kraft lata jak szalony. "Punkty zdobywa krok po kroku"
Polski skoczek ostatecznie ma powody do zadowolenia. W sobotę był siódmy, w niedzielę czwarty i to na obiekcie, który do tej pory mu nie leżał.
- Wyjadę stąd w bardziej pozytywnym nastroju, niż to miało miejsce wcześniej. Szkoda mi tego ostatniego skoku. Pomimo tego, że warunki były, jakie były, to nie był to tak czysty skok, jak w pierwszej serii. Kończyć weekend takim klepnięciem w bulę, to nie jest fajne - komentuje.
Stoch na koniec nie zgodził się z twierdzeniem reportera, że jest największym pechowcem tego sezonu. Za przykład podał pierwszą serię niedzielnych zawodów, w której trafił na bardzo dobre warunki.
Skoki narciarskie. Puchar Świata Bad Mitterndorf 2020. Wymowna reakcja Kamila Stocha. "No i co, Panie Borku?" >>
Skoki narciarskie. Puchar Świata 2019/20. Stefan Kraft ucieka. Kosztowny konkurs Dawida Kubackiego >>