Walka z dopingiem w sporcie jest niezmiernie ważna. Czasem jednak jest ona również mocno uciążliwa dla sportowców. Kilkukrotnie przekonał się o tym m.in. Kamil Stoch, o czym teraz postanowił opowiedzieć za pośrednictwem Instagrama.
Kontrolerzy antydopingowi robią wszystko, by być jak najskuteczniejsi w swoim fachu. W tym celu swoje testy przeprowadzają w losowych, niezapowiedzianych momentach. Sportowiec nigdy nie wie, w której chwili może spodziewać się specjalnej wizyty.
"Nigdy nie wiem kiedy zadzwoni telefon, domofon czy zapuka ktoś do drzwi mówiąc: hello mister Stoch, doping control. Podczas kontroli uroczyście oddaję do pojemnika mocz w obecności 'osoby towarzyszącej', zawsze jest to mężczyzna" - wyjaśnił na Instagramie Kamil Stoch, który postanowił przybliżyć fanom, jak dokładnie wyglądają wspomniane kontrole.
Sama wizyta kontrolera w domu jest jednak najmniejszym problemem. Schody zaczynają się wówczas, gdy w momencie jego przybycia sportowiec jest zupełnie gdzie indziej. Bo choć zawodnicy w internecie powinni aktualizować swoje miejsce pobytu w określonych godzinach, to jak przyznał sam Stoch, zdarza mu się o tym zapomnieć. To natomiast prowadzi do mało komfortowych sytuacji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nie naśladujcie ich! Jeden błąd i tragedia gotowa
"Jest zasada - jeśli nie ma mnie we wskazanym miejscu, a osoba kontrolująca zadzwoni do mnie, że przyjechała z wizytą, mam dwie godziny by stawić się na kontroli. Raz zdarzyło się to na weselu, wznosiliśmy właśnie pierwszy toast za zdrowie młodej pary, a mój telefon nie przestawał dzwonić. Okazało się, że to baaardzo ważny telefon. Na szczęście uroczystość była blisko, szybko stawiłem się pod ustalonym adresem domowym" - wyjawił skoczek.
Czasem jednak opcja dojechania na kontrolę jest nieco większym problemem. Okazuje się, że z tego powodu Kamil Stoch już raz dostał ostrzegawczą żółtą kartką (dwie w ciągu roku oznaczają dwuletnią dyskwalifikację).
"Byłem z żoną w Krakowie i właśnie wchodziliśmy na koncert... Miałem dwie godziny żeby dojechać do Zakopanego, a wykonanie tego w piątkowy wieczór było mało prawdopodobne. Pewna byłaby perspektywa zmarnowanego koncertu i randki więc dobrowolnie wybrałem żółtą kartkę" - zdradził 33-latek.